Adam Stankowski
24 lata || artysta || 185 cm zajebistości || jedynym stałym mężczyzną w jego życiu jest Bernard || jeden z najbardziej docenianych malarzy na tej półkuli || uwierz, nie chcesz wiedzieć co się dzieje w jego głowie
"Me? Sarcastic? Never."
Witamy.
Liczymy na dużo wątków i powiązań.
Wszelkie patologie, dramaty i toksyczne związki mile widziane.
[Zaczynasz, zaczynać?]
OdpowiedzUsuń[Jak malarz to się znają. Zwłaszcza, że Catherine też do tych znanych i docenianych należy. :3 Co Adaś maluje?]
OdpowiedzUsuń[Colton... <3 Cześć.]
OdpowiedzUsuńLottie
[ Witam. Życzę udanej zabawy na blogu ]
OdpowiedzUsuńAdministracja
[Gif mnie zabił.]
OdpowiedzUsuńM.L.
[Błagam, bez nienawiści, bo Catherine raczej nie nienawidzi ludzi - ona nimi woli gardzić. I unikać, bo po co się denerwować?
OdpowiedzUsuńNiech się uwielbiają. Adam mógł być jej modelem albo uczniem swego czasu. A może Catherine kupiła jakiś jego portret? Albo, lepiej: on ją narysował, a na to zauważyła i stąd się znają? :D]
Kilka lat temu Catherine praktycznie każdą wolną chwilę spędzała w galeriach, ucząc się sztuki innych. Obserwowała pociągnięcia pędzlem czy ołówkiem, jakość farb, testowała wzrokiem płótna czy kartki, czy ewentualnie rzeźby. Ktoś mógłby pomyśleć, że to głupota, by już wtedy w miarę rozpoznawalna malarka uczyła się od innych, nierzadko mniej utalentowanych niż ona sama. Catherine jednak odstawała od swojej „braci artystycznej”; uczyła się nawet od tych bez talentu. Zawsze dało się coś wyciągnąć, złapać pomysł, którego ktoś nie potrafił wykorzystać, stworzyć coś własnego, coś, co potem można było sprzedać za cenę, która przewyższała niesamowicie cenę pierwowzoru.
OdpowiedzUsuńJednak z upływem lat Catherine przestała chodzić do galerii; jej lęki zaczęły dominować i ona sama wolała się zamknąć w swoim domu i stamtąd podziwiać świat, żyjąc w ułudzie bezpieczeństwa, niż narażać się na spotkania z innymi potworami. Wychodziła tylko, gdy było to konieczne lub gdy w galerii wieszał się ktoś znany; mali artyści, chociaż nadal niebywale interesujący, nie warto byli uwagi i nieprzyjemnych ścisków w żołądku, ilekroć ktoś szturchnął Catherine ramieniem.
Zatem to jasne, że powodem, dla którego Catherine wybrała się tym razem do galerii był fakt, że wystawiał się tam nie kto inny, a Adam Stankowski. Co prawda jego obrazy były w innym stylu, ale młodego malarza nierzadko stawiano tuż obok samej Catherine, punktując mu wprawne mieszanie barw i dość ciekawe ujęcia – niby powtarzające się już w sztuce, ale ugryzione z zupełnie innej strony. Nie szokował swoją sztuką, chociaż gdzieś tam mówiło się, że jest wyjątkowo nadęty i przekonany o swojej wyższości tylko dlatego, że potrafił malować. Catherine nie przepadała za takimi ludźmi, dlatego chciała uniknąć konfrontacji. Miała więc nadzieję, że nie spotka dyrektora galerii, który na pewno będzie chciał ją przedstawić.
Ułożenie dzieł na ścianach było ładne, nietuzinkowe; większość rzucała je ot, byle jak, czasami ustawiała je w jakiejś kolejności. Catherine uśmiechnęła się do siebie; pan Caruso musiał być przejęty, gdy usłyszał, jak obrazy mają wisieć. Dlatego, zadowolona z niezadowolenia swojego dyrektora, Catherine sunęła powoli pod ścianami, najpewniej oceniając każdy portret o wiele lepiej niż na to zasługiwał tylko z powodu bawiącego ją żartu.
W pewnym momencie stanęła przed ścianą, na której obrazy układały się w twarz; Catherine uznała, że to jakaś nowoczesna moda, ale niesamowicie się jej to spodobało. Sama nie zamierzała robić przerostu formy nad treścią, jednak zaskoczenie wprawiło ją w jeszcze lepszy humor. Adam musiał naprawdę być estetą, jednym z tych, którzy lubili się bawić poczuciem estetyki swoim i innych ludzi.
Pierwszy portret był zwyczajny, chociaż wyjątkowo dokładny jak na akwarelę. Podobał się jej wzrok, zwłaszcza wzrok, tak pięknie oddający zamyślenie... Catherine pomyślała, że chciałaby mieć w swoim atelier tę modelkę. Niekoniecznie po to, by ją malować, ale ot, rozebrać. Musiała wyglądać pięknie cała, nie tylko jej twarz.
Drugi obraz trochę mniej się jej podobał: ot, jakaś kobieta, jacyś mężczyźni... obraz jak każdy inny, mnóstwo takich istniało, wizerunek femme fatale czy kobiety dominującej niestety został trochę przeżarty przez czasy. I pewnie Catherine nie zwracałaby na niego większej uwagi, gdyby się nie przyjrzała i nie doświadczyła emocjonalnie dumy, jaka spływała z tej postaci i uległości, jaką odznaczali się jej poddani. Tak, ta postać nosiła w sobie pewnego rodzaju władczość; jej rysy twarzy wręcz wskazywały na oddanie się żądzy zdobywania, posiadania, sprawowania kontroli. Jej usta wyraźnie przyzwyczajone zostały to wydawania rozkazów. Jej oczy... jej oczy były chłodne, wręcz beznamiętne, pozbawione jakichś ciepłych uczuć. Jej oczy coś przypominały...
[Nie wiem, czemu nie mogę tego dodac w odpowiedzi, więc tu masz dalszą część:]
OdpowiedzUsuńCatherine zrobiła trzy kroki w tył i znowu spojrzała na obraz. I nie uwierzyła w pierwszej chwili. Królową była bowiem ona sama! Te same chłodne oczy, zdystansowana postawa ciała, duma, pewność siebie... Włosy rozpuszczone, a mimo to utrzymane w porządku...
Zmarszczyła brwi. Czy naprawdę? A może jednak pomyłka? Jednak Boże, nawet pieprzyki się zgadzały, leżały w tych samych miejscach! W Catherine momentalnie rozgorzał ogień. Nie chciała być niczyją modelką, nie chciała być namalowana, na pewno nie w takiej pozycji! Przecież jak ktoś się tym zajmie to zaraz pójdą jakieś głupi plotki i pozowaniu, a Catherine bynajmniej nie chciała o nich czytać ani słuchać... Nic ją nie łączyło z tym dzieciakiem, nic!
Wzrokiem szybko wyszukała pana Caruso i szybkim krokiem podeszła do niego. Wypytała, gdzie jest artysta, jak go rozpoznać. Nietrudno jednak było go znaleźć. Adam Stankowski opierał się nonszalancko o ścianę z szampanem w ręku.
Skoro w swoich wyobrażeniach widział ją jako femme fatale, Catherine zamierzała taką się stać. Szybko przybrała odpowiednią maskę, wyprostowała plecy i wyciągnęła szyję, i pierś wypięła do przodu. Wyżej niż zwykle uniosła podbródek. Potem zaś ruszyła w stronę pana artysty i malarza.
- Namalowałeś mnie – przywitała go z dystansem. Nie uśmiechnęła się; czyż postać, którą namalował, nosiła uśmiech na ustach? - Chcę go kupić.
[Pasuje do niego niesamowicie ;*]
OdpowiedzUsuńM.L.
Bluza nie jest okryciem dostatecznie dobrym na mrozy. Mądry Polak po szkodzie wie to, kiedy po kilku nocnych eskapadach kuli się na swoim zużytym materacu ze stanem podgorączkowym. Układ oddechowy odmawia posłuszeństwa, a Romek wciąż nie może zrozumieć, że papierosy i najtańsza witamina C problemu nie rozwiąże. Nie pamięta, kiedy ostatnim razem był przeziębiony i może właśnie dlatego dopiero trzeciego dnia choroby przypomina sobie, że w dzieciństwie w podobnych przypadkach rodzicielka poiła go mlekiem z miodem i z czosnkiem. Z trudem wybiera się do marketu, a eskapada ta przynosi skutki niemal natychmiast - wypicie magicznego wywaru pozwala na względne odetkanie nosa i przespanie większej części popołudnia.
OdpowiedzUsuńWłaśnie ze snu wyrywa go pukanie do drzwi. Siada, przeciera powieki i w myślach poszukuje odpowiednich obelg dla handlarza lewego sprzętu, który przechowuje, bo przecież mężczyzna miał wpaść dopiero po północy. Naciągnąwszy kaptur szczelniej na głowę podnosi się i otwiera drzwi. Język jest w trakcie rozpoczęcia produkcji koniecznych słów, kiedy senne jeszcze spojrzenie natrafia na nieznajomego. Mijają dwie sekundy, nim uświadamia sobie, że zna ten uśmiech, te oczy, twarz, tego człowieka. Że zna go bardzo dobrze. Albo znał, bo Adam wyraźnie się zmienił. Na usta cisną mu się wszelkie znane zaimki pytające, których nie wypowiada. Żadna wypowiedź nie wydaje się w tym momencie adekwatna. W zamian popycha drzwi, otwierając je na oścież i jednocześnie zapraszając brata do środka.