Aktualnie

Temperatura: 1°-9°C
02.02.2015 - Nieaktywne postaci usunięte
27.01.2015 - Lista obecności zakończona.

Szablon od niekonkretnej.

Zapraszam do zapisów.

sobota, 3 stycznia 2015

Kwintesencja nicości.

#000000 & #ffffff
Jason Lahane
24 lata
1 u Kinseya
początkujący redaktor
nowojorczyk na wygnaniu


Są różne szkoły, ale jedna z nich mówi, że nigdy nie jest za późno. Mnie się podoba ta szkoła. Co mówi, że nigdy nie jest za późno.

~ Edward Stachura 

______________
Wszystko co skomplikowane,
niszczycielskie,
patologiczne,
erotyczne.
Faworyzuję.
Stara karta: klik

125 komentarzy:

  1. [Niekoniecznie. Chyba nie myślisz, że Catherine będzie z nim rozmawiać przed całą redakcją? Ona? :D
    Jest jednak opcja, którą wymyśliłam przed snem, dość możliwa. Może mu wręczyć mały notatnik ze szkicami z ich spotkań. Tymi miłymi, oczywiście. Ostatni szkic to byłaby ich kłótnia, reszta stron - pytajniki. Ot, żeby wywołać pewien niepokój.
    Może mu to wręczyć nawet przy oddaniu pieniędzy. Hm? :D]

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie myślała za długo o tym, co zrobić z Jasonem. Gdy zawiódł ją pierwszy raz, była w stanie to wybaczyć, bo przecież nie należała do bardzo obrażalskich i trudnych w dojściu do porozumienia osób. Ale gdy zranił po raz drugi, w dodatku kilka godzin po tym, jak ją przepraszał, uznała, że widocznie coś w jego głowie mocno się przestawia i on za wszelką cenę będzie próbował ją zmienić krzykami. Catherine nie do końca rozumiała dlaczego on tak silnie próbuje ją zmienić; przecież każda osoba, którą spotykał na swojej drodze miała kogoś w łóżku, spała z innymi. Może Jason miał niemiłe przejścia z poligamią? Ale to, co robiła Catherine nie krzywdziło nikogo. Takie były założenia przynajmniej.
    Tak czy siak, skoro Jason doprowadził ją do płaczu, nie było mowy o dalszej współpracy.
    Jednak chciała się pożegnać w swoim stylu: bez krzyków, jęczenia, płaczu czy bólu.
    Pokojówka zadzwoniła do niego, żeby mu powiedzieć, że Catherine zamierza zerwać umowę i żeby się spotkali w kawiarni Tej a Tej za dwa dni w celu przekazania pieniędzy. To musiał być neutralny grunt; żadne z nich nie mogło czuć się osaczone przez drugie. Najwyraźniej oboje bardzo źle reagowali na przebywanie tylko z sobą przez dłużej niż kilka godzin.
    Pojawiła się na czas. Zobaczyła, że Jason już jest... i przez moment rozważała, czy nie oddać koperty oraz zeszytu jakiejś kelnerce, i nie wyjść. Jak na złość, kelnerek w tym lokalu akurat nie było. Catherine zebrała więc wszystkie swoje siły, odetchnęła ciężko, a potem skierowała się do stolika. Szła dumnie, chcąc by zimną suką podczas tego spotkania. Nie wychodziło jej do końca; jak mogła być zimną suką wobec kogoś, kto dał jej przyjemność i bezpieczeństwo przez moment?
    Usiadła i dopiero wtedy podniosła wzrok na mężczyznę. Nie uśmiechnęła się na powitanie, rzuciła tylko chłodnym, oficjalnym „Dzień dobry”, a torby wyjęła kopertę i zeszyt. Nie była to Catherine, którą poznał dwa dni temu w jej sypialni. Patrząc na nią, niespecjalnie dało się sobie wyobrazić, że potrafi tak się zachowywać.
    Chociaż coś się zmieniło. Gdzieś z niej wyzierał smutek.
    - To są pieniądze – powiedziała, przesuwając w kierunku mężczyzny kopertę – za każdy dzień modelowania plus jeden, dokładnie tak, jak mówiła umowa. A to jest coś, co zawsze daję swoim modelom na pamiątkę – rzuciła niedbale, przesuwając notes na środek stolika.
    Notes był zupełnie zwyczajny, jeśli nie liczyć tego, że na białej okładce napisano kobiecą ręką „Śniłam o Tobie”. W środku nie było żadnego tekstu, były same szkice, dokładniejsze bądź nie, przedstawiające Catherine i Jasona osobno bądź razem. To był sytuacje z tych dwóch dni: gdy pierwszy raz się spotkali, potem – gdy Jason rozebrał się pierwszy raz. Kolejny rysunek przedstawiał Jasona stojącego przed Catherine, patrzącego, jak ta na prośbę rozbiera się. Potem, jak maluje naga, jak podchodzi i całuje podbrzusze mężczyzny, jak... tutaj była się biała kartka. Zaraz za nią kolejne rysunki; gdy leżeli razem na kanapie i całowali swoje szyje, gdy Catherine wisiała pod sufitem, gdy Jason klęknął przed nią, potem zaś – gdy rżnął ją, trzymając włosy i gdy rżnął ją, całując miejsce za uchem. Przeniesienie Catherine na kanapę, potem zaś odpoczynek na niej. Ostatecznie sypialnia i materac.
    Tu nastąpiła znowu biała strona. Dało się wywnioskować, że Catherine omijała smutne momenty.
    Na ostatniej stronie siedzieli w kawiarni. Poem były już tylko białe kartki.
    Nie powiedziała nic. Mógł znowu na nią nakrzyczeć, zmieszać z błotem, doprowadzić do płaczu. Ostatnie spotkanie musiało wyglądać dobrze, żeby mogła sobe wybaczyć to, że zrezygnowała z dobrego obrazu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Minęło kilkanaście dni odkąd te wszystkie dziwne rzeczy wydarzyły się w ich życiu. Chyba powoli akceptowali to, że właściwie są w związku. Wychodzili razem, albo siedzieli w mieszkaniu. Kłócili się dalej, bo nie byliby sobą bez tego. Ale i tak Claudia porzuciła swoje łóżko i twardą poduszkę, na rzecz tulenia się w Jasona każdej nocy. Było dobrze. To wszystko przychodziło naturalnie, nie męczyła się w jego towarzystwie. Choć były momenty, w których nie potrafiła poukładać swoich emocji, to doszła do jednego wniosku - zależało jej na nim. Powoli, coraz bardziej. Wciąż nie mogła uwierzyć, że to ten sam Jason, przed którym niedawno paradowała w staniku i którego wypytywała o różne dziwne rzeczy, ale tak było. I chyba nawet bardziej lubiła jego wersję hetero.
    Nie spieszyli się. Choć niewątpliwie ją pociągał, to chciała nabrać najpierw pewności. Może nie, że będą ze sobą do końca życia, ale że będzie między nimi wszystko dobrze przez jakiś czas. Tego wieczoru, nie analizowała tego, jednak czuła to, całując go. Leżeli w jego łóżku, a delikatne pieszczoty, traciły powoli na delikatności. Buziak na dobranoc przerodził się w namiętne pocałunki, a zwykłe przytulanie w zachłanne badanie ciała drugiej osoby. Piżama Claudii leżała na podłodze, a taktyczne miejsca zasłaniała już tylko bielizna. Z Jasonem było zresztą podobnie. Była już naprawdę mocno podniecona, gdy... zadzwonił telefon. Oczywiście, nie zamierzała odbierać. Bez przesady. Jason był o wiele ciekawszy. Jednak ktoś się upierał. W końcu z niechęcią, odsunęła się od niego.
    - Spławię tego kogoś - westchnęła niezadowolona, mając nadzieję, że napięcie między nimi nie zniknie. Wychyliła się po telefon. Nieznany numer. Kto dzwoniłby do niej o tej porze z nieznanego numeru?
    - Dobry wieczór, czy dodzwoniłam się do Claudii Castaldo? - spytał kobiecy głos po drugiej stronie. Skołowana dziewczyna przytaknęła. - Dzwonię ze szpitala świętej Rodziny. Stan pani matki gwałtownie się zmienił, musi pani jak najprędzej przyjechać... - powiedziała. Końcówkę jej zdania zagłuszył jakiś huk w szpitalu. Claudia podziękowała za informację, zapewniła, że już jedzie i rozłączyła się.
    Z początku nie potrafiła zrozumieć o co chodziło, ani co się dzieje. Zaczęła wszystko analizować. Czyżby...? Nie, to niemożliwe. A może jednak? Tak, to musiało być to!
    - Moja mama się obudzi! - powiadomiła szczęśliwa Jasona, który przyglądał się jej uważnie. Jej mózg nawet nie chciał rozważyć możliwości, że stan kobiety mógł się zmienić, ale nie w ten dobry sposób. Nie, Claudia była pewna, że jej matka się obudzi. Przecież tyle lat trzymała się tej nadziei.
    Pocałowała mężczyznę w usta.
    - Przepraszam cię, ale muszę tam jechać - powiedziała lekko zamieszana. Pragnęła go od dłuższego czasu i podejrzewała, że on też chętnie dokończyłby to co zaczęli jakiś czas temu (na to przynajmniej wyraźnie wskazywało jego ciało), jednak stan matki był dla niej ważniejszy. - Pamiętaj na czym skończyliśmy - dodała z figlarnym uśmieszkiem. Jeszcze raz go pocałowała, po czym podniosła się z łóżka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Catherine nie skomentowała jego słów, jednak coś ją uderzyło: Jason chciał być jedyny dla niej. Chciał, żeby wszystko, co robiła, było... tylko dla niego. By zrobiła coś niekoniecznie ze schematu, coś, czego on się nie spodziewał. By naprawdę był jedyny w jej życiu. Niekoniecznie jedyny, kto w nią wchodził, ale jedyny, którego nie potraktowała z automatu.
    Bardzo zaskoczyła się (znowu!) świadomością, że rzeczywiście tak jest. Plan znajomości był z góry ustalony. Wszystkie elementy się przewijały przez każdą znajomość: modelowanie, seks, zacieśnianie więzi, umowy, tajemnice, zakazy i nakazy, zero rozmów i zero kłótni. Czy to, że się kłócili wynikało z prostego faktu, że schemat mu się nie spodobał?
    Zmarszczyła brwi. Zaczynała boleć ją głowa od tego, ale rzeczywiście. Nikt wcześniej się z nią nie kłócił o to, nikt wcześniej nie zmusi jej do mówienia o sobie. Nikt nigdy jej nie zaskoczył ani razu. Nagle zrozumiała, jak bardzo pomyliła się co do Jasona. Nie był niestabilny; nie chciał stać w szeregu obok innych. Może rzeczywiście byli podobni?
    W pewnym sensie poczuła przypływ czułości do niego. Bała się jednak cokolwiek zrobić. Mógł ją odtrącić ot tak, za to, że wcześniej nawet nie próbowała zrozumieć tego zachowania.
    - Ciebie – powiedziała prosto z mostu, unosząc wzrok. Nagle nie była chłodna, patrzyła normalnie, choć widać było w jej ruchach lekki niepokój. Wywołany tym, jak wielką prawdę jej pokazał tym jednym zdaniem. - Już wiem, co znaczy, że nie chcesz być jednorazowy. Ani jednym z wielu. Mogę Cię pocałować?
    Nigdy tego nie robiła, kryła swoją prywatność jak mogła. Spotkanie z kimkolwiek najczęściej przebiegało w tajemnicy, by nikt nie wiedział, z kim współpracuje i na jakich zasadach. Okazywanie emocji publicznie nigdy nie wchodziło w rachubę – było zbyt wielkim odkryciem siebie. Ale chciała Jasona za to, że jej ponownie dał coś. Nawet, jeśli to było nieprzyjemne i wynikało z niej samej.
    - Nigdy tego nie robiłam. Z nikim – dodała już półszeptem.
    Ale nie było w tym czaru, który zwykle roztaczała, jej zachowanie wyglądało na niespokojne. Nie miała planu tym razem i nie była tak pewna siebie ja moment wcześniej. Lecz co z tego?
    [W ogóle: zaczęłam pisać drugą część, bo ostatnio piszę codziennie. No i sobie piszę, piszę, myślę: zrobię trzy części, w drugiej będzie rozwinięcie, znowu zrobię 3-4 strony, żeby było ładnie...
    Mam 4 strony w kawałkach. Druga nota zrobi się dwoma bądź będzie wyjątkowo długa. xD]

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaczęła miętolić w swoich dłoniach serwetkę. Denerwowała się coraz bardziej, nie tylko dlatego, że znowu ją zmuszał do takich rozmów. Byli wśród ludzi; ludzie mogli ich usłyszeć, ludzie mogli ją oceniać za to, kim jest. Ich oczy wydawały się śledzić każdy jej ruch. Jednak Jason miał w sobie coś, co sprawiło, że nie chciała być gorsza i nie ulegała potrzebie, żeby uciec.
    Tylko już nie patrzyła mu w twarz. Serwetka była przewidywalna. Serwetkę mogła miąć i zmieniać jej kształt do woli, mogła ją kontrolować choć trochę.
    - Bo sądzisz, że jeśli potraktuję Cię tak, jak wszystkich innych, choćby było to dobre, to naprawdę nie będziesz przy mnie. Będziesz kolejną osobą w kolekcji, nikim specjalnym. Że Cię nie zapamiętam. I że nic nie poczuję do Ciebie naprawdę, że nawet moje uczucia będą dokładnie tak samo zdystansowane jak do wszystkich innych. Zaplanowane. Że nie wyjdę poza schemat nawet w tym.
    Tyle słów w trakcie jednej wypowiedzi było pewnym osiągnięciem, to trzeba przyznać. Catherine nie chciała więcej mówić, bo czuła, że jakaś gula jej rośnie w gardle. Co było złego w tym, że zachowywała dystans? Musiała! Wystarczająco dużo dostała po tym wszystkim, co zrobiła; wystarczająco dużo poświęcono dla jej osoby, choć wcale nie zasługiwała. Nie mogła nikogo wciągnąć w swoje życie na stałe, bo gdyby tak się stało, ta osoba mogłaby się zarazić. Nią całą. Wszystkie demony, które nawiedzały ją przeszłyby na kogoś.
    Nie! Wiedziała, że to było bardziej egoistyczne. Nie chciała dawać się poznać, bo jej demony były zbyt groźne dla rzeczywistości. Wystarczyłoby wybrać złą osobę, żeby całe życie legło w gruzach. Jej obrazy nie miałyby wartości, może musiałaby uciekać. Życie, które miała obecnie, jej własna bajka stałaby się nieważna i zakazana. I wszystko to, co stworzyła... to tylko dowodziłoby, że nigdy nie uwolniła się od przeszłości. Jak ktoś mógłby żyć przy niej, wiedząc wszystko?
    Nikt nie mógłby. Jej wina była zbyt duża. Nikomu nie wolno było dawać takiego ciężaru do niesienia.
    Zamknęła oczy. Nie powiedział nic o pocałunku. Nie chciał, prawda? Było za późno. Catherine tak strasznie chciała, żeby jej wybaczył ślepotę. Ale nie chciała go bliżej siebie. Chciała. Nie miała już pojęcia, czego chce.
    Ręce jej drżały. Znowu.
    [Okej, ale żeby ona go zaprosiła, musiałaby być z nim w naprawdę dobrych relacjach. No i może jako osobę towarzyszącą nawet? :D
    A notę skończyłam. Teraz kilka dni poprawiania i może się ją wstawi. :3 I mam nawet pomysł na notę z Tobą, jak będziesz chcieć.]

    OdpowiedzUsuń
  6. Było jej głupio, że musi go zostawić, ale wiedziała, że zrozumie. Jej matka była w śpiączce kilka lat. Nie rozmawiała o tym prawie z nikim, nawet jemu udzieliła szczątkowych informacji. A teraz w końcu miała się obudzić. Dziewczyna nie marzyła o tym dniu od bardzo dawna.
    - Jesteś kochany - powiedziała, gdy zaproponował, że zadzwoni po taksówkę. Chwilę później była już w swoim pokoju i szybko zakładała ubrania, przy okazji prawie się wywracając. Cała trzęsła się z emocji. Nie potrafiła w to uwierzyć. Choć jeszcze niedawno była zmęczona, teraz miała więcej energii niż kiedykolwiek.
    Pewne wątpliwości zaczęły ją nachodzić, dopiero gdy ubierała kurtkę. Uświadomiła sobie, że gdy przekroczy te drzwi, ruszy w stronę szpitala i... Co jeśli matka jej nie rozpozna? Jak wyjaśni brak ojca i Andiego? Co powinna jej powiedzieć?
    Kiedy odsunął się od jej ust, wzięła jego dłoń do swojej i splotła ich palce razem. Spojrzała mu w oczy. Zagryzła mocno dolną wargę. Trwała tak kilka sekund.
    - A... mógłbyś pojechać ze mną? - poprosiła go niepewnie i uśmiechnęła się prosząco.
    Wszystkie jej wizyty w szpitalu były samotne. Na początku zabierała brata i ojca, ale odkąd wyjechali, została sama. Nie chciała prosić nikogo o wsparcie, ani nawet o podwiezienie. To były chwile tylko dla niej. Teraz jednak czuła, że będzie potrzebować Jasona. Chciała mieć go przy sobie. Była pewna, że oszaleje z nerwów, jadąc tam samotnie, a później czekając na korytarzu.
    - Wiem, że to będzie nudne, pewnie jesteś zmęczony i w ogóle, ale... Zaczynam się trochę denerwować - wyjaśniła zamieszana. W końcu nie musiało się mu chcieć. Jej matka była dla niego całkowicie obcą osobą, więc po co miałby zarywać dla niej noc? A jednak, Claudia miała nadzieję, że się zgodzi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Brakowało mu wiedzy. Gdyby miał świadomość wszystkiego, co się wydarzyło w życiu Catherine, najpewniej nie reagowałby w ten sposób. Byłby w stanie zrozumieć jej lęki i to, że wolała trzymać dystans i w żaden sposób nie przywiązywać się do kogoś, że maksymalnie spędzała z kimś trzy tygodnie lub czyniła sobie tę osobę poddaną. Jednak nie wiedział nic. Miał prawo oskarżać ją o bycie chłodną emocjonalnie.
    Wiele razy w trakcie tych słów chciała mu rozkazać przestać mówić. Jedno słowo uwięzło w jej gardle, ale nie mogła mu przerwać – gula w gardle ostatnimi siłami trzymała płacz w sobie. Gdzieś w połowie mowy Jasona Caherine zrozumiała, że to jest nieuniknione, że za moment naprawdę się rozpłacze; albo od tego, że mu przerwie, albo od tego, że on skończy mówić i nastanie cisza tak przerażająca... Zacisnęła dłonie na swojej serwetce. Wbijała sobie paznokcie w skórę przez cienki materiał. To nic nie pomagało.
    Nie pozwalała sobie na miłość ani na wyższe uczucia, bo były w stanie ją skrzywdzić; traktowała siebie samą jak najdelikatniejszą istotę, byleby nie wróciły tamte smutne, czarne dni. Nie pozwalała nawet dzieciom zbliżyć się do siebie, by czasami nie pokochała ich cudownych twarzy i nie zechciała mieć innego. Zniszczyłaby im życia w swojej opinii. Nie adoptowała żadnego zwierzęcia, żeby nie przywiązać się i by ktokolwiek inny nie dawał jej radości z samego rana czy trosk, gdy chorował. Odgrodziła się wielkim murem od życia, by ochronić najdelikatniejszą część siebie.
    Ale ten cholerny, pieprzony...! Jak on znalazł wyrwę w tym murze i dlaczego tak starał się przedostać?
    Gdy Jason skończył mówić, rzeczywiście z jej oczy popłynęły łzy. Drobne, małe, krystaliczne, których Catherine nie miała w oczach naprawdę od dawna. Gula powoli zanikała; wszystkie emocje wypływały z Catherine powoli. Z jej oczu. Chć starła się bardzo nie pokazać tego, że on ją skrzywdził.
    W końcu jednak wyszeptała coś, siedząc z głową opuszczoną nisko.
    - Nikt nigdy nie widział, jak płaczę.
    Powinna wstać, zaśmiać się, wyśmiać jego pragnienie poznania, wrzasnąć na cały lokal „I Ty też nie zobaczysz” i wybiec, a mimo to – siedziała na miejscu. Patrzyła w serwetkę, przestała ją miętolić od dawna, bo po prostu nie miała już sił. Jej ciało stało się nagle tak cholernie słabe, bo w jej umyśle działo się stanowczo zbyt wiele. Catherine nie była w stanie sobie z tym poradzić. Chciała się zamknąć, zostać w tym jednym miejscu do końca.
    Ból. Nie czuła prawdziwego bólu od czternastu lat. Aż do tego jednego momentu. Aż do Jasona.
    [Odkryje jej sekret. Tylko to musi być naprawdę zaawansowana znajomość. :3]

    OdpowiedzUsuń
  8. [Jak skończę ten cykl, który tworzę teraz. Catherine zaskakuje, ponieważ nie jest płytka jak większość postaci. A ja lubię się bawić jej emocjami. I od razu dodam: jeśli Jason weźmie ją do swojego mieszkania to się ich relacja rozwinie. Odrobinę. :D]
    Było jej wstyd, że on to widział, ale... ale co? Chciała rzucić jego osobą w cholerę, chciała go zostawić gdzieś za sobą, ba! Miała nadzieję, że umrze gdzieś po drodze, bo zadał jej ból. Chciała zrobić mu to, co zrobiła już jednej sobie. A teraz płakała przed nim. I nie mogła przestać.
    Ta czułość bowiem była nie do zniesienia. Rozumiała czułości – przyjemność, którą jej ktoś ofiarowywał przez drobne pieszczoty, ale nigdy nie doświadczyła prawdziwej... okazywanej miłości? Kogoś, kto cieszyłby się z jej łez dlatego, że mógł je zobaczyć, ale nie chciałby więcej ich widzieć, bo były trudne do zniesienia. Dlatego teraz, czując, jak on jej dotyka i słysząc, jak mówi rzeczy, których nigdy nikt jej nie mówił naprawdę, miała wrażenie, że się rozsypuje. Na maleńkie kawałeczki. Na miliony maleńkich, szklanych kuleczek, które rozsypywały się po podłodze i niszczyły integralną Catherine.
    Znowu nie była pewna, co się dzieje, miała za dużo emocji w sobie. Pragnęła mu coś odpowiedzieć, ale jej ciało buntowało się przeciwko jakiejkolwiek reakcji. Catherine po prostu siedziała tam, słaba i bezsilna, gotowa uciec, gdyby tylko jej nogi zdecydowały, że już na to czas.
    Kilkakrotnie otwierała usta, żeby coś mu powiedzieć, ale głos nawet nie chciał wydobywać się z gardła; zamiast tego znowu chlipała cicho. Zaciskała dłonie mocno na jego palcach, jakby to miało ją uchronić przed wpadnięciem w jakąś przepaść, jakby rzeczywiście Jason był ostatnim ratunkiem. Boże, jak bardzo wolałaby zostać sama z tym wszystkim, nie robić sceny przed nim, przed obcymi ludźmi, nie płakać nigdy, przenigdy więcej w życiu!
    W końcu nabrała sporo powietrza do płuc, zdecydowawszy, że w końcu coś powie.
    - Zabierz mnie stąd – poprosiła.
    Tylko i wyłącznie tyle, bo naprawdę nie mogła się podnieść. Boże, jakie to było uwłaczające.
    Kim on był, żeby znowu pojawiać się tak blisko niej samej i próbować ją odkryć? Kim on był, by mówić jej prawdę i chcieć jej pomóc, chcieć być przy niej – tak cholernie połamanej i zniszczonej przez lata? Kim, u licha, on pragnął być i dlaczego nie zostawił jej w tyle, gdy okazała się trochę zbyt trudna? Znali się dopiero kilka dni, nie mieli już nic między sobą!

    OdpowiedzUsuń
  9. [Jakby ją to obchodziło. :D
    IDIOTĄ, NIE IDIOTOM.]
    Tak byłoby łatwiej, gdyby odpuścił. Ona znalazłaby sobie modelkę, którą łatwo byłoby kontrolować, on żyłby w przekonaniu, że uniknął największego nieszczęścia, jakie tylko mogło go dosięgnąć. Ale oboje, mimo dróg, które powinny być dawno temu rozdzielone, brnęli wciąż w tym samym kierunku. Skręcali, zderzali się w erotycznym tańcu i brutalnych kłótniach, potem znowu od siebie odchodzili...
    Uspokajała się, idąc parkiem. Zaczęła jednak denerwować się obecnością tak wielu ludzi. Miała wrażenie, że każdy na nią patrzy, na jej dłonie, na jej twarz, i oskarża ją o coś. Nie, nie przeszło jej przez myśl to, że niektóre spojrzenia były wywołane różnicą wieku między nią a Jasonem. Catherine była przekonana, że chodzi o coś, co się stało czternaście lat temu.
    Gdy usiedli na ławce, rozejrzała się uważnie. Nie było zbyt wielu ludzi wokoło, byli skryci. Odetchnęła cicho, czując się lepiej. Emocje ciągle kłębiły się w niej jak burzowe chmury, była więc wciąż niespokojna, rozedrgana, lekko drżąca i czujna jak ptak.
    - Tam, gdzie nie ma ludzi. Nie chcę ich wokół siebie – powiedziała, siedząc obok. Nie ruszyła się jednak, patrząc mu w twarz. Był zadziwiająco piękny teraz; chciała zapamiętać ten obraz i go narysować. I zostawić do swojej kolekcji, bo nie wyobrażała sobie, by taki widok mógł być w czyjejś ramie w czyimś domu. - I zostań ze mną. Proszę.
    Lecz czy oni byli w związku? Catherine nie nazwałaby tego tak; nie potrafiłaby nadać nazwy tej relacji. Jason był jej bliski, stawał się kimś, na kim nie mogła polegać, a mimo to – wciąż do niego lgnęła. Nie wystarczało jej już ciało do malowania, pragnęła nieprzerwanie seksu z nim. Już nie tylko wyuzdanego; potrzebowała bliskości. Potrzebowała, by patrzył na nią właśnie tak, rozbierając ten mur, który sobie zbudowała.
    Była przekonana jednak, że jeśli on znowu zacznie w niego walić pięściami, zaprze się i na zawsze i nie wpuści go do środka. Póki co, pozwoliła mu spojrzeć do wnętrza. Nie miał prawa próbować wchodzić dalej i głębiej. Nie tak intensywnie.
    Nie spytała ponownie, czy może go pocałować; właściwie, była uległa, choć nie tak, jak pragnęła wcześniej. Wtedy to miało być erotyczną zabawą, miała na moment stać się kimś, z kim można było zrobić, co się chciało. W tym momencie zaś jej uległość objawiała się psychicznym oddaniem się. Pozwalała mu kierować swoimi stopami, zgodziłaby się teraz pewnie na wszystko, o co by poprosił.
    Boże, pragnęła go tak mocno w tym momencie. Ale nie miała wątpliwości, że nie mogła tego żądać.

    OdpowiedzUsuń
  10. Czekała na niego trochę zniecierpliwiona. Chciała już biec i dowiedzieć się co się dzieje. Wiedziała, że Jason ubrał się bardzo szybko, ale te kilkadziesiąt sekund dłużyło się jej w nieskończoność. Gdy siedzieli w taksówce, przez dłuższą chwilę milczała, ściskając mocno jego dłoń.
    - Wiem - odparła w końcu. Spojrzała na niego i posłała mu szeroki uśmiech. Teraz, gdy wiedziała, że będzie obok przestała denerwować się tak bardzo i była dobrej myśli. - Może tata i Andy teraz wrócą? Na pewno. Szkoda, że nasz stary dom został sprzedany. Ale mogliby wynająć coś bliżej nas. Nie potrzebują tyle miejsca, a ja będę mogła wtedy chodzić im pomagać. Myślisz, że powinnam ubrać się jakoś ładniej? Przecież to ważne. Nie chcę żeby mama pomyślała, że jestem flejtuchem. O i pamiętaj żeby jutro rano skoczyć do tej cukierni obok kina. Mama uwielbia eklerki, które w niej robią... - gdy już otworzyła usta, podekscytowana nie potrafiła przestać mówić, snuć planów, wyrażać swoich wątpliwości. We wszystkim słychać było jej radość oraz pewność, że za maksymalnie godzinę porozmawia ze swoją matką, a za jakiś czas znów będzie normalnie żyć.
    Kiedy wysiedli z taksówki, od razu ruszyła w odpowiednim kierunku niemalże biegiem, ciągnąc za sobą Jasona. Korytarzem prosto, dwa piętra schodami do góry, numer sali 301. Wpadła do środka jak burza, ale zamiast zobaczyć uśmiechniętą kobietę, dostrzegła tylko lekarzy i pielęgniarki, pochylających się nad łóżkiem. Jedna z kobiet, zobaczywszy ich podeszła.
    - Proszę wyjść - powiedziała tylko i zamknęła im drzwi przed nosem.
    Claudia cała poddenerwowana spojrzała na Jasona.
    - To wszystko dlatego, że się obudziła, prawda? Muszą... muszą jeszcze coś zrobić żeby nie zasnęła ponownie, tak? Zaraz pozwolą mi tam wejść, porozmawiamy, a jutro przyleci do nas tata i Andy - mówiła z taką determinacją, jakby samymi tymi słowami była w stanie przekonać cały świat, że tak właśnie ma się stać. Równocześnie jednak jej oczy zaczęły się lekko szklić, bo radość, która przed chwilą ją rozpierała zaczęła być mącona przez coraz większe wątpliwości.

    OdpowiedzUsuń
  11. [Wstyd. Ale wybaczam, mi się zdarza też walić błędami. :D]
    Jedno i drugie, szczerze powiedziawszy, chociaż Catherine nie przyznałaby się do tego. On sprawiał jej ból, którego nie czuła od dawna, a jako osoba zafascynowana własną odzyskaną emocjonalnością, nie mogła do niego nie lgnąć. Nie istniało jednak ryzyko tego, że będzie pragnąć go mocniej ze względu na swój masochizm. Żądzę wywoływał swoją czułością, tym, że patrzył na nią, że trzymał jej dłonie. Że czuła się krucha i słaba... i chociaż buntowała się przeciwko temu, miała wrażenie, że przez tych kilka chwil naprawdę nic jej nie grozi.
    Jason ją zaskakiwał co chwilę. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
    - Nie obiecuj mi niczego – powiedziała szeptem. Nie wyjaśniła, dlaczego; czy kierował tym strach? Czy może niechęć do obietnic? Czy po prostu tak bardzo nie wierzyła jemu i jego słowom? A może rozstawali się tyle razy, że przestała wierzyć w trwałość ich relacji?
    W tym spokojnym, odosobnionym miejscu zaczynała wracać stara Catherine. Uśmiechnęła się razy czy dwa, lekko i niepewnie, zmienił się jej wzrok; stała się żywsza, słabość powoli uciekała, gdzie pieprz rośnie, bo Catherine odzyskiwała siebie w sobie. Przygryzła wargę, patrząc na Jasona, potem zerknęła na ich dłonie i ścisnęła je mocniej. Nie przeszkadzało jej to. Było miłe; świadomość, że trzymał jej ręce tak samo odkąd rozpłakała się przed nim rozczuliła ją.
    Ale nie lubiła porozumiewać się słowami. Nie chciała więcej mówić. Potrzebowała mu pokazać, że jest wdzięczna i go potrzebuje, ale na swój sposób bez użycia mowy.
    Catherine uniosła ich dłonie do góry, potem przesunęła językiem od palców mężczyzny do zewnętrznej części nadgarstka. Gdy spojrzała na niego, miała tę samą zwariowaną dzikość w oczach.
    - Zabierz mnie tam, Jason. Chcę się z Tobą kochać – powiedziała jedynie.
    To, jak szybko się zmieniała przy nim zaskakiwało ją samą. Przed chwilą była słaba, ale wystarczyło, że znaleźli się obok, blisko, sami i patrzący sobie w oczy... on działał cuda. Doprowadzał ją do najrozmaitszych skrajności. A Catherine jak głupia mucha leciała, byleby tylko go dotknąć, bo dotyk był jej wyrazem troski i miłości.
    Nie zależało jej na nim... zależało. Rozumiała to. Zależało jej o wiele mocniej niż na Gregu, Evie i całej rzeszy jej modeli razem wziętych.

    OdpowiedzUsuń
  12. [NIE ODPISUJ NA POPRZEDNIE, BO JEST CHUJOWE, NAPISZĘ NOWE. :d]

    OdpowiedzUsuń
  13. [Jak pisałam: dont worry, wybaczam. Mi też się zdarzają głupie błędy :D]
    Nie mogła wytrzymać, to raz; dwa, jego przekonanie, że ktoś powinien tam zajrzeć najwyraźniej działało cuda. Catherine tęskniła choćby za iluzją zrozumienia od zawsze, tak samo, jak każdy inny człowiek potrzebowała kogoś, kto będzie przynajmniej udawać, że naprawdę jej potrzebuje. Jason jej to dawał. I chociaż jego brak wiedzy nie rokował dobrze – bo Catherine nie mogła się tym wszystkim podzielić – to przynajmniej chwilowo obdarowywał ją o wiele bardziej niż ktokolwiek z jej poprzednich modeli.
    Wewnątrz wiedziała, że zadawanie się z Jasonem to błąd. Wróci do niej ogromny ból, gdy będzie musiała go zostawić za sobą. Ale zagłuszała tę myśl na teraz. Pierwszy raz czuła odrobinę bezpieczeństwa poza swoją wielką willą, bezpieczeństwa, które on jej zapewniał, po prostu trzymając jej dłonie.
    Catherine patrzyła na niego długo, zanim coś powiedziała. Ważyła słowa, bała się bowiem, że jeśli powie to, co powie, on poczuje się urażony. A chciała mu wyjaśnić, jak bardzo nieważne są czyjekolwiek sowa; zwłaszcza jego, skoro mówi jej to zaraz po spotkaniu, które miało być ich ostatnim.
    - Nie obiecuj mi niczego. Lepiej po prostu zostań – wyszeptała, uśmiechając się delikatnie, z nadzieją, że zabrzmiało to choć trochę pozytywnie.
    Zresztą, Catherine nie lubiła słów w ogóle. Nie chodziło już nawet o jej małomówność, a o to, że ludzie rzucali nimi na prawo i lewo, nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo one mogą na kogoś oddziaływać. Obiecywali, mówili, że im zależy, mówili, że to piękne, po czym całkowicie działali inaczej. Społeczeństwo nauczyło nas kłamać w każdej sytuacji. Catherine nie chciała tak robić, więc mówiła bardzo rzadko.
    Słysząc o mieszkaniu Jasona, uśmiechnęła się lekko. To nie tak, że zawsze mieszkała w wielkiej willi w końcu; na początku był to mały pokój z dobrym światłem, który służył jej za atelier, sypialnię, biuro oraz garderobę. Zazwyczaj panował tam chaos; Catherine lubiła przestrzeń, jednak nie dało się jej zupełnie mieć przy tylu rzeczach, które posiadała.
    - Zabierz mnie tam – wyszeptała, uśmiechając się lekko.
    Nadal mówiła trochę zbyt słabym głosem, nadal była wyraźnie po płaczu. Ciężko dochodziła do siebie po negatywnych emocjach, zabierało jej to stanowczo dłużej niż innym ludziom. Wiedziała, że jej twarz ma czarne smugi od rozmazanego makijażu, więc wyjęła dłonie z jego dłoni i w torebce wyszukała jakąś nawilżającą chusteczkę, żeby się tego pozbyć. Rzuciła ją do kosza, potem stanęła przed Jasonem. Zanim poprosiła po raz drugi, by ją zaprowadził do siebie, chwyciła jego dłonie.
    Mieli w końcu wejść między ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ale czy Catherine chciała móc normalnie żyć?
    Gdy ktoś ma wypadek i coś mu się wbije w rękę, pod skórę, coś niekoniecznie groźnego, najczęściej zostawia się to, by nie doszło do żadnej infekcji, gdyż sama operacja jest groźniejsza niż życie z prętem w ciele. Catherine właśnie była takim przypadkiem – coś się stało, coś strasznego, jednak Catherine nauczyła się żyć z tym. Poruszenie jej życia byłoby poruszaniem całej konstrukcji bezpieczeństwa, które kobieta dzielnie prze lata sobie urabiała. Normalność? Też mi coś! Normalność to pojęcie względne charakteryzujące większość. Catherine, nawet, jeśli kiedykolwiek zechciałaby stać się „normalna”, ba!, nawet, jeśli próbowałaby usilnie, to najzwyczajniej nie wystarczyłoby. Jej przeżyć nie dało się zmienić. I nawet, jeśli pręt z jej psychiki zostałby usunięty, blizna była nieunikniona.
    Może i wracali, ale jakim kosztem? Wieża złudzeń i kłamstw Catherine, która pozwalała jej żyć, zaczynała się wahać. I chociaż kobieta czuła się dobrze przy Jasonie... to gdy zostawała sama, nie była już spokojna. Rzeczy, które dotychczas sprawiały jej przyjemność powoli przestawały działać. Catherine była potworem przestworzy, huraganem emocji, i wypuszczenie tej niszczycielskiej siły mogło zmieść każdego. Nawet Jasona. Zwłaszcza jego.
    - Nie... - powiedziała Catherine, robiąc kilka kroków w stronę pokoju Jasona.
    On był najważniejszy w tym momencie. Przez to, czym się otaczasz i jak zajmujesz miejsce swojego życia można zobaczyć, kim jesteś. Catherine więc obserwowała stosy kartek, uśmiechając się delikatnie gładziła lekkie meble, oglądała fotografie. Patrzyła na filmy; sama żadnych nie oglądała, nie była typem kinomaniaczki. Patrzyła na laptopa, ale z grzeczności nie zaczęła przeglądać wszystkiego, co w nim było; właściwie, zamknęła go. Potem przyglądała się szczegółom: ołówkom, długopisom leżącym bynajmniej nie w porządku, zmiętym kartkom rzuconym na podłogę i ubraniom na krześle, które chyba miały wyglądać na złożone. Zerknęła do szafy, przejrzała kilka jeg ubrań, wyjęła jedną z nich i zawiesiła na rączce od jednej z wyższych półek z nieznanych nikomu poza sobą powodów.
    Była jak kot, który poznawał nowe miejsce, który musiał wszystko obwąchać i upewnić się, że nie ma u nic groźnego mogącego zaatakować. I że nie ma żadnych myszy, oczywiście.
    Dopiero wtedy zerknęła w stronę Jasona. I poczuła się dziwnie; chciała iść do pokoju jego współlokatorki i zobaczyć, jak ona żyła, czy miała dużo wspólnego z Jasonem. Chciała strącić jej kubek z szafki jedną ze swoich łapek.
    Uniosła dłoń i przeczesała nią swoje długie, falowane włosy. Przesunęła potem subtelnie paznokciami po swojej szyi, żeby ostatecznie wyciągnąć dłoń przed siebie i przywołać Jasona palcem. Rozchyliła jeszcze usta.
    Podobało się jej, jak żył.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ale czy naprawdę Jason wierzył, że Catherine była gotowa pokazać komukolwiek to, co on z takim trudem wydobywał ot tak? Nikt ni zasługiwałby bardziej na to, by mieć Catherine tylko dla siebie niż ten, który rozebrał mur. I chociaż Catherine jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, to zaczynała myśleć o Jasonie jako o kimś, kto jest tylko jej; zaczynała myśleć o sobie jako o kimś, kto jest tylko Jego. Tylko to było na tyle nikłe, ciche, że póki nie dobijało się nawet do jej podświadomości.
    Cóż, czyż nie lepiej byłoby po prostu tego wyrazić? Catherine nie miała problemu z byciem wierną na okres tworzenia obrazów; zazwyczaj była wtedy wierna, uznają, że skoro ma jednego modela, to z jednym chce spędzać każdą chwilę. Czyż słowa „Nie spałam z Gregiem” nie wystarczały, by potwierdzić t ę wierność? Zapewniłaby go, że odkąd się znają, nie spała z nikim. I że nie zamierza.
    Ten pocałunek był słodki; Catherine naprawdę poczuła się bezpiecznie w ramionach Jasona. To było fascynujące jednak, całować się tak delikatnie, jak gdyby byli młodzi i dopiero uczyli się siebie. Kto by pomyślał, że zejdzie ich na takie czułości po pierwszym najostrzejszym możliwym do wyobrażenia seksie! Ale Catherine nie brakowało w tym momencie tej ostrości. Mogła tak stać, bawić się włosami Jasona, delikatnie sunąc puszkami palców po jego karku i po prostu – cieszyć się nim w tej delikatniejszej odsłonie.
    Jednak przerwała w pewnym momencie. Przez kilka sekund wpatrywała się w jego oczy, w jego twarz, szukając czegokolwiek. Chciała spytać, ale nie wiedziała, czy ma prawo się wtrącać; wiedziała, że nie miała prawa. A mimo to, abstrakcyjna postać kobiety mieszkającej z Jasonem struła jej ten pocałunek. Catherine nie potrafiła mieszkać z kimś i z nim nie sypiać, zostawić go poza swoją erotyczną wyobraźnią, porzucić ot tak – za bardzo pożądała dotyku ludzi, by móc sobie odpuścić.
    Zarumieniła się bardziej, nie tylko od pocałunku. I chociaż bardzo chciała uciec wzrokiem, nie zrobiła tego, nawet mimo palącego wstydu. Po co była jej ta wiedza, nie miała pojęcia. Musiała wiedzieć, bo inaczej nie byłaby w stanie pociągnąć tego dnia dalej. A chciała.
    - Jak bardzo blisko? - wypaliła w końcu. Potem zachichotała nerwowo, nie dowierzając samej sobie, że to, co robi Jason, ją obchodzi; doprawdy obchodziło? A może nie chciała, żeby jej model był kogokolwiek innego, czy miała go dla siebie, czy też nie?... Nie, Catherine nie była typem psa ogrodnika. Umiała się kimś dzielić. Czemu teraz myśl, że on mógłby być czyjś jeszcze tak bardzo zaprzątała jej głowę?
    W końcu uśmiechnęła się głupio, potem oparła się czołem o tors Jasona. Naprawdę to był idiotyzm. Śmieszne, że się tak przejęła.

    OdpowiedzUsuń
  16. Zastanowiła się przez moment. Nie była pewna, dlaczego się śmieje.
    - Bo... To nie moja sprawa i nie powinnam się wtrącać, ale... - Ale co? Czułam dziwne uczucie gdzieś na dole brzucha, które wcale nie było podnieceniem, tylko wstrętnie brzęczącą muchą niemogącą się uspokoić i pozwolić mi Cię dalej całować? - Ale nie wiem. Musiałam wiedzieć. I to jest śmieszne, bo nigdy nie musiałam wiedzieć.
    Cmoknęła mężczyznę gdzieś na szyi, potem uniosła wzrok. Uśmiechnęła się, dalej trochę zawstydzona, ale wyprostowała się dumnie i odsunęła na krok. Potem rozpięła jeden guzik swojej bluzki, i drugi. Dalej rumieniła się, choć już nie była pewna, czy nadal palą ją policzki z tej dziwnej ciekawości, czy dlatego, że wiedziała, że oboje myślą o jednym od dłuższej chwili. Z każdym kolejnym guzikiem jednak przekonywała się, że to drugie; patrzyła na niego, czując to dziwne, wibrujące napięcie, które znowu zaczynało rosnąć pomiędzy nimi.
    Koszuli nie zdjęła. Zostawiła ją wiszącą. Może nie powinna tak wszystkiego kontrolować, robić tego tak, by kogoś cały czas uwodzić? Przecież to n było potrzebne w tym momencie. Nie musiała prowadzić wzroku Jasona ani jego dłoni, nie musiała dbać o to, by on się nią zajął i nie rozmyślił.
    Znowu czuła, że policzki ją palą. Czuła się jak dziewczynka, która trochę za bardzo wciągnęła się w brzydkie, zboczone rzeczy i nie była w stanie już żyć bez nich. Jak wyglądał seks bez zabawek, seks normalnych ludzi, seks totalnie niemanipulowany?
    Nie powiedziała na głos tego, czego potrzebowała. Była pewna jednak, że zrozumie, więc chwyciła Jasona za dłonie i czekała, aż on coś zrobi.
    [Dobranoc! :D]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Btw, Pani Polonistko, potrzebuję bety. Byłabyś na tyle miła? :D]

      Usuń
  17. [Nie był. A betowania serio potrzebuję. Tekst poprawiałam już setki razy, przerabiałam, ale ciągle mi mało. A i tak ukaże się późno, bo za tydzień lub dwa. XD Daj maila, jeśli się zgadzasz. I wybacz za chłam, tak się dzieje, jak przesadzę z poprawianiem tekstu xD]
    A może właśnie czuła zazdrość. Może to nieznane jeszcze uczucie spalało w niej pewność siebie... Wyobraźnia nie podsyłała jej żadnych obrazów, jednak przez myśl Catherine przemknęło nieznośne: on nie może. Nie może, bo ja nie chcę, by kogokolwiek dotykał, całował, by brał w objęcia i gładził plecy. To, jak straszliwie te straszne słowa łączyły się z niepewnością... a potem z dumą, że jednak Jason w tym jednym momencie wybrał tylko ją, podnieciło Catherine jeszcze bardziej. I to pożądanie w tak skumulowanej wersji sprawiło, że zapragnęła na chwilkę należeć tylko do tego jednego mężczyzny.
    Nie, nie chodziło o to, by była z Jasonem przez pewien czas, najpewniej ten poświęcony mu w łóżku. Catherine żądała, żeby każda jej część należała do niego, od jej sztuki po jej ciało, od jej myśli po uczucia.
    Podążała więc za tym, co proponował. Odwzajemniała czułe, delikatne pocałunki, samej nie mogąc się nadziwić, że jeszcze była zdolna kogoś takimi obdarzać. One wszak zdawały się tak... nastoletnie, grzeczne, niewinne, prowadzące do poznania czegoś tak wielkiego, jakim było rozebranie się przed kimś. Ale przecież była już naga; palce Jasona już raz sunęły po jej skórze, pieściły ją. Tym razem było jednak inaczej, jakoś tak... intymniej. Catherine nie mogła zrozumieć, co się zmieniło poza miejscem i dniem.
    A może właśnie o to miejsce chodziło? Może fakt, że teraz znajdowali się z bajce Jasona ją tak otumanił? Nie podążała w końcu za nikim do żadnej obcej krainy przez wiele lat. Dlaczego teraz pozwoliła się tak zaprowadzić i dlaczego właśnie jemu?
    Drżała od tych dróg, które Jason wytaczał na jej plecach i brzuchu. Drżała od tak czułych pocałunków, które składał na jej szyi i piersiach, od tego, że traktował ją zupełnie inaczej od tego, czego żądała. BDSM chronił przed uczuciami, bo nie budził żadnych uczuć poza podnieceniem, strachem, złością, poniżeniem. A to? Catherine czuła się tak cholernie naga, po raz pierwszy tak cholerni naga przed kimś!...
    Zapragnęła się nagle przytulić. Nie chciała jednak tych pieszczot przerywać, to byłoby straszne, niedozwolone. Cóż jej więc pozostawało? Poddała się temu uczuciu. Nie rozumiała go i się go bała, ale poddała się, sięgając do koszulki mężczyzny i zdejmując mu ją przez głowę. Uśmiechnęła się delikatnie, w jakiś sposób niepewnie. Czy on widział, jak cholernie mącił jej w głowie sobą?

    OdpowiedzUsuń
  18. Catherine nie zamierzała mu przecież o niczym powiedzieć. Sama bała się tego, co poczuła; może to było przywidzenie? Może zasnęła, gdy ją całował, może... To wszystko było głupie, głupie, każde usprawiedliwienie tego stanu brzmiało idiotycznie! Catherine poczuła, że chce należeć tylko do Jasona. Nie mogła uciec od tego, choćby i chciała. Tyko jej usta nadal były zamknięte. To zamieszanie w głowie nie było warte mówienia.
    Zaśmiała się cicho, gdy wziął ją na ręce i położył na łóżku, potem – gdy przez moment nie mógł zdjąć jej spodni. Szybko mu pomogła, rozpięła guzik, uniosła biodra, by możliwie najbardziej ułatwić mężczyźnie to zadanie. Potem patrzyła, jak rzuca jej rzeczy gdzieś poza łóżko. Przez moment chciała się zbuntować, te ubrania były zbyt piękne, by je rzucać byle jak, ale wystarczyło, że tylko zobaczyła Jasona kładącego się obok, jego oczy, które, wpatrzone w nią, odbierały jej rozum... Zapomniała, że miała coś mówić. Zapomniała, że miała się buntować.
    Tylko te pocałunki jej nie wychodziły. Catherine dość szybko ze zdziwienia i z przyjemności zaczęła zapominać, jak poruszać ustami, by móc odwzajemniać; zamiast tego, wzdychała cicho, szybko zaczęła też pojękiwać. Nie chciała jednak, by Jason przestał ją całować. To było przyjemne nawet w momencie, gdy robił to tylko on.
    Jej majtki dość szybko były nie tylko wilgotne, ale i mokre od pieszczot. Catherine nie wiedziała, co zrobić z rękami; zwykle miała je związane bądź oparte o coś. Teraz więc przez chwilę bez ulgi zaciskała je w pięści, potem – ściągała pościel. To jednak było za mało, więc na oczach Jasona zaczęła bawić się swoimi sutkami. Ot, żeby czymś się zająć. Nie myślała nawet o tym, jak to na nią wpłynie; faktem było to, że już po chwili jej jęki stały się głośniejsze, gdy jej własne pieszczoty zaczęły kumulować pieszczoty Jasona.
    Nagle spojrzała na mężczyznę obok siebie, na twarz, na wzrok wbity w nią.
    - Kochaj mnie – jęknęła, jedną dłonią sięgając jego rozporka.
    Lekki pot wstąpił na jej czoło, na jej szyję. Chciała czuć go w sobie, nie zostać z orgazmem sama.
    [A mi mówią, że mam niską samoocenę. Ale okej, rozumiem, jeśli tak Bi lepiej (:]

    OdpowiedzUsuń
  19. Catherine jeszcze nigdy do nikogo tego nie powiedziała. Mówiła: rżnij mnie, pieprz mnie, wejdź we mnie. Nigdy nie prosiła, by ktoś ją kochał. By ktoś się z nią kochał. Kochanie się było zbyt intymne, zbyt emocjonalne i zbyt dużo wyrażało jak dla Catherine. A mimo to, powiedziała to teraz; dlaczego teraz to powiedziała? Ważyła przecież słowa, nigdy nie używała ich źle. Mówiąc „kochaj mnie” chciała, żeby on ją kochał, nie tylko w nią wszedł... Żeby to był seks z emocjami. Pozwalała mu na to.
    Patrzyła, jak Jason szybko rozbierał się, jak pospiesznie zrywał jej majtki. Zaraz zagarnęła go do siebie, bo potrzebowała dotyku, potrzebowała czuć go pod swoimi palcami. Ucałowała mocno jego szyję, policzek, potem usta, przyciskając swoje ciało do jego; chciała uwierzyć, że on naprawdę tu jest i naprawdę ją kocha. Jednak zaraz opadła, pozwoliła mu zawisnąć nad sobą i po prostu patrzeć. Nie musiała go całować czy zamykać oczu tak, jak zawsze robiła. Nie potrzebowała doskonałej nieskończoności, którą miała za powiekami. Potrzebowała tylko jego oczu i jego ciała. Nie obchodziło jej nic więcej.
    Ta prośba ją zmroziła. Przez moment nie wiedziała, bo powiedzieć; chciała mu wykrzyczeć, że nie jest zdolna do kochania! Że nie potrafi! Ale pragnęła wyrazić to, że od zawsze chciała miłości. Seksualnej, emocjonalnej, nieważne, jak ją rozumiał. Ona chciała każdej miłości. Jakiejkolwiek, jaką tylko Jason mógł jej dać.
    Przylgnęła do jego ciała mocno, gdy jej własne ręce i nogi zapragnęły naprawdę stać się jednym z nim. Policzek przytuliła mocno do policzka Jasona, usta mając tuż przy jego lewym uchu. I szeptała to, co jej przyniosła ślina, szeptała dużo i szeptała, przerywając sobie jękami i gryzieniem barków, po czym szeptała jeszcze więcej.
    - Kochaj mnie, Jason. Kochaj mnie. Kochaj mnie, błagam Cię, kochaj nie cały czas. Ja nie chcę nic innego – jęknęła, czując pierwsze skurcze, które rozchodziły się po jej ciele – tylko żebyś mnie kochał, Jason. Kochaj mnie mocniej. Cały czas. Nie tylko seksem, kochaj mnie...
    Nie myślała, gdy to wszystko mówiła. Nie dbała o to, ile zdradzi o sobie, jak dużo mu powie i jak skończy się dzisiejsza noc. Pragnęła tylko jednego mężczyzny, Jasona, niekoniecznie dla samego ciała.

    OdpowiedzUsuń
  20. Catherine też na początku myślała, że to będzie po prostu kolejna osoba do malowania, kolejny kochanek, kolejny człowiek, którego uzależni od siebie i potem zostawi, samej wierząc w to, że relacja była tylko niewinną współzależnością. Catherine nie chciała czegoś innego. Ale może Jason był niezwykły, bo miał zostać Prometeuszem, który skradł iskrę? Może Jason naprawdę był Prometeuszem, który podkradał kamienie z jej muru, żeby w końcu móc złapać choć najmniejszą iskierkę i na niej budować coś zupełnie innego, choć piękniejszego? Tym ją przyciągnął. Był bezczelny.
    Lecz nie był nikim, prostym człowiekiem, który odznaczał się odwagą, czy może nawet brawurą. Catherine dostrzegała w nim niezwykłość, chociaż sama nie potrafiła na początku określić jej źródła. Teraz wiedziała: on miał miłość dla niej. On miał dla niej uczucia. Całe lata spędziła na poszukiwaniu swoich emocji, żeby znaleźć je w złym miejscu i złym czasie. On teraz przynosił je ponownie, ale sam Jason był czysty i piękny. I wyjątkowy za to, co robił, czego dotychczas nie dokonał nikt. Nawet, jeśli nie miało to nazwy... język był zbyt ograniczony, by nazwać ten dar.
    Nie wyjęczała odpowiedzi, nie potrafiła tego zrobić. Nie chciała mu mówić. Gdzieś w głębi jej umysłu mały stwór wrzeszczał, ze powinna wyjść i dać mu odczuć to, jak on sam ją opuszczał kilkakrotnie, ale ten potwór nie miał siły głosu. Catherine chciała zostać, zasnąć w jego ramionach, a potem spędzić ten czas zupełnie normalnie: zjeść z nim śniadanie, umyć się w ego łazience, zobaczyć, jak to jest żyć normalnie, bez zamkniętego raju pełnego brzydkich, wielkich, pięknych i zboczonych rzeczy...
    Tak, jej ciało było wyprężone, zaciśnięte mocno, zesztywniałe; Catherine nie chciała Jasona puszczać ani na sekundę. Czuła się bezpiecznie, gdy był obok... i nie potrzebowała do tego dziesięciu ochroniarzy. On sam by ją ochronił, to na pewno, przed wszystkim, co śledziło ją już tyle lat. A śledziło nieprzerwanie.
    Leżąc już bez sił pod mężczyzną i oddychając ciężko, bawiąc się jego włosami gdy spoczywał głową na jej piersiach, Catherine zaczęła się zastanawiać, co dalej. Jeszcze nie myślała nad sensem; myślała już o kolejnych dniach. A co, jeśli ją zostawi znowu? Jeśli jutro rano obudzi się i nakrzyczy, że jest beznadziejna, bezemocjonalna i robi wszystko źle?... Przecież nie wytrzyma tego, jeśli wyśmieje jej uczucia lub nazwie te wszystkie słowa głupimi. Nie zaufa nikomu więcej. Nie zaufa nigdy więcej jemu.
    - Obiecaj mi – szepnęła wtedy – że jutro nie powiesz mi nic złego. Ani smutnego. Wtedy zostanę.
    Zerknęła na Jasona. Była poważna, bo się bała, że znowu się pokłócą i rozstaną, a co byłoby nie do zniesienia. Świadomość kolejnego odrzucenia przez osobę, której powiedziała takie słowa mogłaby ją złamać na dłuższy czas.
    Kochaj mnie. Boże, kochaj mnie. Dopiero zaczynało do niej docierać, o co go prosiła. Ze zmęczenia chyba uznała te słowa za zupełnie naturalne.
    [Dobranocz!]

    OdpowiedzUsuń
  21. Gdyby nie było jej tak rozkosznie dobrze i ciepło, i bezpiecznie, pewnie zaczęłaby zastanawiać się nad znaczeniem wszystkiego, co zaszło tego dnia, czy emocje, które do tej pory by skrzętnie wycofała, były prawdziwe, czy po prostu wyśniła je w przedziwny sposób. Co więcej, najpewniej nie mogłaby zdecydować, czy naprawdę dalej chce, by było tak, jak przed momentem: czy chce, by rzeczywiście ją kochał (co właściwie miała na myśli?), by jej coś obiecywał (nie, tego nie mogła już powiedzieć; to by znaczyło, że ufa jego słowom)...
    Ale było jej dobrze. Było jej bezpiecznie. Nie potrzebowała myślenia na ten moment. Kierowała się tym, co szeptały jej wszystkie piękne, kolorowe uczucia, jakie tylko miała w sobie, i chociaż zazwyczaj uznawała kierowanie się nimi za niebezpieczne, teraz wyglądało to zupełnie naturalnie, jak stary porządek rzeczy, którego szukała na zewnątrz, podczas gdy naprawdę potrzebowała, by ktoś znalazł go wewnątrz niej samej.
    W pewnym momencie, na pół śpiąc, znalazła jego dłoń na swojej talii i splotła ze swoją dłonią. Uniosła te ręce do swoich ust i ucałowała palce Jasona. Tak, wyglądali razem naprawdę dobrze. Wiedziała, że nawet mimo różnicy wieku, charakterów, poglądów pasowali do siebie jak dwa puzzle. Mieli swoje wgłębienia i wypukłości charakteru, ale dopełniali się. Ot tak. Jego duża dłoń z jej małą. Jego normalność i jej odcięcie od świata. Jego uczucia i jej uczucia.
    Słysząc odpowiedź na swoją prośbę, Catherine uśmiechnęła się delikatnie. Przed jej oczami były już małe króliki na łące; powoli zasypiała, spokojna jak jeszcze nigdy. Jeszcze przez myśl jej przeszło, że potrzeba tak niewiele do prawdziwego spełnienia... Sapnęła lekko przez sen, zaciskając trochę mocniej e na palcach swojego mężczyzny. I pewnie byłaby zasnęła, gdyby nie zadał pytania.
    Co wtedy. Catherine przez moment nie miała pojęcia, o co chodzi; czyż jej nie kochał przed chwilą? Za moment zdałą sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało, za kolejny moment – że rzeczywiście tak miało brzmieć. Zatem kochał ją. I co wtedy? Co potem? Sen powoli ulatywał, ale Catherine chciała go zatrzymać, choćby siłą, żeby czasami nie prysła ta przyjemna, spokojna atmosfera, by nie zastąpił jej lęk. Nagle zaczęły swędzieć ją ciało, jak zawsze, gdy coś po prostu było okropnym przeszkadzaczem. Chwyciła się więc jedynego ratunku, jaki jej pozostał, i mruknęła:
    - Miało nie być już trudnych pytań dzisiaj.
    Rozmowa o emocjach, choćby tak dobrych i prawdziwych, była trudna dla Catherine. Powinien to wiedzieć. I powinien wiedzieć, że przy niej trzeba było szanować swoje słowa, ważyć je. Obiecał jej, że nie będzie jej męczyć. Dlaczego łamał tę obietnicę? Czy chciał, żeby przestała znowu mu ufać? Ufać jego słowom?
    Nagle stała się znowu niespokojna. Kręciła się i wierciła, i nie mogła znaleźć sobie miejsca. Czy naprawdę chciała, żeby ją kochał? Musiała to wyśnić. Niemożliwe, żeby naprawdę pragnęła uczuć. Niemożliwe, żeby pragnęła właśnie takich uczuć. Nie, Jason nie mógł jej potrzebować! Nie miał prawa żądać, żeby i ona potrzebowała jego!... Strach przed tym, co sama czuła i czuł on zaczynał nabierać na sile. Catherine jeszcze na poły spała, i chociaż odrzucała właśnie każde uczucie, jakiego doświadczyła tego dnia, obawiała się rozbudzić. W momencie, gdy jej umysł przejąłby kontrolę, zanegowałaby wszystkie emocje ot tak, a tego nie chciała. Nie znowu.

    OdpowiedzUsuń
  22. Nie potrafiła się uspokoić. Chciała wyważyć te drzwi, wejść tam i w końcu porozmawiać z matką! Pięć lat na to czekała, dlaczego do cholery teraz nie mogli jej tam wpuścić? Racjonalne argumenty do niej nie docierały. Nerwowo ściskała dłoń Jasona, czując, że gdyby nie on oszalałaby właśnie. Nic nie mówiła. Nie była w stanie ułożyć składnego zdania.
    W końcu drzwi się otworzyły. Natychmiast zerwała się z miejsca. Już chciała wejść do środka, gdy powstrzymał ją doktor. Nie miał zbyt wesołej miny. Nie wróżyło to dobrze.
    - Przykro nam. Robiliśmy co w naszej mocy - powiedział poważnym tonem.
    Nie mogła w to uwierzyć. Naprawdę? Umarła. I co? Już? Po wszystkim? Pięć lat leżała w śpiączce, by teraz tak po prostu umrzeć? Bez żadnego pożegnania? Bez chociażby jednego spojrzenia?
    Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Cała zaczęła się trząść. Nie była w stanie zrobić ani jednego kroku. Patrzyła na lekarza, który po chwili odszedł, musząc zająć się innymi pacjentami. Gdy zniknął zostali sami. Ona, Jason i otwarte na oścież drzwi, które wydawały się jej tak bardzo odległe. Odwróciła się. Nie chciała na nie patrzeć. Szloch wstrząsnął jej ciałem, gdy wtuliła się ufnie w tors Jasona.
    - To niemożliwe - zapłakała. - Pięć lat! Rozumiesz? Pięć lat! Jak mogła mi to zrobić - nie wiedziała już co myśleć, ani mówić. Przez cały ten czas była przekonana, że jej mama się obudzi.

    OdpowiedzUsuń
  23. Trudno było się uspokoić i zasnąć, gdy po głowie krążył te wszystkie myśli. Ale Jason najwyraźniej już wiedział, jak reagować na niepokój Catherine. Wtulenie jej w siebie, dodanie jej więcej czułości, zaakceptowanie nawet w momencie, gdy stawała się trudna było wyjątkowo prostym i skutecznym rozwiązaniem. Dlatego zamiast wstać, jak już chciała zrobić, dała temu szansę. I niedługo potem usnęła bez złych snów.

    Rano obudziła się, tak przynajmniej myślała, pierwsza. Nie miała w zwyczaju wylegiwać się w łóżku, zatem wysunęła się z objęć Jasona i wyciągnęła lekko, drapiąc lewą pierś. Jeszcze raz rozejrzała się po pokoju, uznając, że to naprawdę ładny pokój. I mieszkał w nim ktoś ważny.
    Catherine obejrzała się przez ramię. Chciała przez długi moment Jasona obudzić i zaskoczyć porannym seksem, ale słodki wyglądał, trzymając poduszkę w miejscu, gdzie powinna leżeć sama kochanka. Najciszej jak mogła wyszła z pokoju wraz z przygotowaną wczorajszego dnia koszulką i swoją torbą.
    Miała tylko nadzieję, że nie spotka tutaj tej osławionej współlokatorki. To byłoby dziwne; Jason nie miał nawet wspominać o tym, że modeluje. Byłaby więc obcą, starszą kobietą, która wychodziła półnaga z jego pokoju, o której nikt nic nie wiedział. Mogła być włamywaczką choćby. Catherine miała więc nadzieję, że Claudia śpi bądź jest gdzieś poza mieszkaniem.
    Prysznic był rześki, przyjemny, rozbudzający. Catherine ze zdumieniem odkryła, że nie boli jej nic, że nie ma żadnych ran, siniaków, otarć. To nastawiło ją naprawdę pozytywnie, gdyż przyzwyczaiła się, że po jakimkolwiek seksie następnego dnia chodzenie sprawiało pewne trudności. Ot, miło było, że tym razem mogła poruszać się swobodnie, mając w głowie wczorajszy, jeden z najlepszych seksów w swoim życiu.
    Ubrana już w koszulkę Jasona przeszła się po całym mieszkaniu. Odkryła, że Claudia śpi w swoim pokoju; zamknęła drzwi ostrożnie, nie chcąc jej budzić Przeszła też do kuchni, zajrzała do lodówki; była straszliwie głodna, więc chwyciła jakiś ser, pomidora, ogórki i jeszcze kilka innych warzyw. Nie mogła popisać się jakimikolwiek zdolnościami kucharskimi (z jakiegoś powodu w końcu zatrudniła kucharkę), więc przygotowała stos kanapek i już miała wracać do pokoju Jasona, gdy zerknęła na swój telefon. Dwadzieścia nieodebranych połączeń z domu. Cholera, nie dała znać, że zniknie na całą noc.
    Zamiast więc jeść, od razu oddzwoniła do szefa swojej ochrony i zaczęła mu tłumaczyć, że po prostu się zagapiła, że tak, jej też się zdarza, że nieważne, że osiem lat współpracy i nigdy się to nie stało, że nikt jej nie porwał i nic się nie dzieje, po prostu nocowała u kogoś, tak, to możliwe, że to się zdarza...
    A kanapki leżały na tym talerzu, kusząc. Catherine burczało w brzuchu.
    [Nie jojcz. Dobrze mi się z Tobą pisze.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Btw, jak Catherine? :D Szokuje w nocie?]

      Usuń
  24. [Spoko, rozumiem. ^^ Co do bloga - też mam wrażenie, że się ciszej robi...
    No ba, że chcę. To mój jedyny wątek w tym momencie. I pisze się zbyt dobrze, by odpuścić. :D]

    OdpowiedzUsuń
  25. [O "prywatnym blogu" nigdy nie słyszałam, ale można byłoby coś takiego stworzyć. Z mailem jest ten problem, że jak nie jestem na blogu, to rzadko wchodzę na ten blogowy. Dlatego pomysł z prywatnym, naszym własnym mi się bardziej podoba :D]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [https://www.youtube.com/watch?v=9zEZAXeMyh8 Obiecuję przy tym pisać ich następne uniesienia, niekoniecznie seksowe. :3 Doskonała muzyka na początek romansu.]

      Usuń
  26. [To newjazz. Trąbka to podstawa. XD]
    Jej ochroniarza nie dało się łatwo przekonać. Bob naprawdę brał sobie swoją robotę do serca i gdy Catherine znikała mu oczu, zaczynał wariować. To było dość uciążliwe momentami, zwłaszcza takimi jak ten, gdy przez czterdzieści minut musiała zapewniać mężczyznę, że nic jej nie jest, nie znajduje się w niebezpiecznym miejscu i wróci wnet do domu, tak, sama, nie trzeba wysyłać nikogo z samochodem. Jednak pomimo tych drobnych problemów, poczucie bezpieczeństwa, jakie Catherine miała w domu, pozwalało jej pracować. Gdyby istniało najmniejsze zagrożenie, że ktoś wykradnie wszystkie sekrety, że... nie, o tym nie należało nawet myśleć. Wystarczyło jednak przyjrzeć się Catherine podczas przeprowadzki - zawsze była tak przejęta, że nie mogła spać na kilka dni przed i po, gdy istniało największe ryzyko włamania czy kradzieży. I wtedy nawet obecność Boba za bardzo nie pomagała.
    W momencie, gdy Jason wszedł, Catherine poczuła coś na kształt zrezygnowania. Przestała mile tłumaczyć swojemu ochroniarzowi, że nic jej nie jest; przez moment mówiła cicho, chłodno, może nawet trochę agresywnie, że nie ma zamiaru się powtarzać i że jej życie jest jej życiem, i że wróci, kiedy wróci, i jeśli będzie w stanie agonalnym to da znać, żeby ją atował. Nie czekała na odpowiedź, po prostu się rozłączyła. Potem odliczyła w myślach do dziesięciu i już z normalnym, radosnym uśmiechem zwróciła się do Jasona.
    - Cześć – rzekła, teraz całując wargi mężczyzny. Co z tego, że żadne z nich nie myło zębów? Catherine chciała go pocałować. - Bob trochę świruje, że nie dałam znać, że będę tu nocować. Ale sprawa już załatwiona – dodała, po czym odsunęła się minimalnie, usiadła na krześle i od razu zajęła się jedzeniem, jak gdyby zapomniała, że mężczyzna jest obok. W końcu jednak spojrzała na Jasona (jednak trudno było nie zauważyć tej obecności), przeżuwając już drugą kromkę. - Szepraszam, jesztem gfodna – wyjaśniła, przełykając duży kęs i uśmiechając się trochę ze wstydem.
    Szybko też wstała, nalała wody do czajnika i włączyła go.
    - Nie zrobiłam nic do picia, bo nawet nie wiem, co pijesz.
    Co by mogła zaś pomyśleć Claudia, gdyby weszła? Jakaś trzydziestoletnia kobieta, której spod koszulki właściwie było prawie wszystko widać, stała w ich kuchni i zachowywała się trochę jak zauroczona nastolatka usiłująca zrobić dla drugiej osoby właściwie wszystko na swój dziwny, nieporadny sposób. Mokre włosy, które co rusz odgarniała z twarzy, brak makijażu oraz najwyraźniej zapach jaśminu, który jak nic został skradziony w łazience podczas porannego prysznica. Jakby Claudia jeszcze zdawała sobie sprawę z tego, że ta kobieta bez bielizny jest sławną artystką... lepiej nie wiedzieć, co by sobie pomyślała. Oj, lepiej nie wiedzieć.
    - Wiem, wyglądam okropnie z rana, jak nie ja. Ale nie mam tutaj żadnych kosmetyków. Dawno nie robiłam nic tak głupiego jak ucieczka z domu i spanie w łóżku... - kogo? Catherine nie miała pojęcia, jak nazwać Jasona w tym momencie. Nie nazwała więc, tylko błagalnie spojrzała na niego. Miała nadzieję, że jej wybaczy swój brak wiedzy.

    OdpowiedzUsuń
  27. [Nie znałam zespołu. Poznam. :D
    Btw, jak nota?]
    - Wodę piję. Albo herbatę. Poproszę herbatę – powiedziała, uśmiechając się radośnie.
    To naprawdę było dziwne. Zazwyczaj swoje poranki Catherine planowała dokładnie – lubiła, gdy ciągnęły się wolno, ale bez planu średnio jej to wychodziło. Wstawała, robiła swoje w łazience, potem jadła w spokoju i ciszy śniadanie, patrząc na wschodzące Słońce. Ale bycie z kimś, jedzenie z nim śniadania, rozmowa – albo chociaż patrzenie na kogoś – również wydawała się przyjemna. Catherine czuła się odprężona, wbrew pozorom; a może to przez to, że wczoraj uprawiała wspaniały, naprawdę cudowny seks i nie poruszała się dzisiaj z bólu? A może to dlatego, że jednak Jason był obok?
    Catherine nagle przypomniała sobie wszystko z wczorajszej nocy. To, jakie ich zejście było... czułe, wrażliwe, pełne emocji. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego i na samym początku poczuła taki strach, że ledwie nie wypuściła kubka z ręki. Ale coś w jej głowie zaraz się przestawiło i to przerażenie całkowicie zniwelowało. Catherine poczuła jakąś dziwną, nieokreśloną radość w swoim brzuchu, że jednak to przeżyła, że znalazła w sobie na tyle odwagi, by poprowadzić to do końca, żeby to wszystko powiedzieć. Wahała się, czy te słowa... czy naprawdę je wymówiła, tak cholernie nie pasowały do niej, jednak romantyczne uniesienia nigdy nie powodowały, że kłamała lub zmyślała. Na pewno nie powodowały uniesień, których mogłaby żałować. Artystyczna dusza nie czyniła z niej wrażliwej i podatnej na chwile czy sytuacje.
    Zatem naprawdę to czuła. Pragnęła, by ją kochał. Nie tylko w seksie.
    Na tę myśl uśmiechnęła się do siebie. Tak dawno nie pragnęła widzieć czyjejś twarzy z rana...
    - To było nieodpowiedzialne troszkę, nie głupie. Cieszę się, że tutaj spędziłam noc – wymamrotała trochę niewyraźnie. Wiedziała jednak, że to nie wszystko, że między nimi wiszą wczorajsze słowa i że poruszanie się między nimi wymaga najwyższej ostrożności. - Nie pytaj mnie o to, Jason – ostrzegła go poważnie, odkładając kubek. Trochę bała się, że go strąci – ale ja...
    I pojawiły się schody. Catherine nie wiedziała, co powiedzieć. Musiała mu przekazać, że go pragnie cały czas, że sama tego nie rozumie, ale chce spróbować tego, co on jej oferował. Niekoniecznie z wielkimi słowami i obietnicami. Niekoniecznie nazywając to sprecyzowanymi słowami. Ale nigdy nie czułą czegoś takiego do żadnego modela, bo jej modele nagle – wszyscy! - stali się nijacy. Był tylko Jason.
    Boże, jak bardzo pragnęła się teraz ukryć! Niepokój znowu zaczynał wariować w jej ciele, jej ruchy stały się nerwowe. I nadal nie miała pojęcia, co zrobić. Jak to ująć. Wolałaby narysować, ale Jason nie zrozumiałby przekazu.
    - Kochaj mnie – wyszeptała. Gardło miała suche jak cholera. I łzy napłynęły jej do oczu, mrugała więc szybko, żeby czasami uniknąć naprawdę głupiej sceny. Jedak nie zdziwiłaby się, gdyby... gdyby wczorajsza sytuacja okazała się być jednym, z dzisiejsza drugim. Mógł ją wyprosić, wyśmiać. Po cholerę to mówiła? Przecież niebezpiecznie było się przywiązywać! Niebezpiecznie było wpuszczać kogoś dalej na piętro nawet, a co dopiero mówić takie rzeczy!...
    Panika zaczynała ją obejmować jak stara kochanka. Catherine chciała uciec przed nią i schować się w łazience, ale nogi miała sztywne. Jednynie odwróciła głowę od Jasona.
    Boże, wszystko w Twoich rękach teraz.

    OdpowiedzUsuń
  28. [Ja mam tak z Parovem i Awolnation. :D]
    Dla Catherine zaś... w pewnym sensie to było pierwsze zakochanie. Uczucia, które nosiła w sobie, gdy zaczynała swoje życie był zauroczeniami, nie prawdziwymi, silnymi miłościami. Potem odczuwała silną fascynację i potrzebę akceptacji, jednak znów – nie chciała widzieć tych twarzy codziennie, ot, dobrze było, że czasami widywała je w swoim życiu. Kolejne lata już znaczone były samotnością. Catherine wolała się zdystansować, żeby nikt nie poznał jej tajemnicy. Jednej, największej, wyniszczającej, która nie podlegała wybaczeniu. Tylko Jason pojawiłsię potem i tajemnica, wcześniej najważniejsza, stanęła na drugim miejscu.
    I właśnie to, że jemu jednemu zależało na niej naprawdę sprawiło, że Catherine znalazła w sobie jakiekolwiek głębsze uczucia. Każdy bowiem w jakiś sposób jej podlegał, bojąc się stracić to, co w danej chwili miał najcenniejsze. Jason zaś wolał odejść (bo nawet nie stracić) niż stać się kolejną maskotką. I chociaż zadawał Catherine ból, świadomość tego, jak cholernie odstawał od reszty i jak był wyjątkowy dawała pewną nadzieję, że może i Catherine coś się należy. W końcu Bóg zesłał Jasona na jej drogę.
    Oby tylko to nie był okrutny żart.
    Catherine znowu miała mętlik w głoie. Czuła się słaba, nie tylko psychicznie, ale też fizycznie; przeklinała cholerną słabość ciała, która dopadała ją coraz silniej, gdy tylko Jason zmuszał ją do mówienia, gdy działo się coś strasznego. Gdyby on jej groził, najpewniej znalazłaby w sobie pokłady sił, o które nie można nikogo posądzić. Ale te pytania, to... te uczucia ją osłabiały. Robiło się na przemian gorąco i zimno, miała dreszcze i oddychała szybciej. Strach uderzał w nią coraz silniej, ponieważ emocje wiązały się z rzeczami, o których nikt nie powinien mieć pojęcia. I Catherine wiecznie walczyła z sobą, żeby nie dochodziło nic do głosu. Żeby mogła mu pozwolić po prostu być, rozdzielić uczucia i historię. Ale jej psychika za żadne skarby nie chciała rozdzielić tych dwóch rzeczy.
    Chwyciła się mocno szafki. Była pewna, że jej nogi zaraz odmówią posłuszeństwa, że rozjadą się, przestaną pracować. Oddychała teraz z trudem. Lekarz coś mówił, że powinna brać leki, ale... tak bardzo bala się, że ją otępią! Tak bardzo nie były potrzebne, gdy żyła zamknięta w swojej bajce! A teraz? Teraz przestawała panować nad własnym ciałem. Ono słabło tylko dlatego, że ktoś zadał jedno pytanie.
    - Nie wiem – wyszeptała z trudem. Znowu zbierało się jej na płacz. - Ja... Nie wiem, Jason. Zmienię coś...
    I w końcu stało się to, czego się bała. W momencie, gdy upadała, jej umysł był czysty, potrafiła sobie wyjaśnić wszystko po kolei. Z powodu zdenerwowania jej organizm zaczął reagować za mocno na stany psychiczne. Adrenalina wpompowywana do krwi spowodowała silny atak lękowy, który to wysłał do mózgu informację, że należy skupić się tylko i wyłącznie na problemach z oddychaniem i zbyt szybkim tętnem. Mózg oczywiście to zrobił, jednak zanim zdążył wyciszyć strach, hiperwentylacja doprowadziła do lekkiego omdlenia. Chwilowego, bo Catherine cały czas była świadoma. To jej organizm przestał być.
    I co jej było po tym, że seks nie był wczoraj bolesny, skoro i tak wszystko będzie ją boleć po upadku?

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie odpowiedziała od razu. Tylko chwyciła dłoń Jasona, którą dotychczas dotykał jej policzka. Jeszcze czuła rewolucje w żołądku, wolała nie otwierać ust, żeby nie pozostawić barwnej plamy z nietrawionym pomidorem na środku pokoju.
    Dopiero po kilku chwilach, gdy w pokoju zrobiło się chłodniej, doszła do siebie. Nadal czuła, że nogi ma miękkie i stanięcie na nich byłoby ryzykowne, ale przynajmniej zawroty głowy ustąpiły. Kobieta uśmiechnęła się nawet słabo, usiadła. Starała się nie rozpłakać; to zawsze było cholernie trudne, gdy jej organizm zaczynał walczyć z tym, co czuła. Ale nie mógł wygrać tym razem.
    - Zdenerwowałam się – powiedziała cicho. Spojrzała na Jasona i przysuneła się do niego, żeby go przytulić. Nie tylko dlatego, że potrzebowała bliskości, ale i dlatego, że nie chciała widzieć tej zatroskanej twarzy. Ona mówiła za dużo, ona sprawiała, że Cathrine miała wyrzuty sumienia. Czy naprawdę chciała ofiarować siebie komuś tak dobremu jak Jason? Boże, nie zasługiwała na niego. Odbierała światu dobrego człowieka. - Czasami się zdarza mi zasłabnąć, jak się zdenerwuję...
    Czasami! Zawsze! Catherine nieraz mdlała na pierwszych sesjach ze swoim psychiatrą. Według jego teorii, psychika zabezpieczała się w ten sposób przed rzeczami, o których Catherine nie chciała rozmawiać. Ot, prosta strategia dywersyjna – gdy ludzie zajmowali się jej słabym stanem, mogła bez problemu ominąć trudny temat. Tylko Catherine nie traktowała tego systemu jako czegoś dobrego. On nie pomagał w niczym, utrudniał jedynie życie.
    - Zrobię, co tylko będziesz chcieć. W granicach rozsądku. Ale na początek mogę Ci obiecać, że będziesz jedyny – wyszeptała trochę przeciw sobie, gładząc włosy mężczyzny.
    Zatem byli w tej samej pozycji. Pragnęli siebie coraz mocniej, coraz bardziej zaczynali siebie kochać, jednocześnie nie umiejąc sobie wybaczyć własnych słabości względem drugiej osoby. Catherine nosiła ciężar, którego nie mogła się pozbyć w żaden sposób. Czy mogła zapraszać kogoś do swojego świata, wiedząc, że nie pokaże mu tak dużej części siebie?
    [A co do wspólnej noty – Jason chciałby poznać ten wielki sekret, chciałby zobaczyć, co znajduje się w jednym pokoju wiecznie pod kluczem. Włamałby się, Catherine by go nakryła. I, cóż... Byłoby ciekawie. Catherine ciągle trzyma ten jeden pistolet przy sobie.]

    OdpowiedzUsuń
  30. Catherine rzeczywiście była kameleonem. Z jednej strony, przerażała ludzi, gdy tylko chciała osiągnąć taki efekt. Umiała zachować się jak suka, patrzeć z wyższością, mówić jak do robaka – i nawet sprowadzić kogoś do poziomu jednego. Potrafiła być dominująca, potrafiła taką zgrywać. A jednocześnie mdlała, gdy tylko sprawy zaczynały robić ię zbyt nerwowe, trudność sprawiało jej dochodzenie do siebie po kłótni. Jej emocje zdawały się być tak skrajne, jakby nie było nic pomiędzy. Zero normalnych, szarych, odpowiednich, zdrowych reakcji, jak gdyby Catherine uparła się, że nawet w tym pozostanie oryginalna.
    - Byłam – powiedziała, podwijając pod siebie nogi. Nie chciała kontynuować; co miała mu powiedzieć? Że od lat miała jednego psychiatrę, który zdążył się przyzwyczaić, że chodziła do niego głównie po leki i czasami się wygadać? I że dzwoniła do niego raz na jakiś czas, gdy wracały chwile totalnego wycofania uczuć? - Naciskałbyś. Nie dzisiaj, to jutro. Po prostu... Jedno pytanie dziennie, dobrze? Nie więcej.
    To się dopiero nazywa dziwna odpowiedź! I dziwna sytuacja w ogóle. Catherine od razu pomyślała sobie, że Jason do niej nigdy nie wróci. Nie mogła rozmawiać o emocjach, bo mdlała, bo płakała, bo zaczynała drżeć i reagować ręcz alergicznie. Z tego powodu przycisnęła do siebie mężczyznę jeszcze mocniej. Nie, nie powinna była się przywiązywać. On odejdzie, gdy naprawdę się zbliży. A przecież był na samym początku. Nie, miłość nie należała się Catherine. Nic się nie należało prócz sztuki.
    - Tak będzie najlepiej – mruknęła cicho. Wyprostowała nogi i przez dłuższy moment oglądała swoje palce. - Muszę wziąć coś na wzmocnienie i... Chcę pomalować. Przyjdziesz jutro?
    Wiedziała, że przyjdzie. Wiedziała, że będą kontynuować ten obraz, to dzieło, ich wspólną kreację. Już nie dla samej sztuki, Catherine zdawała sobie sprawę, że coraz częściej jej obraz będzie po prostu pretekstem, żeby się zobaczyć. Ale nie przeszkadzało jej to. Chciała się cieszyć Jasonem, póki był. Jego... niepopieprzenie musiało w końcu zauważyć, że Catherine Ademgehald jest groźnym osobnikiem i że należy ją ubić bądź pozostawić za sobą.
    Potem było już szybko: Catherine zadzwoniła po Boba, prosząc o to, by ją podwiózł. Ubrała się, starając się grać dumną, i zjadła śniadanie do końca. Koszulkę sobie zabrała, oczywiście, tak, żeby Jason nie widział. Ale chciała mieć coś po nim, jeśli by się nie pojawił następnego dnia. Coś, do czego można się przytulić. Pamiątkę po dwóch najcudowniejszych razach, jakie jej się w życiu zdarzyły.
    *

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te dwa tygodnie na malowaniu minęły zatrważająco szybko. Catherine starała się wręcz opóźnić powstawanie obrazu, żeby tylko nie stracić Jasona, ale nawet mimo tego, czas po prostu się kończył. Czasami, leżąc w jego objęciach, zastanawiała się, czy jest jeszcze szansa, że po zakończeniu wszystkiego będą razem. Jej modele najczęściej odchodzili, albo sami, bo z pieniędzmi i planami na życie, albo z jej rozkazu, gdy miała ich dość. Ale Jason był... inny. Catherine nie chciała, żeby odchodził. Jednak duma i obawy, że może zniszczyć mu życie zwyciężały. Nie prosiła, żeby został dłużej. Tylko rysowała go nocami, gdy spał, żeby zapamiętać jak najwięcej.
      Pod koniec współpracy Catherine zaproponowała Jasonowi wylot do Rzymu na poważniejszą wystawę. Wyjaśniła mu, że to wystawa połączona z aukcją, więc właściwie wszyscy chcą zrobić jak najlepsze wrażenie. Dodała po cichu, że będzie tam sporo jej modeli – to znacząco zwiększało szanse, że ceny jej obrazów pójdą w górę, zwłaszcza, jeśli modele zdecydowaliby się zachowywać frywolnie przy starszych damach chcących kupić obrazy czy gdyby modelki zaczęły flirtować z dżentelmenami spragnionymi uwagi. Catherine wszystko miała przygotowane, zresztą, to nie była pierwsza jej aukcja.
      Jasonowi zaproponowała mimo wszystko trochę inny układ.
      - Nie chcę, żebyś ze mną jechał jako żywe arcydzieło – powiedziała, pakując kilka rzeczy do swojej walizki – ale jako moja osoba towarzysząca. Chciałabym, żebyś... Jason, po prostu jedź ze mną. Rzym to piękne miasto. Aukcja w sumie jest nieważna, nie musimy na nią iść, nie dbam o nią. Chcę, żebyś był tam ze mną. W Rzymie. Na wakacjach. Ze mną.
      Widać było, że jej zależy. W końcu wypowiedziała aż tyle słów.
      [:3 Swoją drogą, strasznie suczę na blogu. Nie mam trzech komentarzy pod notą, więc się upominam, że ma dalej być na pierwszej stronie.]

      Usuń
  31. [Spoko, rozumiem to. Ja swoje rzuciłam trzy dni temu, stąd nadmiar czasu.]
    Dla Catherine zaś... to były dwa tygodnie raju i piekła jednocześnie. Czuła, że potrzebuje Jasona obok siebie i gdy wychodził do pracy, miała ochotę błagać, by jednak nie szedł. Była gotowa udostępnić mu pokój, zamknąć w swojej bajce, byleby tylko mieć do niego ciągły dostęp. Gdzieś wewnątrz wiedziała, że jej bajka nie jego jego bajką; on nie mógł tutaj zostać. Tam na zewnątrz miał innych ludzi, Claudię, życie, w którym nie było Catherine. Spotykali się tutaj lub w jego mieszkaniu, byli jednym, byli na moment zakochani, a potem musieli rozrywać swoje historie. I chociaż te chwile, gdy byli razem, Catherine... one były dlań drugą sztuką. Ale każda sztuka się kończy.
    Dlatego nie mówiła nic. Ze strachu, że ją odtrąci wcześniej niż później. Wstyd, że powoli jej życie zależy od kogoś odbierał jej powagę i zdolność do bronienia się przed nim samym. Jednak musiała to przeciągnąć. Żadne z nich chyba nie miało odwagi, by powiedzieć: zostań ze mną mimo skończenia obrazu.
    *
    Catherine Rzymu nie znała, ale była tutaj kilka razy, czasami na wakacjach, czasami w Watykanie, czasami, by malować. Znała kilka dobrych miejsc, dobre hotele i kilka zasad, które należało znać, żeby się nie zgubić w tym wielomilionowym mieście. Wiedziała, gdzie odbywają się wszystkie wydarzenia kulturalne i jak należy się na nie ubrać. To wystarczało.
    Gdy byli już w hotelu, Catherine sięgnęła do swojej torby i wyjęła ciemnozieloną suknię. Uśmiechnęła się delikatnie, przyciągając ją do siebie, po czym podeszła do lustra. Lubiła się stroić, nawet, jeśli na co dzień chodziła w kusej sukience. Zresztą, aukcje miały to do siebie, że nie oceniało się wartości obrazów tylko po nich samych. Artystka musiała robić dobre wrażenie. I w wypadku kobiet wrażenie to musiało być albo dystyngowane, albo seksowne.
    - Myślisz, że mając trzydzieści dwa lata – powiedziała, zdejmując wszystkie ubrania przed lustrem i zakładając suknię – powinnam już się przerzucić na dystyngowane ubrania, czy jeszcze mogę poudawać seksowną?
    Już po chwili miała na sobie ciemnozieloną, opinającą się suknię ze sporym dekoltem i wcięciem odkrywającym plecy; koronka zakrywała niektóre elementy, czyniąc suknię trochę „grzeczniejszą” - czego jednak wzrok nie widział dokładnie, dopowiadała wyobraźnia. Kobieta jeszcze rozpuściła włosy wcześniej zwinięte w niedbały kok, potem ułożyła je tak, by kręciły się lekko na jednym z jej ramion. Wsunęła też na nogi buty na obcasie – skrzywiła się lekko, wyraźnie nie lubiła ich nosić. Dopiero wtedy stanęła przed Jasonem. Jeszcze bez wieczorowego makijażu sprawiała wrażenie kobiety, która wie, czego chce; kobiety, która doskonale zdaje sobie sprawę ze swoich zalet.
    - Wiem, że aukcja jest dopiero za siedem godzin, ale... nie mogłam się doczekać, żeby siebie zobaczyć – powiedziała z radością podobną do radości małej dziewczynki idącej na swój pierwszy bal.
    Okręciła się jeszcze wokół własnej osi, ledwo się nie przewracając, gdy źle stanęła na obcasie. Śmiała się jednak z samej siebie. I potem znowu spojrzała w lustro. Tak, liczyła na spore zyski, oczekiwała ich nawet. Bądź co bądź, stworzyła obraz z Jasonem. Technicznie najlepszy, jaki dotychczas namalowała. Ale o tym nie zamierzała wspominać.

    OdpowiedzUsuń
  32. Nie powinna przenosić swojego cierpienia na niego, ale równocześnie sama by sobie z tym nie poradziła. Jego ramiona nieco pomagały. Trochę. Miarowe głaskanie po plecach i mocny uścisk sprawił, że w końcu - nie po chwili, ani dwóch, trochę jej to zajęło - przestała trząść się tak bardzo. Odsunęła się od niego lekko i przetarła dłonią mokre policzki.
    - Idź do domu, odpocznij. Bez sensu żebyś tu stał i patrzył jak płaczę. Poradzę sobie. Muszę trochę pomyśleć - powiedziała, starając się opanować szloch. Nawet wykrzywiła się na wzór uśmiechu i pocałowała go krótko.
    Zanim zdążył jej odpowiedzieć, odwróciła się znowu w stronę drzwi. Wzięła głębszy wdech i przekroczyła próg sali. To było trudne. Cholernie trudne. Jedna z gorszych rzeczy jakie musiała zrobić do tej pory. Ale mimo to podeszła do łóżka, na którym leżała jej mama, przysunęła sobie krzesło i usiadła. Po raz ostatni złapała jej dłoń w swoje, pocałowała. Szeptem stoczyła z nią ostatnią rozmowę. Nie sprawdzała, czy Jason jej posłuchał.
    Dopiero, gdy opuściła salę, zauważyła, że odszedł. Dobrze. Potrzebowała teraz samotności. Zadzwoniła do ojca, powiadomiła go o wszystkim. Powiedział, że się wszystkim zajmie. Do mieszkania wróciła pieszo. Zimne powietrze pomogło jej nieco ochłonąć, choć wciąż jej oczy były czerwone od płaczu.
    - Tata przyjedzie z samego rana - powiadomiła Jasona, choć była to błaha informacja, która niewiele go obchodziła. Nie wiedziała jednak co innego mogłaby mu powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  33. Słowa Jasona na moment ją rozzłościły. Przestała się uśmiechać, przestałą zwracać uwagę na swoją piękną suknię. Podeszła tych kilka kroków, spojrzała na mężczyznę wzburzona i powiedziała poważnie:
    - Z tego, co mi wiadomo, to nie chcę, żeby ktokolwiek poza Tobą mógł mieć prawo do zrobienia ze mnie swojej seksualnej niewolnicy czy żony. - Uśmiechnęła się łagodnie. Dalej była jednak zła za to, że siebie nie docenia; czy naprawdę musiała być tą, która podwyższała mu samoocenę? Catherine nie chciała. Jason, będąc przy niej, musiał wierzyć w to, że jest wyjątkowy. - Nie chcę iść tam bez Ciebie – dodała, łapiąc dłoń Jasona i teraz okręcając się wokół własnej osi tak jak w tańcu.
    Kiedy zdała sobie sobie sprawę z tego, co powiedziała – że w sumie chciałaby, by zrobił z niej żonę, a przynajmniej tak wynikałoby z kontekstu – poczuła się głupio. Nie miała tego na myśli, nie myślała o sobie w ogóle jako o czyjejś żonie. Ślub i cała jego otoczka.. Catherine wymazała to nawet ze swojej wyobraźni. Nie, Bóg jej dał wystarczająco dużo, ofiarując sztukę, a teraz Jasona; myślenie o małżeństwie byłoby grzechem pychy i próżności, marzeniem małej dziewczynki, które nie mogło zostać spełnione po tym wszystkim, co się stało w jej życiu.
    - Skarbie – powiedziała w końcu, stając przed nim; po raz pierwszy nazwała go skarbem, spodobało się jej to – a Ty masz w ogóle jakiś frak albo garnitur? Frak byłby lepszy. Włosi są nadęci.
    W sumie, Catherine zastanawiała się, jak jej modele zareagują na fakt, że z kimś przyszła. Już nawet nie chodziło o to, że ktoś będzie jej towarzyszyć, ale o to, że seks, o którym większość z nich myślała, nie dojdzie do skutku. Catherine wiedziała, że to będzie niemiłe i dla niej, i dla nich; aukcje zazwyczaj w jej pokojach kończyły się pięknymi, dwudniowymi orgietkami. Tylko teraz Catherine nie wyobrażała sobie takiej zorganizować. Nie wyobrażała sobie, żeby ktokolwiek dotykał Jasona w jej obecności. Żeby ktokolwiek dotykał go w ogóle. Świadomość tego, że on myślał i czuł podobnie sprawiła, że była gotowa odrzucić cały pomysł. Zresztą, i tak nie wysłała im zaproszeń tak, jak zwykle to robiła. Czyż to nie był jasny znak?
    Ucałowała dłoń mężczyzny, potem dotknęła palcem jego nosa. Wyobrażała sobie Jasona we fraku. Już wiedziała, że będzie chciała go z niego zedrzeć. Boże, jak cholernie podniecali ją tak ubrani mężczyźni!...

    OdpowiedzUsuń
  34. Nie musiał oczekiwać. Catherine stawała się rzeczywiście podległa jemu. Nie w złym tego słowa znaczeniu; była mu tak podległa, jak on jej. Budzenie się obok niego było pierwszym promieniem Słońca każdego dnia. Pragnęła więcej i więcej. Potrzebowała więcej i więcej.
    Jak, Boże, miała sobie poradzić bez niego? Jak miała obudzić się za dwa dni, wiedząc, że jego już nie będzie, bo oboje wrócą do swoich światów? Na tę myśl zaczęło jej mocniej bić serce. Nie! Nie wolno się denerwować. Nie teraz. Nerwy później, gdy już zostanie całkowicie sama.
    A jednak, żeby się uspokoić, przytuliła się do Jasona. Sprawiał, że się uspokajała. Czy mogła popełnić większy błąd, niż znaleźć sobie własny katalizator w kimś tak cholernie chwilowym?
    Uśmiechnęła się na wiadomość, że Jason miał jednak wystawne ubranie. Była gotowa iść z nim do sklepów i kupić coś cholernie drogiego, w czym mógłby się pokazać, ale skoro miał buty z włoskiej skóry – Catherine przekonała się, że jej nie wyśmieją za przyprowadzenie biednego studenciaka jako swojej pary. Bądź co bądź, tutaj nie chodziło tylko o grube ryby, ale o styl. Musieli się w pewien sposób zgrywać z sobą, choćby strojem, by nikt ich nie zaczął traktować niepoważnie. Zwłaszcza jej modele. Jakże część z nich byłaby oburzona, gdyby Catherine wybrała sobie kogoś biednego!...
    - Pokażesz mi się? - spytała, przerzucając się z dłoni na usta Jasona. Całowała trochę mniej czule; była lekko nachalna, pobudzona. Samo wyobrażenie wystarczało, żeby lekko się nakręciła. - Krawat musi pasować...
    W pierwszej chwili pomyślała o tym, że chciałaby, by krawat pasował do jej rąk, gdy Jason przywiąże ją do łóżka po wszystkim. Dopiero potem stwierdziła, że dobrze byłoby, gdyby kolorystycznie współgrał z suknią. W sumie, obie te funkcje powinny zostać spełnione. Catherine zamierzała dzisiaj sporo zarobić. I sporo świętować. Z jednym mężczyzną, z którym chciała to robić.
    - Musimy kupić alkohol. Na wieczór – mruczała między kolejnymi pocałunkami. - Na noc. I miód – dodała, uśmiechając się drapieżnie.
    Tak. Catherine, gdy nie malowała, pozostawała wyuzdaną kameleonicą. Nic tego nie zmieniało. Jej życie obecnie kręciło się wokół sztuki, Jasona i seksu. Nie istniało nic poza tym, przynajmniej w jej opinii. Przynajmniej w to chciała wierzyć. Bo jak mogłaby się przyznać, że między tymi trzema aspektami zaistniały uczucia biorące górę i zaczynające zawierać w sobie wszystko?
    [A jak się podoba podstawa Catherine? :D Bo w nocie wreszcie doszłam do tego, z czego właściwie ona powstała. Jak kiedyś Ci pisałam - szuka, dziwność, alienacja to nie są jej podstawy.]

    OdpowiedzUsuń
  35. Artyści? Phew! Catherine nie nazwałaby ich swoimi znajomymi poza nielicznymi wyjątkami. Większość z nich była snobistyczna do granic możliwości, przekonana, że posiadanie daru (DARU! Nawet nie nazywali tego talentem, a darem!) wyróżniało ich spomiędzy innych ludzi i z tego powodu mogli patrzeć na każdego z „niższej półki” jak na psa. Catherine nie tolerowała takiego zachowania, wręcz szydziła z ludzi tak się zachowujących. Nie byli lepsi. Nie byli gorsi. Przerost ego jednak skutecznie odstraszał ich od niej.
    Jeśli chodzi o innych znajomych, cóż – nie byli źli. Trochę dziwni i trochę nieprzewidywalni, często wyjątkowo ekstrawaganccy, ale życie traktowało ich źle, odreagowywali dziwnością w dorosłości. Oni jednak nie robili problemów żadnemu z jej modeli. Chociaż, z drugiej strony, nigdy nie widzieli Catherine z kimś... kto nie był tylko modelem. Kto był kimś więcej.
    - Powinnam widzieć teraz – mruknęła, wzdychając cicho. Przygryzła wargę. Boże, chciała go widzieć. I od razu rozebrać. Z miejsca. Żeby nie męczyć się przez całą pieprzoną aukcję, mając obok siebie tak cholernie seksownego mężczyznę. Catherine już bowiem wiedziała, że żadne inne fraki czy garnitury nie będą jej podniecać. Tylko i wyłącznie on, jego piękno ukryte pod tymi ubraniami. - Ale dobra... - dodała, widząc, że i tak niczego nie ugra. Zresztą, czyż nie będzie lepiej, jeśli pobawią się w okropną erotykę przez tych kilka godzin? Catherine wiedziała, że niepostrzeżenie będzie go dotykać, kusić, zachowywać się frywolnie, tak, jak zawsze, gdy jej umysł był do bólu podniecony. Nie było opcji, żeby mogła się powstrzymać.
    Potem rzeczywiście poszli kupić alkohol i miód. Catherine mruczała coś, przeglądając konkretne słoiki, po czym wybrała ten najmniejszy – ludzie, którzy nigdy nie bawili się miodem w łóżku, jedzeniem w ogóle, mieli tendencję do rozlewania ogromnej ilości, a potem zostawiania tego, gdy robiło się zbyt słodko.
    Zwiedzanie było... dziwne. Catherine znała te wszystkie miejsca, ale możliwość chodzenia po nich z Jasonem i opowiadania mu o niektórych obrazach – tak, mówiła wiele, gdy chodziło o coś, co ją interesowało, zwłaszcza malarstwo realistyczne – dawała temu zwiedzaniu nowy wymiar. Teraz to nie była tylko sztuka... Cathrine nie wiedziała, jak to nazwać. Ale ilekroć spoglądała na Jasona oglądającego jakiś fresk, chciała mu powiedzieć znowu, żeby ją kochał. I spytać, czy może kochać jego. Chociaż czy tak naprawdę było jej potrzebne pozwolenie...? Uczucia same się rodziły. Uczucia same ją obejmowały. Trzymanie się za ręce nigdy nie było aż tak naturalne jak z nim.
    *

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wieczór nadszedł nad wyraz szybko. Catherine wraz z Jasonem spóźnili się modnie (chociaż to raczej była wina wpadnięcia do fontanny niż celowego zabiegu; kto normalny wpada do fontanny na dwie godziny przed aukcją? Catherine musiała się szybko umyć i przygotować, a nie wystarczało jej czasu!), jednak to spóźnienie nie było jakieś wielkie i znaczące, nikt nie robił więc problemów. Zaraz jednak, gdy tylko się pojawili, podszedł do nich starszy mężczyzna z tacką, oferując szampana. I kolejny, który zaczął coś mówić o obrazach.
      - Prometeusz jest właściwie oblegany. Tam się dostać nie można. Czy będziesz mieć coś przeciwko, jeśli wystawimy go jako pierwszego? Weźmiemy trzy procent od sprzedaży zamiast dwóch, ale wiesz, jak ludzie reagują, gdy coś jest pierwsze...
      Catherine była zbyt szczęśliwa, żeby się wykłócać. Zgodziła się i jedynie pociągnęła Jasona w miejsce, w którym zebrał się największy tłum. Mimo to, było widać jej obraz. Jej Jasona pod wodospadem. Nagiego. Pięknego. Jej własnego.
      - Patrz, oni też uważają, że dobrze wybrałam – mruknęła, odwracając się i niby niepostrzeżenie dotykając krocza mężczyzny. Uśmiechała się frywolnie, patrząc mu w oczy z wyzwaniem. Była ciekawa, ile wytrzyma takiego traktowania; wytrzymał już dziesięć godzin, czy był w stanie więcej? Zwłaszcza, że garnitur – który wcale nie był najdroższy i najlepszy, chociaż bardzo dobrze skrojony – zaczynał działać. I nikt nie zwracał uwagi pani artystki. Nikt.
      [Ona nie jest przemyślana, ona się tworzy cały czas xD Jedynie chciałam stworzyć morderczynię bez uczuć. A potem poszło :3
      MIESZAJ. :D]

      Usuń
  36. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  37. [Dziękować. I ten, dobre posunięcie. Ja już widzę Catherine, nie muszę się zastanawiać, co by powiedziała. xD Poza tym, odpisałam Ci, a potem zauważyłam, że był ciąg dalszy -.-]
    Te chwile, gdy byli razem i gdy Catherine nie miała czasu, żeby myśleć nad ich sytuacją, wydawały się bardzo odpowiednie. Tylko i wyłącznie wtedy ich wiek nie grał żadnej roli, różnice w charakterach ani w pragnieniach nie miału znaczenia. Catherine czuła się bezpiecznie, mimo iż nie siedziała zamknięta w swojej dużej wieży. Była królewną, która wymykała co jakiś czas do Jasona, uciekając od swojej przeszłości. Strzegła jej, lecz na cóż jej strzeżenie tego, kiedy poza tą jedną bajką istniał tak kuszący świat?
    Dawno temu, gdy Catherine była jeszcze młoda, na lekcji religii ksiądz opowiedział im historię dwóch malarzy: jednego, bogatego, który swoich modeli malował tak, jak oni chcieli siebie widzieć oraz drugiego, który malował rzeczywistość taką, jaka była i który przez to był biedny. Catherine nie rozumiała wtedy, dlaczego bogacz był zły, skoro sprawiał radość swoim modelom; zrozumiała po pewnym czasie. I od lat malowała prawdziwie, nie przekłamując żadnych obrazów. To, że udało się jej na tym zarabiać oznaczało jedynie, że po świecie chodzili piękni ludzie. I ci piękni ludzie zdarzali się wisieć w jej atelier.
    Na odpowiedź Jasona Catherine już-już miała odpowiedzieć pytaniem, czy musi jeszcze raz go dotykać, żeby to zrobił, czy nie będą tracić czasu, gdy coś rudego śmignęło jej przed oczami i uwiesiło się na szyi jej partnera. W pierwszej chwili Catherine chciała pisnąć, nie wiedziała w końcu, co się dzieje, szybko jednak do niej dotarło, że to „rude coś” to jakaś kobieta obejmująca Jasona.
    I tutaj nastąpiło coś, czego Catherine w życiu po sobie się nie spodziewała: widziała, jak targa rudą wywłokę za włosy i odpycha od Jasona. On był jej, on dzisiaj był z nią! Nikt nie miał prawa go dotykać! Zwłaszcza, że jej własny, żywy Prometeusz przyszedł tutaj jako partner, nie zaś żywa, ruszająca się kopia mająca potwierdzić zdolności artystyczne Catherine.
    Zazdrość? Czy tak smakuje zazdrość? Ma metaliczno-truskawkowy posmak?
    Catherine momentalnie zmieniła się; urok radosnej artystki prysnął, zamiast tego w sali stała chłodna domina z uśmiechem tak jadowitym, że niektóre żmije mogłyby paść od samego widoku. Odczekała tych kilka sekund, gdy rude wywłoczysko puściło Jasona. I uniosła dumnie głowę, spojrzała na swojego partnera, potem ostentacyjnie na to rude coś, co śmiało zaburzyć im rozmowę.
    Nie miałam pojęcia, że jestem aż tak terytorialna.
    - Cieszę się, że Cię mogę poznać, Carmen – rzekła Catherine, ściskając dłoń rudego popaprańca. Och, jakże chciała ją nazwać właściwie! - To miło, że chcesz mieć obraz Prometeusza na ścianie. Ja zamierzam powiesić jego żywy okaz. Co Ty na to, Jason? Popracujemy jeszcze nad Twoimi mięśniami, prawda?
    Nie obchodziło jej nic w tym momencie, była zła, że ktokolwiek dotknął Jasona. Nie chciała tego. Ktoś, kto w końcu na niego bardziej zasługiwał, ktoś, kto... był dla niego lepszy, mniej destrukcyjny, nie mógł odebrać mu wszystkiego, całej normalności tak, jak czyniła to Catherine. Była więc zła na rudą wywłokę, że chciała odebrać jej szczęście i zła na siebie, że jej rywalka naprawdę mogła to zrobić. Ale nie mogła dopuścić do tego, że ktokolwiek będzie patrzeć na Prometeusza przed snem. Na pewno nie ktoś, kto Jasona znał. Nie, nie miała prawa, na pewno nie ta ruda wywłoka, o nie! Jeśli będzie mieć obraz, to wtedy zdobędzie też Jasona. Catherine nie wiedziała jak, ale tak na pewno się stanie. To było przecież oczywiste!
    Chciała odejść i porozmawiać z kimś odpowiedzialnym za sprzedaż, by wycofać Prometeusza z aukcji. Jednocześnie pragnęła widzieć, jak ta cała ruda wyfiokowana szmata zareaguje, gdy zauważy, że Jason nie jest kimś od przytulania ot tak. Kim ona w ogóle była? Chciała, żeby Jason jej wszystko powiedział w tym momencie. Natychmiast. Jak się poznali, jaką rolę odegrała w jego życiu, na ile jeszcze byli ze sobą związani?

    OdpowiedzUsuń
  38. Na początku urażona została tylko duma; w głowie roiło się od przykrych słów, które Catherine chciała wypowiedzieć za to, że ją zignorował i zostawił tutaj, skoro jasne było, że pragnęła tylko, by spędził z nią ten wieczór, z nikim innym. Po piętnastu minutach czuła jedynie wściekłość i zamierzała zachowywać się tak zimno, jak tylko potrafiła przez resztę wieczoru. Gdy jednak minęła pierwsza godzina, złość zaczęła ustępować żalowi. Potem rozgoryczeniu. W końcu smutkowi tak wielkiemu, że właściwie nikt nie uświadczył obecności Catherine na aukcji. Nie mogąc znieść tego, że została sama, po prostu zwinęła się do hotelu. Miała w nosie, co się stanie z obrazami. Mogli je nawet spalić.
    Pierwsze porzucenie podobno boli najmocniej. Jest niespodziewane. Catherine nigdy wcześniej nie została porzucona w taki sposób. W żaden sposób. Czy o to chodziło? Czy Jason teraz zmienił taktykę i zamiast ranić ją słowami, ranił ją tym, co bolało najmocniej – swoim działaniem?
    Przestała na moment czuć w samochodzie odwożącym ją do hotelu. Patrzyła na światła i doskonale wiedziała, że tak miało być, że tak miało się to skończyć od początku. Płacz był tak cholernie nieważny w tym momencie, tak samo jak ciągle pytający kierowca. Catherine nie żałowała ani jednej chwili, nawet, jeśli wiedziała, że w momencie, gdy znajdzie się w pokoju, ból ją uderzy na tyle mocno, że upadnie. Pewnie niejeden raz.
    To fascynujące, jak bardzo można nie mieć siły psychicznej, żeby coś zrobić. Catherine starała się zmusić do tego, by funkcjonowac normalnie, ale nie potrafiła. Nie umiała zdjąć butów ani rzucić torebki w odpowiednie miejsce. Nie potrafiła iśc do wanny czy się choćby rozebrać. Ból ją otępiał, odbierał myślenie, negował wszystko inne. Odbierał oddech. Catherine musiała znowu pamiętać, że trzeba oddychać.
    Niedbale przeszła przez pokój, rzucając gdzieś na podłogę torebkę. Buty zdjęła dopiero w momencie, gdy ledwie nie skręciła kostki. Potem przed oknem padła na kolana i patrzyła w okno.
    Tak, to był ten misterny plan. Bóg chciał jej zadać ból, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyła w ramach kary. Ofiarował jej talent, ofiarował jej lata pełne ucieczki od przywiązania, ofiarował jej prestiż, żeby potem zadać ból jednym elementem, który tak mocno wrósł w nią samą. Tak,, Bóg przechytrzył Catherine; Bóg był obślizły i zły. Dalej pragnął jej śmierci, pragnął, żeby zabrała jak najwięcej z sobą. Żeby zeżarła jak najwięcej serc, uwieczniła każde w swoim obrazie. I teraz pragnął, żeby zakończyła wszystko. Nie było innego wyjaśnienia. Lecz czyż nie zasłużyła na to wszystko? Przecież była tylko potworem. Potwory muszą zginąć dla swojego oszukańczego, przestępnego Boga.
    Klęczała długo i klęczała dalej, mimo iż ciało stało się zesztywniałe i słabe. Bóg pokazywał jej obrazy,pokazywał jej to, co robił Jason z Carmen. I Catherine nie czuła złości. Tak miało się stać. To się jej należało od bardzo dawna. Tylko dlaczego Bóg musiał ją wyprowadzić z domu? Nie miała przy sobie broni. Ne miała siły, żeby myśleć o tym, jak to wszystko skończyć. Ból otępiał za bardzo. Ból czaił się w kątach i wyskakiwał, i straszył ją, i podsuwał kłopoty pod stopy, by się przewracała, i bolał ją w kolanach.
    [O, a miałam nadzieję pokazac Catherine w dole dopiero w trzeciej nocie. Well, masz wcześniej :D]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Nie ma reakcji na wejście, bo to do niej chyba nawet nie dochodzi. Jest tak głęboko wewnątrz siebie, że właściwie rzeczywistość nie istnieje.]

      Usuń
  39. Catherine słyszała każde słowo, każde westchnienie, urywany oddech i szept. Czuła dotyk, czuła go doskonale, każde muśnięcie na plecach, po włosach, czuła ten strach, który bił od Jasona. Ale gdzieś głęboko w niej siedziała mała, zraniona Catherine i ona nie chciała się ruszyć. Ona nie chciała zareagować, nawet, jeśli nie było to logiczne ani trochę. Nie zniknęła w końcu, siedziała tutaj i zwracała sobą uwagę. Zamknięcie się szczelnie w sobie nic nie dawało. Catherine dalej istniała w rzeczywistości, która po raz kolejny pokazała, jak mocno potrafi wymierzać policzki.
    Ale jednak on tutaj był, prawda? Tulił ją, obejmował, prosił i błagał; mała Catherine podnosiła wzrok i przypatrywała się z zainteresowaniem. Nikt jeszcze tak o nią nie zabiegał, nikt jeszcze tak mocno nie tulił i nie prosił, żeby wróciła. Wszyscy dotychczas chcieli, żeby zniknęła, żeby umarła, żeby zdechła – przynajmniej wiedziała, że chcieliby, gdyby znali jej grzech. Dlaczego więc Jason ciągle tutaj był? Dlaczego wrócił tak późno, skoro przecież wybrał już Carmen? Czemu prosił, żeby co, żeby zostawić ją gdzieś za sobą, wyśmiać?
    Ale nawet mała Catherine nie wierzyła w to. Jason był szczery. Niezrozumiały, ale szczery. Catherine nie znała się na ludziach, ale nikt nie potrafił kłamać aż tak dobrze!...
    Przeklęty Bóg. Przeklęty!
    Catherine zatem chciała się ruszyć. Chciała coś powiedzieć, dotknąć mężczyzny, przesunąć dłonią po jego twarzy, ale jej głowa ciągle pozostawała nieruchoma. Widziała złe obrazy przed oczami, widziała to, co jej zły Bóg jej przykazywał. Jednak czymże jest wzrok, jeśli pozostałe zmysły doświadczają rzeczywistości?
    Catherine zamknęła oczy, nie chcąc widzieć już nic, i mimo tego, że teraz na powiekach Bóg rył jej swoje makabryczne rysunki, była w stanie się wyciągnąć ze swojego zamknięcia. Kościany zamek miał w końcu otwarte bramy. Wszystko zależało od woli, by z niego wyszła, porzuciła smutek i stanęła jako jedność przed Jasonem.
    - Kocham Cię – wyszeptała, nagle przylegając do Jasona całą sobą. Przycisnęła go do siebie mocno, gwałtownie, chcąc się w nim całym zatracić. Raz na zawsze choćby. - Ale nie powinieneś mnie kochać. Powinieneś być z nią. Ja nie dam Ci nic, czego byś chciał, wiesz? Powinieneś wyjść i iść do niej. Ja Ciebie tylko skrzywdzę, Jason...
    Zaraz zaczęła płakać. Zniknięcie na trzy godziny nie było specjalnie ważne w tym momencie. Catherine chciała jedynie ocalić Jasona przed sobą. Była w końcu potworem, który przed oczami ciągle widział własną śmierć.

    OdpowiedzUsuń
  40. Słuchała, nie przerwała ani razu, ale to było tylko uniesienie. Catherine potrafiła zawsze racjonalnie myśleć i widziała, że on po prostu jest przerażony – i dlatego to mówi. To nie płynęło z serca, nie mogło; czy on był świadomy słów, które wypowiadał? Catherine to potwór bez dwóch zdań! Nie wolno się do niej zbliżać, bo zniszczy życie, tym się zajmuje – niszczeniem żyć! Ma swojego chorego psychicznie Boga, który pragnie nade wszystko śmierci, Catherine jest narzędziem i jedynym wyjściem, by nikogo więcej nie skrzywdzić jest umrzeć!...
    Odsunęła się minimalnie, żeby spojrzeć na niego. Potem wytarła dłońmi swoją mokrą twarz, rozcierając jeszcze bardziej zniszczony makijaż. Potem odetchnęła głęboko. Nie miała siły, ani psychicznej, ani fizycznej, aby unieść na ramionach jeszcze Jasona. Nie mogła mu wyjaśnić niczego. Nie mogła go w żaden sposób skontrolować. Relacja z nim była przerażająca, bo on sięgał zbyt głęboko, nie wiedząc, że za murem czai się tylko Catherine i jej przerażająca horror-bajka. Ale czy Catherine byłaby w stanie go przekonać racjonalnie, że nie powinien się zbliżać? Musiałaby go zranić. Nie chciała go zranić.
    - Zostawiłeś mnie dzisiaj – powiedziała jedynie. Dotknęła mokrymi dłońmi jego policzków, zbliżyła się ponownie. - Dlaczego mam wierzyć w cokolwiek, co teraz mówisz?
    To nie było pytanie chłodne, nie było w żaden sposób agresywne, nie wynikało tak z tonu. Catherine dalej była małym przerażonym zwierzęciem, które starało się ze wszystkich sił oswoić. Jednak jej opiekun zrobił coś złego i musiała wiedzieć, czy to nic nie zmieniało. Bo jeśli on był gotowy porzucać ją tak... Jak miałaby mu jeszcze ufać?
    - Boję się ludzi, Jason – wyszeptała. Po raz pierwszy nie przeraziła się, mówiąc o swoich uczuciach. Była spokojna, skupiona; nie wiedziała, dlaczego nie bała się o tym mówić, skoro Jason zawiódł jej zaufanie. - A Ty mnie zostawiłeś samą pośród nich wszystkich na trzy godziny.
    Nagle zdała sobie sprawę z tego, że Jason jest najzwyczajniej młody i głupi, i on jeszcze nie rozumie, że będąc z nią, bierze na siebie odpowiedzialność o wiele większą niż przy dziecku. Catherine w końcu należała do grona najbardziej skrzywdzonych przez świat, najbardziej niszczących ten świat w odwecie. Ale chciał, prawda? Chciał jej pomóc. Pomylił się po prostu. To się zdarza. Przecież nie może go porzucić teraz, gdy już są tak blisko. Nikt nigdy nie był tak blisko...
    - Nie mów mi; wiem, że się całowaliście. Nie obchodzi mnie to. Tylko nie kłam, proszę Cię, niech to nie będą kłamstwa.
    Nawet, jeśli byłyby to kłamstwa, Catherine przełknęłaby je świadomie. Pragnęła bliskości, pragnęła miłości bardziej niż ktokolwiek na świecie, wiedziała bowiem, że dla niej nie ma zbyt wielu zaprojektowanych ludzi. Tylko wyjątki, może jeden wyjątek. I nie wolno było wyjątku odrzucić za tak niewinne przewinienie.
    [Ogarnij Dressed in Black śpiewane przez Sia. Tak bardzo Catherine. :D]

    OdpowiedzUsuń
  41. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  42. Może gdyby należeli do normalnych ludzi, ich relacje byłyby bardziej skomplikowane. Może za każdy występek musieliby się kłócić, wyrażając mocno swoją złość, może musieliby milczeć o swoich emocjach, wiedząc, że druga strona nie chce ich słuchać. Ale Catherine zdawała sobie sprawę z tego, że Jason jest jedyny od wielu, wielu pustych lat, wiedziała, że jest wyjątkowy. Był elementem, który przedarł się do środka, który złapał jej dłonie i uspokajał je pocałunkami... nie mogła więc traktować go normalnie. Popełniał błędy tak, jak każdy, jednak nie dało się ich rozpatrywać w granicach wybaczenia czy winy, one były poza tym. Te wszystkie złe chwile, emocje trzeba przetrwać, będąc obok siebie. Wybaczenie... albo nie istniało, albo było po prostu początkiem. Nie czekali na nie dłużej niż jedno spojrzenie.
    Nie przerwała mu, gdy mówił, bo po prawdzie te słowa naprawdę nie były potrzebne. Catherine lubiła odrzucać przeszłość, lubiła się w niej nie zagłębiać. Lubiła podkreślać, że ona była, owszem – chciała wskazać to, co nie zagrało dobrze i doprowadziło do takiej sytuacji. Ale pocałunek Carmen, opuszczenie już pozostało za nimi. Znowu byli razem, tak cholernie pokaleczona ona i on, który najwyraźniej zapragnął to wszystko poskładać.
    Catherine odetchnęła z ulgą, gdy Jason zaczął mówić jej uniwersalnym językiem, językiem dotyku. Przytulanie się i drobne pocałunki były dobre, ale potrzebowała poczuć w sobie Jasona mocniej, bliżej, żeby dłonie przestały jej drżeć i żeby przestała wreszcie płakać. Ot, musiała znowu stać się dla kogoś wszystkim i mieć kogoś, kto stanie się wszystkim dla niej samej.
    Gdy tylko chustka znalazła się na jej oczach, Catherine oddała się nieskończoności. Może dlatego, że owa chustka pachniała nim, złe obrazy przestały rysować się na wewnętrznej stronie powiek? Powoli przestawała się bać, nastawiała się znowu na życie, nie na śmierć. Nie na własną, nie na księdza, nie na Jasona, tylko na życie z tym ostatnim. Życie w nim, bycie w nim, zawieranie się w ich wspólnej miłości.
    Pragnęła go pocałować, dotknąć, gdy zaczął zdejmować jej suknię; czuła palce, które przesuwały się po nagiej skórze i ręce ją świerzbiły, żeby odwrócić się i rozebrać jego samego. Miał na sobie garnitur i świadomość tego znowu zaczęła ją drażnić. Chciała znów zerwać ten krawat, potem rozerwać gwałtownie koszulę, odrzucić gdzieś pasek... ostatkiem sił powstrzymała się, skupiła się jedynie na tym, jak suknia zsuwała się coraz niżej. Potem posłusznie wyszła z niej nogami, odrzuciła na bok, kopnęła, by nie przeszkadzała. Wtedy Jason pocałował jej szyję, Catherine odwróciła głowę w jego kierunku, mając nadzieję chociażby na muśnięcie ust. Ale i tego brak przetrwała. Ufała mu; wiedziała, że jej nie zawiedzie. Ani tym razem, ani nigdy.

    OdpowiedzUsuń
  43. Zadrżała, gdy wypowiedział te słowa. Miał piękny, niski głos, tak cholernie zachrypnięty. Była dumna, że ktoś taki jak on ciągle pragnie jej ciała, pragnie jej całej. Zdobyła się więc tylko na cichy szept:
    - Chcę być Twoja.
    Wstydu nie odczuła, gdy obchodził ją, mierzył wzrokiem, patrzył na każdy milimetr ciała, jedynie na moment uderzył ją lęk, że ją zostawi tutaj, samą, podnieconą, spragnioną. Ale nie, nie zrobiłby tego. Catherine wiedziała, że by tego nie zrobił.
    Oddech jej przyspieszył gwałtownie, gdy Jason jej dotknął najpierw palcami, potem językiem, i chociaż nie widziała g oczami, jej wyobraźnia pokazywała każdy ten ruch. Pokazywała, jak pięknie wygląda w garniturze, jak bardzo dociska się do jej kobiecości, jak ściska jej pośladki. Chwyciła go za włosy, wydając pierwsze, nieśmiałe jęki, i wiedząc, że jeszcze moment i nie będzie w stanie nic powiedzieć. Kochała go, Boże, kochała go tak mocno! I wiedziała, że on ją kochał tak samo, tyle wystarczyło,żeby ją przekonać!...
    Szybkim ruchem oderwała go od siebie. Pochyliła lekko głowę, jakby na niego patrzyła, chociaż czerwony materiał zasłaniał wszystko dobrze. Odczekała sekundę lub dwie, zanim otworzyła po raz kolejny usta:
    - Przywiozłam kilka naszych zabawek. Czerwona torba pod łóżkiem – wyszeptała. Gdy tylko się ruszyła, poczuła dreszcze sięgające małych palców u stóp.
    [Sobie zabawki wymyśl sama. Och <3]

    OdpowiedzUsuń
  44. Ale co się stało z tym słodkim, kochanym Jasonem, przekonanym o swojej wielkości, ale tak naiwnym i niewinnym? Gdzie podziało się to ego, które mówiło jasno, że nigdy nie zrobi z Catherine uległej? Gdzie był ten chłopiec, który tylko w nielicznych momentach całkowitego podniecenia potrafił być bezczelny w tym, czego pragnął? Boże! Jeszcze trzy tygodnie temu szczytem jego zdolności było poproszenie Catherine, żeby stanęła naga! Teraz miał ją całą, swoją i doskonale wiedział, co robić. Catherine nie musiała go prowadzić ani uczyć, pokazywać, co lubiła, czego nie. On ją już umiał. Całą. Każde miejsce miał na opuszkach swoich palców.
    Czy Catherine zaś potrzebowała innych? Nie, w tym momencie nie chciała nawet nikogo innego. Nie istniał żaden zgrzyt między nimi, jeśli chodzi o seks; Catherine nie musiała go ani stopować, ani pospieszać, bo nie tylko ich ciała doskonale wpasowywały się w siebie, ale ich temperamenty były niby ulepione z tego samego materiału. Tak, to było najlepsze, co mogło się wydarzyć – by spotkać tego jedynego, który jak ona sama potrafi przejść granice dla innych nieosiągalne. Przejść je, patrząc z radością na efekty...
    To szuranie torby po podłodze, potem dźwięk otwieranego zamka, wyjmowanie przedmiotów ciągnęło się wręcz w nieskończoność. Catherine z trudem powstrzymywała się, żeby nie zdjąć opaski i nie zobaczyć, co Jason robi; właściwie nawet dwa razy podniosła ręce do góry. Powstrzymywała się jednak za każdym razem. Nie chciała psuć zabawy, odliczała do pięciu kilkakrotnie, żeby tylko przetrzymać tę niepewność. Jej wejście pulsowało niemiłosiernie, domagając się ponowienia pieszczot. Ale Catherine nic nie zrobiła. Jason mógłby by zły, że dotyka siebie w momencie, gdy on chciał to robić.
    Zatem stała w tym miejscu, drżąca, spragniona, z miękkimi nogami, oślepiona i gotowa na wszystko. Ciekawa. Niecierpliwa. Potrzebująca i żądająca więcej tylko długimi westchnieniami.
    Jest! Gdy Jason podprowadził ją do łóżka, z radością, energicznie ulokowała się w odpowiednim miejscu, pozwoliła się przypiąć. Skóra na jej przegubach leżała luźno, chociaż Catherine już wiedziała, że pod koniec jej ręce będą wisieć, a ona nawet nie odczuje, że kajdanki wpijają się w skórę. Przygotowana była na ostry, bolesny seks. Myśl o tym, że tylko sekundy, może minuty dzieliły ją od tego nie była podniecająca; ona obezwładniała. Catherine tylko czuła pulsowanie własnej krwi i słyszała szum w uszach, przerywany głosem Jasona.
    Jeszcze tylko wypięła się mocniej. Chciała, żeby miał do niej całej dostęp. Żeby wszystko widział. By dotknął wszystkiego, czego tylko dotknąć mógł i chciał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kulki były chłodne, nawet pomimo tego, że zmoczył je w jej własnej wilgoci; przywitała je z radością, nawet, jeśli przez moment było to nieprzyjemne. Jęknęła cicho, ale nie powiedziała nic, wypinając jeszcze swój tyłek w stronę Jasona. Spodziewała się, że teraz w nią wejdzie, mocno, gwałtownie, że ból przez moment będzie nie do zniesienia. Był młody, młodzi zwykle są niecierpliwi, powtarzała sobie w myślach; liczyła na tę niecierpliwość. Kiedy więc zamiast jego penisa poczuła w sobie coś innego (co to w ogóle było? Rączka od szpicruty?), jęknęła głośno, przeciągle. Chciała szybciej. Chciała mocniej. Nie wystarczało jej tak niewiele!
      Ale jednocześnie pragnęła, żeby przedłużał. Żeby spełnił wszystkie zachcianki, żeby ją zakneblował i ogłuszył, żeby po wszystkim leżała bez sił. Jej ciało czekało, wzruszając się do granic możliwości, ale Catherine chciała więcej. I wiedziała, że to nastąpi, bo Jason zwykle jej nie odpuszczał zbyt szybko, gdy mógł się pobawić. A czy przypięta Catherine to czasami nie jest idealna zabawka...?
      - Jestem pewna, że wyglądasz równie pięknie – wyszeptała jedynie, lekko kołysząc biodrami, unosząc je w górę i w dół, by samej móc nadziewać się na rączkę od szpicruty. Nawet nie musiał się specjalnie ruszać, wystarczyło, że patrzył. - Chcę widzieć – poskarżyła się.
      Ale nie potrzebowała tego. Widziała wszystko oczami wyobraźni. Widziała jego erekcję, widziała jego koszulę, dobre spodnie. Widziała, jak rozchylał usta, patrząc na jej ciało. Jak uśmiechał się na jej drżenie. Po cóż więc wzrok...?

      Usuń
  45. Och, zagrzewał. Słodki i kochany, niewinny Jason pojawiał się, gdy mówił o miłości. Wciąż wtedy był naiwny i pełen idei, cudowny i słodki, słodki! Fakt, chwytał jej ręce i nie bał się już ich całować, jednak ciągle był tym trochę za starym modelem, który tak zawrócił Catherine w głowie. Może po prostu dojrzał do swojej artystki? Może dał się jej ulepić, uformować, żeby w końcu być na tyle silny, by naprawiać pęknięcia we wnętrzu Catherine?...
    Jednak świadomy swojej seksualności Jason nie był złym zastępstwem dziecka, które przyszło zarobić kilka groszy. Tak, otwarty i pewny siebie Jason był o niebo lepszym zastępstwem. Dostarczał wrażeń, których Catherine pragnęła całą sobą, nawet, jeśli były one ulotne. Chociaż po tym razie... cóż... to było oczywiste, że Catherine szybko ich nie zapomni. Już powoli czuła jutrzejszy ból.
    Krzyknęła, czując, jak dłoń Jasona uderzyła jej prawdy pośladek; wiedziała, że zostanie po tym piękny, czerwony ślad, który za żadne skarby nie zejdzie do następnego dnia. Ta myśl była podniecająca: czegokolwiek by nie założyła, oboje będą doskonale świadomi tego, że jej pośladek zdobi odcisk dłoni. Catherine już postanowiła przypominać Jasonowi o tym. O tak, chciała mu to wypominać. Chciała, żeby myślał o jej tyłku cały jutrzejszy dzień.
    Potem te klamerki... Same w sobie nie zadawały większego bólu, jej sutki od dawna były przyzwyczajone do nich. Jason zdawał się o tym wiedzieć, że same w sobie niewiele zrobią; dlatego przypiął łańcuszek? Catherine mogła wyczuć, że metal nie dotykał pościeli, co oznaczało, że mężczyzna przypiął ten krótszy. Przez moment zastanawiała się, dlaczego, nie mógł przecież ciągnąć czegoś tak krótkiego. Może nie wiedział? Miała spytać, już chciała go poinstruować, gdy gdzieś za nią rozbrzmiał znajomy dźwięk. Zaśmiała się więc cicho, pokręciła głową, jęknęła przeciągle, gdy jej wnętrze objęło znowu szpicrutę i gdy wibrator znalazł się przy jej łechtaczce.
    Chociaż to było nic. Ten głos, te słowa... na nie zareagowała najmocniej. Szarpnęła się nawet w pierwszym dreszczu, który gwałtownie ją przeszedł. Boże, czy on naprawdę to powiedział? Czy on jej właśnie...?
    Te słowa dudniły w jej głowie, gdy Jason wsunął w nią wibrator. Dudniły tym bardziej, gdy chwycił za ten cholernie krótki łańcuszek i pociągnął. Zabolało, ale to był dobry ból, to był genialny ból. Catherine trzymała się mocniej swoich kajdanek i mocno napinała mięśnie, czując, że już niedługo jej trzeba, żeby dojść. Całe jej wnętrze pulsowało coraz mocniej, odbierało jej oddech, a jednak starła się nie poruszać za mocno, by ból rozchodzący się po całych piersiach nie był zbyt dotkliwy.
    Zwykle nie pytała. Zwykle nie prosiła o żadne pozwolenia. Zwykle chodziło tylko o jej własną przyjemność.
    - Mogę dojść? - jęknęła, wypinając się mocniej. Zaraz jednak krzyknęła, czując, że jej ciało dłużej nie wytrzyma... Ale przecież zabronił jej. Chciał to skontrolować. Zamierzała mu na to pozwolić. - Proszę, ja chcę dojść...!

    [GG albo mail: stokrotkadmuchawiec@gmail.com , bo nic innego nie mam :D]

    OdpowiedzUsuń
  46. Gdy tak nagle przestał... Catherine chciała krzyczeć, żeby wracał do pracy, bo okrucieństwem było porzucenie jej w takim momencie. Nie myślała już o tym, właściwie – nie była w stanie myśleć o niczym. Czuła to, że on rządził tym razem, czuła, że nie może mu się sprzeciwić, więc jedynie zacisnęła mocno zęby, starając się nie pisnąć ani jednym słowem protestu. Jakaś część wiedziała, że by ją za to ukarał, przedłużył oczekiwanie. Jedynie pojękiwała tęsknie, mając nadzieję, że ruszy go to choć trochę, że doprowadzi ją do końca.
    Ale nie. On naprawdę chciał ją tylko uspokoić. Oczy jej zaszły łzami, gdy tylko czuła, że orgazm, który był tak cholernie blisko, oddala się coraz szybciej. Nadal ledwo miała ostatki sił, nadal dyszała szybko, ale jej wnętrze przestawało powoli pulsować. Catherine jednak wciąż milczała. Miała siedzieć cicho, on kontrolował jej orgazm. Ją całą. Nie sprzeciwiła się.
    Czekała. Posłusznie czekała. Z ciałem rozpalonym do białości i z jego głosem w swojej głowie.
    A potem wszedł i to było najmilsze uczucie tego wieczora; nie tyle ze względów erotycznych, ale... Catherine potrzebowała go w sobie. Potrzebowała go poczuć mocno i dobitnie, napierającego, żeby czuć, że ją kocha. Seks, dotyk był przecież jej mową. Każde jedno pchnięcie było kolejnym dowodem miłości.
    Ta brutalność, bolesna i straszna, zaraz ją nakręciła ponownie na ten sam poziom; teraz jednak zaczęła wręcz wyć z rozkoszy, szarpać się mocno, krzyczeć, krzyczeć jego imię. Nie myślała o tym, że ją na korytarzu usłyszą wszyscy, że Jason zapamięta te krzyki do końca swoich dni, że jutro znowu nie będzie mogła mówić. Nie myślała w ogóle. Rozpierał ją mocno, intensywnie, tak, że każda synapsa wyjękiwała imię Jasona, powodując znowu coraz silniejsze skurcze. Ale Catherine nie chciała dojść. On nie chciał, żeby doszła.
    Łzy same zaczęły cieknąć po jej policzkach, gdy tak mocno starała się nie czuć, jak Jason dobija do samego końca. Ciało jednak kłóciło się z wolą. Dochodziła, czy tego chciała, czy nie. I on doskonale wiedział, że to kontrolowanie samej siebie, by jego zadowolić, jest trudne. I cholernie bawił się z nią!
    - Mogę?... - wyjęczała, minimalnie uciekając do przodu z pośladkami; miała nadzieję, że nie dojdzie, zanim otrzyma odpowiedź. Zaraz jednak silna dłoń Jasona przyciągnęła ją na odpowiednie miejsce. - Panie, mogę...?
    Drżała, krzyczała, płakała i wiedziała, że nie pomoże już nic, nawet przerwanie bolesnych pchnięć. Mógł sobie mówić, co chciał! Catherine nie umiała kontrolować siebie do końca. Jak miała to robić, jeśli rżnął ją tak cholernie mocno, ostro, wiedząc, że nigdy nie wytrzymywała długo, gdy tak traktował jej ciało?
    I tylko czułą te cholerne kulki analne. Czuła je, nie wiedząc, czy fizycznie, czy psychika je kazała czuć. Czuła, jak Jason z każdym pchnięciem poruszał nimi lekko, powodując, że zaciskała nawet swoje pośladki. Ale nieważne. Łóżko chybotało się wraz z nimi. Kochała Jasona całym swoim popieprzonym światem.

    [To czekam na maila xD I chyba dobranoc. Rano odpiszę. ^^]

    OdpowiedzUsuń
  47. [edit: będę jeszcze z pół godziny xD]

    OdpowiedzUsuń
  48. On doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co robił! Catherine wrzeszczała z rozkoszy rozlewającej się po całym ciele, jednak Jasonowi najwyraźniej było mało, bo mocno wyciągnął kuli z jej wnętrza. Zabolało bardzo, Catherine aż rzuciła się do przodu, jednak ból trwał tylko krótko. Jej ciało było wykończone, wypełnione nim, ból był tak cholernie mały i nieważny, gdzieś daleko... A jednak jego obecność Catherine wyczuwała przy najmniejszym ruchu. Mięśnie buntowały się przeciwko jakiemukolwiek wysiłkowi. Ciało pragnęło tylko opaść i odpocząć.
    Póki co jednak, drżała, pulsowała cała, w uszach czuła bicie swojego serca, mocne, szybkie, przyspieszające.
    Pisnęła głośno, gdy klamerki zostały zerwane z jej sutków. Ale ciągle nie mogła przestać, ciągle jej cała kobiecość wariowała, i Catherine nie miała już siły, żeby za nią nadążyć. Nie, w życiu nie miała tak wyniszczającego orgazmu, w życiu nikt nie doprowadził ją do sytuacji, gdy chciała, żeby się skończył. Jej ciało płakało, że przyjemność ciągle trwała, i płakała też Catherine. Tyko krzykiem z zachrypniętego gardła i drżeniem dawała poznać, że to ciągle nią targa.
    W końcu jednak jej ciało opadło. Catherine przez moment wisiał na tych cholernych kajdankach, czując, jak wżynają się w jej skórę; nie trwało to długo, Jason zaraz ją odpiął i ułożył na łóżku. I przez moment Catherine chciała zasnąć jak najszybciej, by ból tego, co właśnie zrobili do niej nie dotarł. Coś jednak ją drażniło, nie mogła zasnąć, nie mogła zamknąć oczu, nie mogła oddalić się od tego miejsca. Przecież on w niej nie skończył. On nie skończył w ogóle.
    Nie zdjęła opaski. Ciało się buntowało przeciwko jakiemukolwiek ruchowi,ale Catherine usiadła, potem z trudem przełożyła nogę przez Jasona. Nasunęła się ponownie na niego, potem na ślepo znalazła jego dłonie i położyła na swoich biodrach. Nie miała siły, żeby zetrzeć łzy czy pot z twarzy.
    - Skończ we mnie – powiedziała twardo, lekko ruszając biodrami. Niezgrabnie, nie miała już siły.
    Jak się utrzymywała w pionie, nie miała pojęcia. Ale siedziała wyprostowana, dumna, słaba, ale jego. Nie mógł jej odmówić tej przyjemności. Kim byłaby, nie zadowalając swojego pana tej nocy?

    OdpowiedzUsuń
  49. Czyż to nie oczywiste, że chciała, żeby w niej skończył? Czyż to nie dziwne, że chciała, żeby oboje czerpali z seksu? Gdyby każde z nich zapominało o sobie w trakcie seksu, żeby temu drugiemu było lepiej, ich seks byłby niczym. Catherine jednak nie wspominała tego, uznała, że powie o tym rano. Nie miała siły, żeby głośno jęczeć, gdy w niej się poruszał powoli, sprawiając jednocześnie przyjemność i ból, nie mogła mieć więc żadnej energii, żeby mu wyjaśniać, że nie może tak robić. Zresztą, była na tyle otępiała tym, co przed chwilą się stało, że najpewniej i tak nie wypowiedziałaby ani jednego sensownego zdania.
    Leżenie i spanie przy Jasonie ją uspokajało; niekoniecznie sam seks, a leżenie. Zauważyła to już, gdy kochała się z nim w jego pokoju. Nie potrafiła bowiem zasypiać w pomieszczeniach posiadających co więcej niż proste łóżko; wszystko ją rozpraszało, w nocy wyglądając po prostu strasznie. Ale przy nim potrafiła zasnąć bez problemu, nawet mimo cieni, które starały się ją przerazić, ilekroć tylko uchyliła powieki.
    *
    Obudziła się pierwsza. Z trudem się podniosła, rozejrzała po pokoju. Przez moment, jeszcze zaspana, nie wiedziała, co się stało; jej ciało było zesztywniałe, nieprzyjemnie bolesne, a i pomieszczenie jakieś obce... Chciała obudzić Jasona, żeby jej przypomniał, gdzie są i co tu robią. Wczorajszy dzień jednak zaczął wracać do niej. Zaraz więc wysunęła się z objęć mężczyzny podając mu poduszkę do tulenia, i wstała.
    Zdziwiła się, że wszystkie zabawki są schowane, i skrzywiła się lekko; żeby je umyć, musiała się po nie schylić, a obawiała się, że może to przekraczać jej zdolności. Zostawiła to więc na później, zamiast tego poszła się umyć.
    Wbrew pozorom, nie było tak źle. Ilość wiązania trochę wzmocniła jej ręce, więc ramiona i barki nie bolały tak bardzo; Catherine była przekonana, że wystarczyło lekko się rozciągnąć, żeby odrętwienie zniknęło. Sutki były lekko zaczerwienione, ale nie piszczały specjalnie z bólu, dotknięte. Bolał ją jednak tyłek; jak się spodziewała, na pośladku miała odbitą rękę. Zaśmiała się cicho, przesuwając palcami ostrożnie po śladzie. Nie było źle. No, może poza jednym miejscem, wyjątkowo skrzywdzonym. Ale te ból był miły, przypominał wczorajszą noc.
    Umyła się szybko, potem równie szybko się ubrała. Wyszła z pokoju, załatwiła im śniadanie, a gdy wróciła, zajęła się myciem zabawek. Nie cierpiała, gdy był brudne, leżały byle jak. Musiały być czyste. Ochota mogła ich najść zawsze, a kto się będzie bawić czymś brudnym?...
    Gdy tylko śniadanie przybyło, Catherine ustawiła wózek koło łóżka, potem nachyliła się nad Jasonem. Przez moment podziwiała go śpiącego, rozchylone usta, powieki z lekkimi śpiochami, pojawiający się zarost... Była przekonana, że gdyby polizała go, poczułaby własny smak. Powstrzymała się jednak. Nie było mowy o podniecaniu go. Nie mogła, seks teraz byłby tylko nieprzyjemny i wywoływałby same krzyki.
    Dotknęła jego ramienia, potem je ucałowała. Ugryzła też jego ucho, kończąc na lekkim pocałunku w usta.
    - Cześć, kochanie – szepnęła. - Kocham cię. Słodko wyglądasz, śpiąc, ale śniadanie nam dowieźli – wymruczała, nosem trącając jego nos.
    To było fascynujące, czuć to wszystko w brzuchu, patrzeć na kogoś i cieszyć się z jego istnienia. Ot, odczuwać czyjąś radość życia – to perfekcyjna definicja miłości. I Catherine właśnie czuła tę miłość, zwalającą z nóg, potem podnoszącą, ale zawsze przepełnioną siłą. Taką, której jeszcze nigdy wcześniej nie miała.

    OdpowiedzUsuń
  50. Catherine czuła dokładnie tak samo i nie rozumiała tego ani trochę. Owszem, odejście modela po zakończeniu sesji ją trochę smuciło, ale rzadko za którymś płakała; teraz nie była pewna, czy kiedykolwiek się tak zdarzyło. Nastawiona na to, że w końcu wszystko się skończy, nie miała problemu z odsunięciem się od schematu, skoro właściwie oni przeżywali schemat po raz pierwszy. Tylko Jason był inny. Odrzucił schemat, odrzucił odejście... i tak po prostu został. Catherine wiedziała, że jego odejścia nie przeżyłaby łatwo, o ile w ogóle. Czyż wczorajszy wieczór nie był preludium? Ciągle łudziła się, że wróci, ale gdyby nie wrócił...? Co by się stało, gdyby on nie wrócił...?
    - Ja nigdy nie będę leżeć cały dzień, choćby mnie bolało – mruknęła nieco butnie, szybko jednak się uśmiechając, gdy Jason stanął przed nią nago. Tak, niewielu ludzi nie przejmowało się własną nagością. Catherine cieszyła się, że Jason należał do tego nielicznego grona; patrzenie na to ciało z rana było doskonałym rozbudzeniem.
    Gdy tylko usłyszała o tej kolacji i dowiedziała się, że ojciec Carmen wylicytował obraz, przez chwilkę ledwie miała ochotę rzucić telefonem o ścianę. Znowu wrócił gniew za to, ze Jason ją zostawił na trzy godziny. Gniew jednak szybko się ulotnił, gdy Catherine zdała sobie sprawę z tego, że w sumie jest sposób, żeby utrzeć nosa Carmen. Uśmiechnęła się perfidnie pod nosem, a gdy Jason wrócił, właściwie miała dobry humor. Zero stresu, nerwów. Żadna ruda wywłoka nie będzie się szczycić jej własnym obrazem. Catherine miała ogień w palcach i zamierzała coś z tym ogniem zrobić.
    - Namaluję lepszy – stwierdziła,wzruszając ramionami. - Nie będziesz musiał wisieć. Ale zrobisz mi zdjęcie. Nam. Namaluję nas w mojej sypialni, a potem jej wyślesz to – powiedziała, podchodząc do mężczyzny i chwytając mocno jego krocze, chcąc przekazać, jak bardzo nie podoba się jej to, że Carmen do niego pisze. Ale to nie była złość, za którą musiał przepraszać. To była tylko reakcja.
    Przygryzła wargę; patrzyła długo mu w oczy. Potem jak gdyby nigdy nic odsunęła się i podeszła do stolika ze śniadaniem.
    - Pieprzyć rudą wywłokę – mruknęła pod nosem. - Co do kolacji, to ona zazwyczaj jest po każdej aukcji. Wszyscy tam są właściwie, moi modele, ludzie, którzy kupili obrazy i takie tam... Nie chodziłam, bo to za dużo ludzi, którzy chcą ze mną o czymś rozmawiać. Ale jeśli chcesz, możemy się wybrać. I zadzwonię do monsieur Timothy;ego, żeby spytać, jakim cudem ten ojczulek kupił ten obraz, skoro mówiłam mu, że może go odstawić nawet, byleby tylko nie trafiłw te ich paskudne łapska...
    Tak, widać było, że ją męczy fakt, że jej obraz trafił do Carmen. Jakby nie patrzeć, ledwo się nie rozstali przez jej osobę; ledwo się nie pokłócili tak bardzo, żeby wszystko skończyć. Chociaż, z drugiej strony, Catherine w głębi serca jednak była wdzięczna rudej szmacie za to, że pojawiła się w ich życiu; pokazała bowiem, czym jest zazdrość, nawet ta nieusprawiedliwiona, i to było wspaniałe.
    Zanim jednak Catherine zabrała się za śniadanie, wzięła swój telefon. Zmarszczyła brwi, widząc kilkanaście odrzuconych połączeń, kilka smsów. Powoli zaczęła je odczytywać, kręcąc głową. Czy oni wszyscy naprawdę postradali zmysły?
    - Kilku moich modelów było na dole zaraz po aukcji – powiedziała, nalewając sobie do filiżanki herbaty. Usiadła, ale ostrożnie, tylko na lewym pośladku; prawy nadal piekł niemiłosiernie. - Ale ochrona ich nie wpuściła tutaj, bo... cóż, znają mnie, wiedzą, że sobie nie życzę. O, nawet mi grożą, chyba ich... - Przez moment zastanawiała się, jak ich ukarać. Potem do niej dotarło, że tak naprawdę... nie musi tego robić. Ani nie chce. Dlaczego miałaby się przejmować jeszcze swoimi modelami? - Zdziwili się, że wzięłam tylko Ciebie.
    Zwykle po aukcjach Catherine w końcu z modelami i modelkami urządzała niemałą orgietkę. Bycie tylko z jedną osobą w noc po aukcji wykraczało poza rutynę. Ale Catherine się ta nie-rutyna podobała. Wolała, gdy Jason ją miał, niż dziesięciu innych.

    OdpowiedzUsuń
  51. Tak, chciała wszystkim pokazać, że Jason i Catherine są razem. Co więcej, wcale nie zamierzała na tym obrazie był w jakikolwiek sposób dominująca czy uległa. Jakby nie patrzeć, w łóżku najczęściej dominował on, w relacji emocjonalnej zaś Catherine, ale głównie dlatego, że była trochę mniej stabilna i zaburzenie silne granic, które wybudowała, mogłoby skończyć katastrofą. Chciała ich przedstawić jako parę, która naprawdę się kocha, która uprawia seks, ale nie dla samego seksu – dla miłości. I sama myśl, samo wyobrażenie sprawiło, że Catherine się zaczerwieniła.
    Słysząc słowa Jasona, aż wywróciła oczami. Znowu to robił, znowu starał się ją przekonać, że jego znaczenie nie jest aż tak wielkie. Dlatego, gdy tylko przełknęła pierwszy kęs bułki, powiedziała chłodno:
    - Przyjdź jako mój były model. Powiem wszystkim, że orgietka się opóźniła, a potem załatwię sobie ich wszystkich tutaj. Poczekasz na zewnątrz, dobrze? - warknęła, dopijając herbatę. - Nie chcę się musieć powtarzać. Umowa się zakończyła, obraz został sprzedany. Nie obowiązuje Cię żadna klauzula zabraniająca Ci mówić. I...
    Na moment zamilkła. Zbierała słowa. Potem spojrzała na filiżankę z herbatą, przełknęła ślinę i rozpoczęła intensywne przyglądanie się misternym wzorkom na porcelanie.
    - Skoro jesteśmy razem, czemu nie możemy iść jako para? Czemu nie chcesz?
    Głupio jej było o to pytać; nie wiedziała, czy są parą, czy nie, czy może on ją ciągle traktuje jak przyjemność, która się zdarzyła. Okej, kochali się, jedli razem śniadanie po seksie, całowali się i byli dla siebie wszystkim, ale może Jason ciągle wolał być wolny? Miała nadzieję, że jej nie wyśmieje. Miała nadzieję, że jej nie powie, że nie, że ubzdurała sobie coś. Jednak nie wyobrażała sobie, żeby ktokolwiek jeszcze go dotknął poza nią. I nawet nie chodziło o to, że Jason był jej i tylko jej, i już nie musiała się o niego troszczyć. Chodziło o to, że pragnęła, by był cały z nią. Choć maleńka uszczknięta część życia jej mężczyzny byłaby nie do pomyślenia, sprawiłaby ból.

    OdpowiedzUsuń
  52. Zmieniło. Catherine już na samym początku zignorowała Grega, nie zaprosiła go do łózka, złamała pierwszy schemat. Potem łamała każdy zwyczaj raz za zarazem, a zostawszy zupełnie obdarta z nich wszystkich, skierowała się w stronę Jasona, tworząc nowe. Nikt nigdy nie przekonał jej do zmiany decyzji, a jednak on... On sprawił, że zaczęła dyktować sobie życie pod jego komendę. Gdy przychodził, była gotowa go przyjąć nie tylko w atelier. Boże, przecież zdarzały się dni, gdy od razu szli do łóżka, ignorując malowanie!...
    To były małe gesty. Ale Catherine dbała o swoje bezpieczeństwo bardziej niż ktokolwiek inny. Zmiana małych, drobnych rzeczy w jej życiu była poświęceniem, którego nie mógł nie zauważyć. Co najwyżej mógł nie rozumieć ich wagi.
    Skończywszy jeść (jedna bułka jej wystarczyła; żołądek buntował się przeciwko jedzeniu z jakiegoś powodu), Catherine podeszła do Jasona, wpakowała mu się na kolana, jęknęła lekko, gdy zabolało, po czym cmoknęła policzek mężczyzny.
    - Głupi jesteś. Chcę być z Tobą. I nie obchodzi mnie to, co się stanie – wymruczała, składając drobne pocałunki na szyi mężczyzny.
    Zdała sobie nagle sprawę, że rzeczywiście stała się uległa; całe jej życie było podyktowane pod Jasona. Tyko i wyłącznie jego wola i niepewność sprawiały, że nie klęczała przed nim codziennie rano i nie błagała o pozwolenie, by móc się umyć. Może na początku miałaby opory, żeby tak się zachowywać, może nie zawsze by się zgadzała, ale... ostatecznie zgodziłaby się. Nikt jeszcze nie traktował jej tak dobrze, z miłością, będąc władczym tylko i wyłącznie po to, by ją kierować.
    - Zatem pójdziemy razem – dodała.
    *
    Wieczorem rzeczywiście na kolację przyszli razem. Catherine miała na sobie jasną, łososiową sukienkę, równie niedostojną i równie przywodzącą na myśl grzech jak poprzednia, z tym, że teraz widać było, iż nie miała stanika, a jedynie małe, silikonowe nakładki na sutki. Trochę żałowała, że nie wzięła czegoś grzeczniejszego, widziała bowiem, jak Jason patrzył na nią; powtarzała uparcie, ze złością na siebie, że z seksu tej nocy nici. Bolało ją... Wszystko. Nie było opcji, żeby choćby delikatnie się kochali.
    Ale nie tylko Jason patrzył. Patrzyła Carmen, patrzył jej ojciec (Catherine sprawiło niewymówioną przyjemność to, że ojczulek rudej wywłoki podążał za nią wzrokiem), patrzyły jej modelki i modele. Catherine z dumą przedstawiała wszystkim Jasona jako swoją parę, tłumaczyła, że razem są od niedawna. I tyko czasami pytała swoich krzywiących się modeli, czy mają z tym problem. Większość smutno zaprzeczała; Catherine zauważyła, że raz, gdy się rozdzielili, ktoś pogratulował Jasonowi zdolności w schwytaniu pani artystki za rogi. Nie wiedziała, czy powinna być dumna, czy raczej zła, że ktoś tak szeptał za jej plecami.
    Na spotkaniu pojawił się też Adam, ponad trzydziestoletni model, który pozował Catherine kilka lat wstecz. Był naprawdę potężny, umięśniony; każdy w jakiś sposób odczuwał respekt do niego tylko przez wzgląd na wygląd i ton głosu – odpowiadał bowiem powoli, ale zdecydowanie, nie znosząc jakiekolwiek sprzeciwu. Każdy mógł zauważyć, że Adam starał się dominować w każdej sytuacji, nawet tak błahej jak wybór dania.
    Jego obecność jednak nie cieszyła Catherine. Adam był przygodą sprzed kilku dobrych lat, jednak przygodą o tyle bolesną i trudną, że Catherne jak mogła unikała seksu z nim. Gdzieś tam wiedziała od początku, że mężczyzna był sadystą; jakby nie patrzeć, śmiał się z jej skórzanych zabawek, traktując ją jedynie drewnianym kijem. Zresztą, powodem do niechęci tym razem w głównej mierze był fakt, że to Adam wysłał jej kilka niemiłych smsów wieczorem, w nocy i rano. To on jej groził, nazwał w wiadomościach swoją suką bez żadnych praw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ale Catherine ani słowem nie wspomniała, że to właśnie Adam był nadawcą tychże wiadomości. Po co miałaby to mówić Jasonowi? Bądź co bądź, wszyscy ludzie, którzy zasmakowali trochę erotycznej władzy stawali się niesamowicie terytorialni, a Catherine nie chciała, żeby tak wspaniały wieczór jak ten został przerwany nieprzyjemnymi komentarzami czy nawet i bójką, bo do takiej sytuacji tez mogłoby dojść. Adam był porywczy, a Jason... cóż, Catherine nie wiedziała i miała nadzieję, że nie dowie się akurat na tej kolacji.
      Jednak kilka razy musiała opędzić się od dużych rąk Adama, gdy podchodzić i obejmował ją czule, pytając, kiedy się spotkają; zawsze wtedy oglądała, czy Jason czasami nie pędzi już w ich kierunku. Dawny model jednak był o tyle sprytny, że zbliżał się, ilekroć jej własny mężczyzna był gdzieś w oddali lub po prostu nie patrzył. Catherine więc w ciągu godziny od rozpoczęcia wieczoru czuła się porządnie obmacana, jeśli nie liczyć tego jednego momentu, gdy Adam wręcz wsunął jej palce w tyłek. Tylko przyzwoitość i jakieś uczucia powstrzymały ją od tego, by mu nie przyłożyć, chociaż kilka wyjątkowo zimnych, niemiłych słów zdążyło paść. Nieraz, niedwa. Najwyraźniej jednak Adam był wyjątkowo odporny.
      Gdy więc w końcu wszyscy zasiedli przy stole, Catherine obok Jasona, wszystko wydawało się wracać do normy. Obok Catherine, zgodnie z liścikiem, powinna zasiąść Emma, jej dawna modelka, oraz jej mąż i trójka dzieci. Po ciążach Emma przytyła porządnie i wyglądała teraz jak sympatyczna mamuśka, nie ostra, wyuzdana siedemnastolatka, która Catherine miała przyjemność malować.
      Catherine położyła głowę na ramieniu Jasona i uśmiechnęła się słabo. Nadal nie zamierzała mu pisnąć słówkiem o zachowaniu Adama. To było nic ważnego w końcu. Poradziła sobie.
      - Czy mogę się dosiąść? - Usłyszała za sobą. Zaraz podniosła głowę i skrzywiła się minimalnie. Adam właśnie zamieniał liściki – czy właściwie, wziął liścik Emmy i położył go na środku stołu, samemu zajmując miejsce obok Catherine. - Nie wiem, czy mieliśmy przyjemność się poznać. Adam – powiedział mężczyzna, a skinąwszy głową Jasonowi, niezauważony położył swoją dłoń a kolanie Catherine. I przytrzymał mocno, gdy chciała się usunąć.

      Usuń
  53. Catherine przez moment nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała; czy Jason naprawdę to powiedział? Już nie chodziło o słowa, to było jasne, że musiał coś powiedzieć, ale o ton. Był rzeczowy, twardy, pewny siebie, jednocześnie tak bardzo wyczulony i... elastyczny? Catherine zmarszczyła brwi, patrząc teraz na twarz swojego mężczyzny.
    Dotychczas traktowała go trochę jak dzieciaka, któremu pomogła wejść w dorosłość. Ale nie uczyła go takich zachowań, takiej śmiałości. On był gotowy na wszystko, widziała to w zaciśniętych mięśniach szczęki, w twarz, we wzroku, który stał się nagle tak lodowaty...
    Adam nic nie powiedział, tylko uniósł dłonie w geście, jakoby nikomu nic nie robił ani przez chwilę. Potem odwrócił się, zaczął rozglądać się za kimś, z kim mógłby porozmawiać, a gdy nikt taki się nie znalazł, wstał, prychając głośno, i wrócił na swoje poprzednie miejsce.
    Catherine zaś założyła nogę na nogę, dotykając swoim kolanem kolan Jasona. Złapała jego dłoń, przez chwilę patrzyła na nie. W końcu wyszeptała:
    - Chciałabym Cię właśnie zerżnąć. - Z tymi słowami przyciągnęła sobie dłoń Jasona do ust i cmoknęła ją. Przy wszystkich, na oczach wszystkich. Nie obchodziło jej, co pomyślą modele czy modelki. - I dziękuję.
    Potem z uśmiechem odsunęła się i spojrzała na swój talerz. Zaczynano wnosić jedzenie. Catherine odsunęła się więc, potem zajęła się tym, co jej przyniesiono.
    Gdzieś tam czuła w głębi, że Adam sobie nie odpuści. To nie był typ, który sobie odpuszczał. Catherine zdecydowała więc, że będzie się trzymać Jasona aż do końca imprezy, póki nie wrócą do hotelu. Tak było lepiej. Adam też przecież nie chciał wywoływać za dużego zamieszania, prawda?
    *
    Po godzinie, gdy wszyscy się najedli i rozpoczęły się mniej sztywne rozmowy – głównie z powodu nadmiernie wypitego alkoholu, co nierzadko zdarzało się u artystów – Catherine zauważyła pewną rudą wywłokę zbliżającą się w ich kierunku. Jej policzki były w kolorze ciemnego różu, a jeszcze w dłoni trzymała szklaneczkę z jakimś alkoholem. Catherine szybko się spięła, gotowa choćby się rzucić na nią, gdyby tylko spróbowała zrobić coś mniej grzecznego. Jednak suka jedynie swoim ładnie spijaczonym głosem zażądała rozmowy za porzucenie jej w środku Rzymu, potem zagroziła, że inaczej zrobi scenę. I chociaż Catherine przez moment chciała jej odburknąć coś ostrego, ostatecznie bardzo ostentacyjnie i teatralnie pocałowała Jasona w usta, szepcząc złośliwie:
    - Idź. Ale za dziesięć minut masz tutaj być, bo wrócę do hotelu z... Artystą – mruknęła, wskazując na podgrzybiałego, pięćdziesięcioletniego malarza, o którym nieraz opowiadała, że był starym podrywaczem, który usiłował malować, ale jego sztuka polegała głównie na wyrywaniu nastoletnich „artystek” i rżnięciu ich po pierwszej wystawie. - I zrobię mu to, co zrobić chciałabym dzisiaj Tobie. Obiecuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potem patrzyła, jak Carmen wyprowadza Jasona do sąsiedniego pokoju. Żeby nie martwić się – bo jej żołądek aż się ścisnął z nerwów – zaczęła rozmowę z Emmą.
      Nie minęła jednak minuta, gdy na krześle Jasona usiadł Adam. I znowu chwycił za to kolano, które trzymał wcześniej. Emma, nieświadoma najwyraźniej tego, że Adam był raczej niemiłym gościem, sugestywnie odwróciła się do swojego męża.
      - Porozmawiamy. Tutaj albo tam. Tylko tutaj wyciągnę różne rzeczy, których najpewniej dzieciaki nie chciałyby usłyszeć. I ten Twój cały też nie.
      Catherine uniosła wysoko głowę. Już miała się nie zgodzić, gdy usłyszała znowu:
      - Znam Twoją tajemnicę. Chcesz, żeby każdy ją usłyszał?
      - Blefujesz.
      Ale nie wiedziała, czy blefuje, czy nie, czy podpuszcza ją, czy nie – a nie mogła przecież pozwolić, żeby ktokolwiek się dowiedział. Boże, co teraz? Nie, nie wiedział, nie mógł wiedzieć! Przez moment zastanawiała się, czy w tym cholernym Rzymie choć jeden wieczór nie mógłby być dobry i porządny, i bez trudu doprowadzony do końca. Zaraz jednak uspokoiła się, przynajmniej na zewnątrz. Nie mogła przecież pokazać komuś, że się stresuje.
      Zaraz ruszyła za Adamem. Chciałą zostać w sali, bo prawdę powiedziawszy, obawiała się lekko przebywania z nim sam na sam; w pamięci miała wszystkie razy zadawane jej drewnianą laską. Ale wystarczył kolejne groźby, by poszła przodem do korytarza. Słyszała z jednego pokoju tłumaczenia Jasona i uśmiechnęła się lekko. Adam jednak poprowadził ją do pokoju trochę oddalonego. Catherine tym bardziej się to nie spodobało. Ale chciała zagrać chłodną, zdecydowaną. Pięćdziesiąt procent sukcesu podobno.
      - Dobra, czego chcesz? - spytała, gdy znaleźli się w pokoju. - Możesz nie zamykać drzwi? To nie będzie konieczne.
      Ale mężczyzna je zamknął, złośliwie się uśmiechając.
      - No dobra, to teraz on Tobą rządzi, co? Może jeszcze ma moją laskę, co? Szmata. Ty sobie nie myślisz, że ja czekałem pół nocy w tym jebanym hotelu, żebyś mi teraz nie dała, co?
      Catherine patrzyła chłodno, jak Adamowi szybko wyskoczyła żyła na czole, jak jego ruchy stały się brutalniejsze, szybsze, pokraczne. Był pijany, w życiu nie widziała go pijanego; najwyraźniej był typem agresora. Ale co z takim zrobić?
      - Jakie znasz moje tajemnice? - spytała twardo.
      Adam się tylko zaśmiał. Potem podszedł, chwycił Catherine za włosy i odciągnął jej głowę do tyłu. Starała się uciec, ale alkohol nie odebrał mu siły.
      - Żadnej. Blefowałem.
      Chciała krzyknąć, zwrócić na siebie uwagę, ale zanim to zrobiła, poczuła uderzenie. Chciała kopnąć, więc odchylił jej głowę do tyłu tak, że prawie się nie przewróciła. I wpakował jej do buzi palce, dotykał wręcz gardła, żeby tylko nie krzyknęła.

      Usuń
  54. Uderzenia były jak powtórka z rozrywki, jak zabawnie okrutne przypominanie sobie upokorzenia, które przecież już kiedyś czuła. Starała się Adama odepchnąć, ale był silniejszy; nie chciała się poddawać! Mogło nie być tak boleśnie, ale... nie! Chciała krzyknąć, ale skutecznie blokował jej krzyki. Boże, nie... Boże, nie wolno, przecież... Jason...
    i nagle ktoś wparował do pokoju, odciągnął Adama. Catherine jeszcze przez moment starała się zasłonił dłońmi, bo nadmiar brutalności ją odrzucał. Jeszcze chciała uciec, ale w końcu zauważyła, że nikt nie atakował jej. Mimo to, na każdy ruch, jaki tylko dostrzegła, reagowała skuleniem się pod tą ścianą, jakby ataki oddalone w rzeczywistości w jej głowie docierały do niej.
    Jednak jakaś twarz jej śmignęła przed oczami. Jason! To był Jason! P
    Oderwała się mocno od ściany i dopadła do niego, przytulając mocno, gwałtownie, chwytając się jego ubrań tak, jakby to był jej jedyny ratunek przed tym wszystkim. Zacisnęła do bólu powieki, skuliła się w sobie, nie myśląc o tym, że mu przeszkadza, że tak będzie trudniej, że tak nie wolno w trakcie. Nie chciała, żeby coś robił, żeby ona coś robiła, chciała, żeby zniknęli teraz razem; przenieśli się w jej bezpieczną willę, zamknęli w niej na dni i noce, i na lata, i nie ruszali się z niej, nie wpuszczali nikogo do środka.
    Ale Adam podniósł się szybko z podłogi. Ociekał porządnie krwią i właściwie chyba chciał uderzyć Jasona, zbierał się, ale krew trysnęła jeszcze mocniej. Catherine nie widziała jednak nic, zamknęła się mocno w sobie.
    Była przerażona brutalnością; kiedyś sama atakowała dokładnie tak samo i nie byłoby jej strasznym obronić się na wszelkie sposoby. Nie umiała już, nie potrafiła się obronić! Stała sparaliżowana, słaba, nieświadoma znowu tego, co się działo. Świat pędził, wirował gdzieś poza nią, szaleństwo ogarnęło czas. Nie obchodziło jej nic, póki mogła mieć Jasona obok siebie.
    W końcu było cicho. Słyszała jakieś podniesione głosy, ale one był daleko. Nie ruszyła jednak ani jednym mięśniem, nie rozluźniła żadnego, napięta jak struna zaciskała siebie w Jasonie.
    Tylko bała się na niego spojrzeć. W jego ruchach, zapachu, w sposobie, w jaki stał, we wszystkim tym czuła niesamowitą agresję. I bała się spojrzeć, żeby nie zobaczyć czegoś, co będzie wracać w koszmarach.

    OdpowiedzUsuń
  55. Jej sukienka też była we krwi. To tak bardzo przypominało jakąś sytuację z dawna... Catherine starała się ją od siebie odpędzić. Nie! Nie chciała tego widzieć! Nie chciała widzieć, jak tamta krew trysnęła mocno w jej kierunku, jak jej ubrania były całe we krwi!... Nie, nie mogła teraz znowu waść w myślenie o tym ,co zrobiła, jeśli tak się stanie, nie, nie wolno!
    Nie wiedziała, co się dzieje. Nie miała cholernego pojęcia. Najpierw stała i było jej ciepło, i bała się, potem nagle ruszyła gdzieś i powietrze zrobiło się zimne. Nie umiała jednak zaprotestować, a może protestowała przeciwko bólowi w nadgarstku? Nie wiedziała, co zrobiła, czego nie; zimne powietrze jednak ją orzeźwiło. Zaczęła zauważać ludzi dziwnie im się przyglądających i wytykających ich sobie palcami. Chciała się zatrzymać, ale ktoś ciągnął ją ciągle do przodu, więc drżała na tym lekkim mrozie i biegła dalej przed siebie.
    Nie była pewna, kto ją ciągnął. Widziała tę twarz, ale była otumaniona. Co chwilę przed oczami migały jej dawne sytuacje: Red, który bił tak samo i jego śmierć, jego ciało, jego wyobrażenia, potem śmierć księdza, krew, dużo krwi...
    gdy dotarł do niej ból, chwyciła się za policzek. Poczuła, że jest rozgrzany i dotarło do niej, że musi być też niesamowicie czerwony. Chciała się zatrzymać, powiedzieć coś, zaprotestować. Odetchnąć, zebrać myśli. Nie mogła tyle biec przed siebie, nie wiedząc, co się stało!...
    I nagle on się zatrzymał i przytulił. Catherine stała tak, trzymając się za ten nieszczęsny policzek, i chłonęła ciepło, które ktoś jej oferował. Dlaczego Jason ją przepraszał? Za co? Miała wrażenie, że płacze; nie płakała w rzeczywistości. Po prostu trzęsła się. Z zimna, z emocji, z winy i z bólu.
    Ale się już nie bała. Jason nie był już tak przerażający. Nie był brutalny. I puścił nadgarstek. Catherine schowała go do siebie, jak zwierzę, które kuli przed lekarzem choćby zranioną łapę.
    - To moja wina – pisnęła. - Jason... Ja... Boże...
    Spojrzała na niego i na pękniętą brew. Nie płynęła już z niej krew, czyli rozcięcie nie było aż tak głębokie. Jednak Catherine przytuliła się jeszcze mocniej do mężczyzny.
    - Krwawiłeś – szepnęła tylko, jedną dłonią dotykając policzka. Gdy jednak zobaczyła krew na swoich dłoniach, przerażenie wróciło. Wróciły obrazy, wróciło t, co zrobiła, wróciło... wszystko? Zaczęła szybciej oddychać, łzy napłynęły jej do oczu. Nie, nie chciała więcej krwi. Bała się krwi. Dlaczego wszędzie była krew?
    Wyrwała się z jego objęć i odwróciła tyłem, złapała się szybko jakiejś barierki. Nie chciała mieć w tak głupim miejscu ataku paniki! Przecież wystarczyło już im! Ale znowu... Krew... Zaczęła ją nerwowo ścierać o barierkę, potem o swoją sukienkę. Ścierała dalej, mimo, iż na dłoniach nie pozostawał już żaden ślad.
    Ona widziała. Miała całe dłonie we krwi. Zabiła człowieka.

    OdpowiedzUsuń
  56. [ Hei ^^ Skoro Jason jest początkującym redaktoem to może Mel przyniesie my kilka swoich zdjęć żeby je opublikował w gazecie w jakimś artykule bo akurat potrzebuje pieniędzy...mogą też się spotkać w restauracji albo w barze]

    Melanie

    OdpowiedzUsuń
  57. Od momentu, gdy Jason chwycił jej ręce i już spokojnie poprowadził do hotelu, przez te chwile, gdy ją rozbierał jak lalkę i zaniósł do wanny, do czasu, gdy woda stała się zimna, Catherine nie mówiła nic. Nie odpowiadała ani na pytania, ani na wyznania, jedynie opierając się na ramieniu mężczyzny. Właściwie, najchętniej wyszłaby i zostawiła go tutaj, żeby móc w spokoju odpocząć-nie istniejąc, ale on by nie odpuścił. Chronił ją. Już nie chodziło o uczucia przywiązania, które by zraniła; doprowadziłaby go do szaleństwa, odsuwając się i być może narażając się właśnie na niebezpieczeństwo.
    A przynajmniej sama by tak reagowała.
    Dopiero po długich minutach wyprostowała się, odwróciła do kranu. Przez chwilę szalała z kurkami, raz napuszczając zimnej, raz gorącej wody, jednak w końcu zaczęła lać odpowiednio ciepłą. Niedługo potem wanna była prawie pełna – ale przynajmniej było im ciepło. Catherine lekko uśmiechnęła się, potem przesunęła po rozciętej brwi. Krwi już nie było, Jason był na tyle rozsądny, żeby ją zmyć. Ale rozcięcia nie mógł się pozbyć. Catherine zrobiła więc zbolałą winę; nie powinno tego tutaj być.
    Nie przepraszała. Catherine rzadko przepraszała. Słowa miały mniejszą wartość niż czyny. Jedynie nachyliła się nad jego twarzą i lekko ustami dotknęła rany. Chciała mu tym gestem przekazać wszystko: że prosi o wybaczenie, że jest jej przykro, że dziękuje i że nigdy więcej tak się nie stanie, że się nie będzie narażać, czegokolwiek Adam bądź którykolwiek z jej modeli by nie zrobił.
    Catherine jeszcze spojrzała na ubrania leżące na podłodze. Będą do wyrzucenia, pomyślała. Potem zdjęła ze swoich sutków silikonowe osłonki i rzuciła je na stosik. Nie chciała mieć nic, co by przypominało choćby o tym, co się stało tego wieczora. Zamierzała to wszystko spalić, rytualnie pozbyć się tego z Ziemi i z umysłu. Ot, by nie wracać. Nieprzyjemne sytuacje za mocno wytrącały ją z równowagi, żeby mogła o nich łatwo zapominać.
    Gdy wróciła wzrokiem na Jasona, jej dłonie już gładziły jego policzki, potem szyję. Przez moment miała ochotę spróbować seksu, choćby bolesnego, ale ostatecznie doszła do wniosku, że wystarczy im wrażeń na dzisiejszą noc. Kolejny raz byłby tylko potwierdzeniem przynależności, nie samym aktem w sobie. Dlatego dłonie Catherine zatrzymały się na ramionach mężczyzny.
    - Gdzie się uczyłeś bić? - spytała w końcu.
    To było rzeczowe, wypowiedziane tonem, jakby mówiła specjalistka. Nie, Catherine nie uważała siebie w żadnym stopniu za specjalistkę, ale lata temu widziała zbyt wiele zadym i brała w zbyt wielu udział, by nie móc określić, czy ktoś kiedyś walczył, czy nie. Sama już nie potrafiła się bronić, odkąd zakończyła ten etap tyle lat temu... Słabość zaczęła ją dobijać, nie chciała być słaba. Może powinna zacząć znowu walczyć, ćwiczyć choćby? Tylko jeśli paniką reagowała na agresję, to jak mogłaby sama stać się agresywna?

    OdpowiedzUsuń
  58. Z każdym dniem ufała mu coraz bardziej; nie mógł nie zauważyć. Pozwoliła mu nawet obejrzeć część swoich pokoi w domu: a to było coś, czego nikt inny nie miał prawa robić. Fakt, nie wszystkie, do niektórych go nie wpuściła. Ale czy po tylu latach bez nikogo, komu można ufać, mogła rzucić się ot tak na pierwszą osobę, którą pokochała? Nie. Uczyła się stopniowo.
    Catherine trochę zaskoczyła odpowiedź o Nowym Jorku; naprawdę? Nie, Jason nie pasował do stereotypowego faceta z Nowego Jorku, faceta, który w dodatku chodził na ustawki. Ale te tatuaże, ten wzrok, te uderzenia – one nie mogły kłamać. Musiał mieć za sobą coś strasznego, skoro teraz nawet tonem głosu starał się odsunąć od przeszłości.
    Zatem ujęła jego dłoń i pocałowała wewnętrzną stronę. A potem każdy knykieć. Każdy palec. Ostatecznie złączyła ich dłonie i uśmiechnęła się delikatnie. Chciałaby nie musieć odpowiadać na ostatnie pytanie; zdawała sobie sprawę z tego, że Jason jej nie odpuści. Odetchnęła głęboko, jednak poza lekkim ukłuciem lęku nie odczuła więcej strachu. Ot, moc przyzwyczajenia. Zadawał już tyle trudnych pytań, że odpowiadanie na nie, choć było nieprzyjemnym obowiązkiem, stawało się normalne.
    - Już teraz nie wyobrażam sobie być z kimś poza Tobą – wyszeptała, jeszcze raz dotykając ustami jego dłoni. Patrzyła tak na niego, uśmiechając się delikatnie. - Ani w łóżku, ani w życiu. Nie wiem, jakie są szanse. Wiem, że jeśli to będzie tak trwać, jak teraz... To może trwać do końca. No, może jednak bez takich rewelacji jak dzisiaj i wczoraj – dodała już łagodniejszym, lżejszym tonem. - Kocham wszystko, co robisz. Co robiłeś. I co będziesz robić. I przepraszam za wszystko.
    Jednak temat jego bicia się nie został zakończony. Catherine nie chciała naciskać, ale czuła, że powinna się zrewanżować czymś ze swojej przeszłości. Ot, pokazać, że jednak ufa mu. I chociaż ścisnęło ją w żołądku, powiedziała:
    - Też się kiedyś biłam. Z dilerami w mojej okolicy. Na plecach, jakieś trzy centymetry pod Twoim palcem, mam nawet bliznę. - Jej ton był nadal lekki, choć gdzieś tam dało się znaleźć ślady zdenerwowania. Wolała nie wspominać, że blizna była po nożu i że właściwie biła się z uzbrojonym facetem tylko dlatego, że miała ochotę umrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  59. Catherine zaś była posiadaczką własnej broni. Ale od dwunastu lat nie trzymała jej w rękach – szczelnie zamknięta w pudełku czekała, aż kolejną kulą trafi swoją właścicielkę w łeb. I aż znajdzie się na niej kolejna dawka krwi... Catherine miała szczerą nadzieję, że nie będzie musiała nikogo więcej skrzywdzić, że przeznaczona krew będzie jej własna. Bądź co bądź, jeśli jedno morderstwo doprowadziło ją do stanu takiej słabości – gdzie doprowadziłoby ją drugie? Stałaby się maszyną, rośliną, nikim? Czy może zakończyłaby się jej przygoda z uczuciami po raz drugi, w efekcie stałaby się znowu pusta i zdolna do najgorszych rzeczy?...
    Catherine odetchnęła ciężko, słysząc te słowa. Co z tego, że to ona była bogatsza i starsza? Fakt, trochę łamali porządek ustalony przez społeczeństwo i powszechnie przyjęty; w dodatku Jason w żaden sposób nie był powiązany ze sztuką. Ot, byli po prostu parą wyjątkowo nietypową. Ale czy kogokolwiek poza Jasonem powinno to obchodzić? Czy Catherine powinna się przejmować? Przecież było jasnym, że razem nie wyjdą poza bajkę, poza willę, poza świat pani artystki. Ona nie mogła, nie potrafiła, świat przerażał. A Jason najwyraźniej gotów był poświęcić swoje życie, przeznaczyć je w ofierze dla Catherine.
    - Mnie to nie obchodzi – powiedziała; zaczynały ją męczyć te pytania. Zacisnęła jednak zęby. Jak to było? Musieli się komunikować? Ale co to, do cholery, znaczyło? - Ja... Nikomu nie ufałam przez dwanaście lat. Poza Tobą. I ja wiem, że to wydaje się być mało, ale jakoś...
    Urwała. Nie potrafiła więcej powiedzieć, zacięła się. Gdyby znał każdy jej obraz zauważyłby ogrom samotności i tego, jak bardzo Catherine szalała od niej. Zobaczyłby w Prometeuszu małą zmianę, trochę inne barwy. Zauważyłby, że jej szkice się zmieniły. I wreszcie: odkąd go poznała, nie stworzyła żadnego przedstawienia śmierci. Nie nawiązała do tego w sztuce. Nie zamknęła się w swojej katowni ani na jeden dzień, omijała ją właściwie. I nawet, jeśli działy się złe rzeczy, nie chciała tam iść. Czy to naprawdę było niewiele? Czy Jason naprawdę nie zauważał, że dał jej coś niezaprzeczalnie większego i ważniejszego niż bogactwo?...
    Dziwny dreszcz przeszedł ją wraz z dotknięciem starej blizny; zapiekło zupełnie jak wtedy, gdy ją zraniono. Wyprostowała się natychmiast, niby oparzona, szybko jednak wróciła do tamtej pozycji, żeby Jason nie poczuł się zraniony jej niechęcią do dotyku.
    - Nóż – odparła. - Wiem, nie pasuję... teraz. Wtedy nie chciałbyś mnie znać. A przynajmniej nikt by nie radził Ci mnie znać – dodała, uśmiechając się.
    Ha! Czyli jednak i ona mogła czymś zaskoczyć! Tamta przeszłość wydawała się być tak cholernie niewinna. Pobicia, gwałty, prochy... to wszystko było niczym dla Catherine. Dlatego teraz zachowywała się może nieco zbyt radośnie, jakby to wszystko bardziej ją bawiło niż smuciło przez wzgląd na swoje istnienie.
    - Ale jak chcesz, to Ci pokażę, jak się biłam – powiedziała, zagryzając lekko wargę. - Ale nago. Chcę się bić nago. Kto wygra, ten jest na górze – dodała.
    Nie była pewna, czy chciała seksu znowu. Może chciała odsunąć się w miarę dyplomatycznie od pytań. Nawet za cenę bólu... bo ileż mogła mówić, że nie zniesie więcej?

    OdpowiedzUsuń
  60. - Nadal jestem zła.
    Nie rozwinęła tematu, nie powiedziała nic więcej, nie chciała nic mówić. Gdyby spytał, zamilkłaby. Ale czyż nie była zła? Zabiła bez powodu, bez żadnej przyczyny. Zamordowała. I nie umiała odpuścić, nie umiała się przyznać, dręczyła siebie i wszystkich wokół sobą i tym, co zrobiła. Miała ciągle tę krew na rękach; czy wobec tego przestała być zła?
    Naburmuszyła się, gdy Jason odmówił jej tej wątpliwej przyjemności nagiej bójki, ale jednak spasowała – to i tak był głupi pomysł. Raz, bolał ją policzek, on miał rozwalony łuk brwiowy; dwa, na seks i tak było zbyt późno i... cóż, jej wejście nadal nie było przygotowane na cokolwiek. Dlatego też z pewną ulga przyjęła wiadomość, że on jednak nie chciał się bawić w złych, zbuntowanych nastolatków. Nawet nago. Zresztą, pewnie i tak by przegrała. Jason był silniejszy, jeszcze nie zapomniał wszystkiego. Catherine zaś... cóż, odrodziła się na nowo dwanaście lat temu. Nie było opcji, żeby gdzieś w jej mięśniach, stawach, mózgu ktoś złożył pamiątki po agresywnych zachowaniach, po intuicji bojowniczki.
    Widząc, że Jason zajął się myciem jej ciała, zaczęła robić to samo. Wymasowała mu szyję, ramiona, każdą część torsu, która tylko znajdowała się nad wodą. Uśmiechała się przy tym delikatnie, skupiona, zajęta czyszczeniem ciała swojego kochanka. Tak, to uspokajało. I było o wiele lepsze niż rozmawianie o nożach, bliznach, krwi. Nie było w tym żadnych zagrożeń.
    Po wymyciu się Catherine poprowadziła Jasona do pokoju, do ich łóżka. Nie zajmowała się zakrwawionymi ubraniami; uznała, że zrobi to rano, żeby teraz już nie psuć sobie humoru. I tak nie dało się ich doczyścić. Wsunęła się więc bez żadnych konkretnych myśli pod kołdrę, odczekała, aż Jason się położył, po czym przytuliła się do niego.
    Nagle dotarło do niej coś strasznie głupiego, ale i prawdziwego. Cmoknęła jego bark, potem spojrzała w górę, odetchnęła, zanim to wypowiedziała na głos, przygryzła jeszcze wargę.
    - Jeśli... - powiedziała w ciemność; widać było tylko jej oczy – jeśli dalej nie wierzysz, że mogłabym zostać z Tobą na zawsze, to... Wiem, że nie jest zbyt romantycznie ani nic, że nie mam pierścionka... Taki głupi pomysł... Ja... Weźmy ślub. Nie teraz, nie za tydzień. Ale kiedyś. Któregoś dnia.
    Nie czekała na odpowiedź, po prostu położyła z powrotem głowę na torsie mężczyzny.
    Czy właśnie mu się oświadczyła? Czy można było to tak odebrać?

    OdpowiedzUsuń
  61. Catherine nie myślała o mijającym wieczorze. Opanowała do perfekcji ignorowanie przeszłych zdarzeń; stało się to tak naturalne, że rozpamiętywanie tego, co wydarzyło się pięć minut temu dla Catherine było po prostu niemożliwe. To był dziwny, aczkolwiek dobrze działający mechanizm obronny – gdyby zdała sobie sprawę z tego, co Adam mógł jej zrobić... Znowu zaczęłaby się trząść i płakać. Brutalność, która niegdyś stanowiła o całym jej życiu teraz dostarczała jej za dużo adrenaliny do serca, wywoływała panikę. Dlatego lepiej, że nie myślała. Lepiej, że nie umiała wspominać. Że skupia się cała sobą na tym jednym momencie.
    Przez krótką chwilę miała wrażenie, że Jason zasnął i nie usłyszał tych słów; poczuła się i zawiedziona i zadowolona z tego faktu. Bądź co bądź, nie była przekonana do pomysłu, to była luźno rzucona propozycja. Teraz zdawało się jej, że kiedyś, gdyby poznali się dobrze, czuli doskonale w swoim towarzystwie mimo wszystko... może wtedy mogliby spróbować się pobrać, obiecać sobie przed Bogiem czy przed urzędem wieczną miłość. Ale jednocześnie... Ślub? Wieczność? Catherine zdawała sobie sprawę z tego, że ślub oznaczał zaufanie całkowite. Nie mogła ufać Jasonowi do końca. Nikomu nie wolno było, przecież głupi tylko wierzą aż tak...
    Ale Jason nie spał. Catherine już nie była pewna, co czuje.
    - Nie zabraniaj mi się oświadczać, bo Ci kupię różowy pierścionek – powiedziała, chichocząc cicho. - I będziesz go nosić i pokazywać wszystkim, dobrze? Każdemu z osobna. Klęknę w Twojej redakcji... - dodała, chichocząc cicho i unosząc rękę, niby przyglądając się jakiemuś zmyślonemu pierścionkowi na swojej dłoni.
    Nie odpowiedziała nic na to zaskoczenie. Fakt, zaskoczyła go. Zaskoczyła też siebie. Już nie była tak przekonana co do samego pomysłu. Ale przecież to było rzucone luźno, żeby tylko Jasonowi uświadomić, że owszem, mogłaby za niego wyjść. W odpowiednich warunkach, po intercyzie, po przedyskutowaniu wszystkiego...
    I pewnie wszystko byłoby pięknie – zasnęliby w swoich ramionach, przepełnieni miłością, gdyby Jason nie wypowiedział ostatniego zdania. Wręcz dało się odczuć, jak mocno Catherine się spięła. Niedługo wysunęła się z objęć i usiadła, obejmując rękami swoje stopy. Nie, to nie tak. To był głupi pomysł.
    - Jason, nie. Ja nie chcę żadnych dzieci. Nie mogę mieć. I... Nie dam Ci tego, co inne kobiety. Nie umiem i nie chcę, nie potrafię – mówiła szybko, dotykając swoich palców. Nie patrzyła na mężczyznę, zamiast tego zaś zaczęła rozglądać się po pokoju. Czy on nie rozumiał, że nie mogła? Czy on naprawdę nie zauważał, że była inna? Dlaczego spytał w ogóle o coś takiego, co?! Jak śmiał! Pragnęła nudnego, głupiego życia z nieudanym mężem i nieudanymi dziećmi, ale nie mogła! Nie, nie skrzywdziłaby nikogo tak sobą! - Jason, jeśli chcesz mieć żonę od dzieci i... i ślub, i w ogóle, to może ktoś inny. Ja nie dam Ci dzieci. Żadnego. Ani nie dam Ci nic normalnego. Nie mam co Ci dać. Nie mogę Ci nic dać. Nie mam nic, nie chcę, ja nie wiem, czemu Ty tutaj jesteś, Boże, czemu Ty ze mną jesteś?
    Teraz nie była zdenerwowana w sposób, w który zazwyczaj się denerwowała; jej ton wręcz pałał agresją. Wściekłą się za to pytanie, ponieważ uderzono w jej czuły punkt. Jak on śmiał! Pragnęła tak samo jak inne, ale jak morderczyni mogłaby mieć dziecko?
    Pomyślała nagle o Carmen i o tym, że ona jest w stanie Jasonowi dać wszystko, czego zapragnie. Na ten obraz momentalnie wstała i przeszła kilka kroków. Jak głupia była, żeby uwierzyć w to, że Jason z nią zostanie? Nic mu nie mogła zaoferować, nawet takiej głupoty, jak ojcostwa!...
    A może jednak pamiętała o tym, co się stało, tylko nieświadomie. W końcu przez cały miesiąc nie miała tylu dziwnych nerwowych reakcji na choćby słowa. Nie bywała agresywna w swoich słowach i nie wstawała nagle. Nie proponowała głupich rzeczy. Ot, jej strach i ból nie objawiały się w zmęczeniu czy smutku. Catherine zapominała o tym, co się stało, emocje przenosząc do innego wymiaru, nie zauważając, że one i tak odnajdują ujście.

    OdpowiedzUsuń
  62. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  63. Przez moment czuła, jakby stanął za nią, położył ręce na jej ramionach i docisnął je w dół, tak, by nie śmiała nawet mieć własnego zdania. W kwestii miłości było to dobre; pragnęła takiego zapewnienia, że on naprawdę mocno ją kocha i nie opuści, że ją do tej miłości swojej nawet zmusi. Wciąż zła, zrobiła kilka kroków w stronę łóżka, z zamiarem położenia się obok, udawania oburzonej, a potem przytulenia się. Wszystko byłoby dobrze, wspaniale. Rano wstaliby rześcy i pewni siebie, zakochani w sobie szaleńczo, czekający na przejazd do ich miasta. Rozmowa rzeczywiście nie istniałaby. Catherine byłaby spokojniejsza, mniej nerwowa, niereagująca na niektóre błahe słowa.
    Ale zawsze jest „ale”.
    Słowa Jasona nią wstrząsnęły, dorzuciły myśl o dzieciach i rodzinie, miłości – nagle to wszystko stało się nieważne. Catherine patrzyła na łóżko, na ciemną sylwetkę pod kołdrą, i za cholerę nie rozumiała, co się stało. Co jej przeszłość niby ma do teraźniejszości? Dlaczego o niej coś powiedział? Skupiła się najmocniej jak mogła, żeby sobie przypomnieć jakiekolwiek odniesienie do wcześniejszych wydarzeń, ale nie potrafiła.
    Jednak ta niepewność nie zmieniła odpowiedzi.
    - Nie zmusisz mnie – syknęła, odwracając się na pięcie i idąc w stronę kanapy. Tam usiadła i spojrzała w stronę okna.
    Czy to naprawdę tak trudne do zrozumienia, że ona sama nie akceptowała siebie? Jason był wspaniały, cudowny; każda kobieta mająca możliwość bycia z nim choć przez chwilę powinna korzystać. Nie istniał mężczyzna bardziej czuły i bardziej opiekuńczy, nie istniał ktoś, kto w wieku dwudziestu czterech lat prześcigał dojrzałością starszych od niego o dziesiątki lat. Jak Catherine miała więc żyć ze świadomością, że odbierała Jasonowi nadzieję na zupełnie normalne życie? I na spełnienie marzeń, które najwyraźniej miał? I na szczęście?
    Westchnęła kilkakrotnie. Tupnęła nogą dwa razy. Agresja jednak zaczęła uchodzić z niej równie szybko, jak przyszła. Dlatego niebawem Catherine wróciła do łóżka. Nie przytuliła się jednak do Jasona jak zawsze; złapała tylko jego dłoń. Była zła, nie chciała, żeby jej dotykał. Ale nie umiała mężczyzny odtrącić. Ciągle go kochała. I zdawała sobie sprawę z potęg swoich uczuć nawet w momencie, gdy wszechświat przekonywał ją o jej własnej beznadziejności.

    OdpowiedzUsuń
  64. Nikt jej nie wmówił, że jest zła. Catherine to wiedziała. Kto dobry zabiłby kogokolwiek? Nikt. Nikt nie odrzuciłby świata, żeby móc ochronić się przed odpowiedzialnością. Nikt nie raniłby tylu osób sobą, nie wpuszczając ich blisko. I wreszcie: nikt nie krzywdziłby jedynej osoby, którą kochał tylko dlatego, że się bał własnych uczuć.
    Catherine była zła, była chora, była nikim. Okłamywała świat, żyjąc, skoro zapisano jej przeznaczenie śmierci.
    Obudziwszy się, prze chwilę nie do końca wiedziała, co się dzieje. Jak zawsze nie mogła zrozumieć, gdzie jest i dlaczego ma nad sobą zupełnie inny sufit niż w swoim domu, dlaczego materac jest inny i czemu jest tutaj tak niesamowicie jasno. To wywołało pewien niepokój; uniosła się na łokciach, rozejrzała uważnie, minęła wzrokiem Jasona. Jego widok uświadomił ją, że najwyraźniej są w miejscu, w którym mieli być. Opadła więc znowu na poduszki i uśmiechnęła się lekko. Dobrze było widzieć miła twarz zaraz po przebudzeniu.
    - Dzień dobry. Kocham cię – wyszeptała, chwytając dłoń Jasona w swoją i muskając ją ustami. - Nadal jesteśmy w hotelu, prawda?
    Nie czekała na odpowiedź. Odwróciła się i drugą dłonią chwyciła swój telefon. Spojrzała na godzinę, na kilka nieodebranych telefonów, na tuzin smsów. Zignorowała je, nie chciała odpowiadać, nie chciała w ogóle wracać do wczorajszego dnia, zatem znów pokręciła się na łóżku, tym razem kładąc głowę na kolanach Jasona. Ziewnęła przeciągle, przymknęła jeszcze raz oczy.
    Zastanawiała się, czy powinna przeprosić za wczoraj. Działo się wiele, stanowczo zbyt wiele niż mogła udźwignąć; Jason wprowadził trochę ruchu do jej życia, ledwo nadążała za tą jedną, niewielką przecież dawką. A Carmen i Adam doprowadzili ją na skraj. Stała się... podatna na wszelkie wpływy. To, co wcześniej puściłaby mimo uszu, uznając za nieważną rzecz, nagle zaczęło boleć i zmuszało do krzyku. Poza tym, padały tak cholernie duże słowa w ciągu tych dwóch dni... Ledwie oboje przyznali się do miłości, a tu już pojawił się temat ślubu...
    Catherine wtuliła się mocniej w Jasona.
    - Od dwóch dni jesteśmy razem – zaczęła. Ale nie zadała pytania, czy ma jej dość. Gdyby miał, pewnie już by wyszedł, zniknął. Ale siedział tutaj, uśmiechał się, patrzył na nią. Nie mógł mieć jej dość. - Chcę wrócić do Modeny, żeby się tobą cieszyć w mniej dramatycznych warunkach. Pojedźmy wcześniej – mruknęła.
    Bilety mieli zamówione na piętnastą, ale Catherine nie chciała w Rzymie spędzać ani chwili dłużej. Mogła zapłacić każde pieniądze, byleby wrócić jak najszybciej. Adam wciąż mógł gdzieś tutaj być, Carmen tak samo. Catherine wolała uniknąć któregokolwiek z tych spotkań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Jak nie masz pomysłu, to może zacznijmy z tym, że Catherine poprosiła swojego psychiatrę, żeby ten przyjechał, żeby Jason mógł z nim porozmawiać? Oczywiście, panna artystka nie powie o tym wcześniej niż w dniu rozmowy :D]

      Usuń
  65. Chociaż nie poruszyli tematu ślubu ani razu więcej, Catherine wiedziała, że po takich słowach musiała Jasona trochę bardziej wprowadzić do swojego świata. Nie umiała mu sama wyjaśnić wielu rzeczy; one wymagały kogoś, kto się znał na tym lepiej niż ona, kto ją samą znał lepiej niż ona sama. W dodatku Catherine potrzebowała czyichś ust, żeby one wypowiedziały te wszystkie przykre rzeczy. I chociaż pan doktor był Czechem, włoski znał perfekcyjnie, jako, że jego matka pochodziła właśnie z Rzymu. Dlatego Catherine go zaprosiła, oferując wręcz tonę pieniędzy za rozmowę z Jasonem. Chociaż... i tak była pewna, że pan Beneš i tak by przyjechał. Bądź co bądź, Catherine uznawano za interesujący przypadek z mało interesującymi objawami.
    Wyjaśnienie Jasonowi, że dobrze byłoby, gdyby porozmawiał z jej psychiatrą było wyzwaniem. Catherine nie wiedziała, jak mężczyzna zareaguje na to, że się leczy – czy, właściwie, że ma opiekuna. Bo nie leczyła się, nie brała leków, mimo recept. Nie lubiła ich, otępiały ją, odbierały emocje i chociaż lekarz twierdził ,że przerost emocji też za dobrze nie wpływa, Catherine była odmiennego zdania. Jednak pan Beneš był na tyle rozsądny, że jej nie wyprowadzał z błędu. Najwyraźniej lepiej było mieć w kartotekach ufną wariatkę niż szaloną i otępiającą się lekami, których wcale nie chciała nigdy zażywać. Tak czy siak, udało się jej wypowiedzieć to magiczne zdanie, wyjaśnić potem, że psychiatra jest z Czech i że jest tutaj tylko na ten jeden dzień. Że przyjechał tutaj tylko dla tej rozmowy. I że rozmowa będzie tylko i wyłącznie o Catherine.
    Mimo nawet dobrej reakcji Jasona, jego spokoju i akceptacji, nie dało się nie zauważyć, że trzęsły się jej ręce ze zdenerwowania.
    Psychiatra był pięćdziesięcioletnim mężczyzną z dobrym wyrazem twarzy, chociaż widać w nim było pewną zatwardziałość. Tłumaczył to nierzadko latami w zawodzie, gdzie bycie „dobrym” rzadko wystarczało. Miał na nosie okulary, gdy patrzył na kogoś – choćby bomba wybucha obok, nie odwracał wzroku. Wiecznie się uśmiechał, kiwał głową, robił młynki palcami. Widać było w nim całkowite oddanie swojemu zawodowi.
    Catherine, od momentu, gdy powiedziała o tym spotkaniu, aż do chwili, gdy drzwi za jej gabinetem zamknęły się przed nią, milczała. Nie umiała nic powiedzieć, nie chciała, blokowała się. Jej lekarz zdawał się to zauważać, więc mówił za nią: sam się przedstawił, sam wyjaśnił cel wizyty, sam powiedział, gdzie będą rozmawiać.
    W momencie, gdy oboje panowie usiedli, pan Beneš odezwał się:
    - Jesteś pierwszy – powiedział, zapalając jedno ze swoich cygar. Nie podchodził do tego jak do sesji; właściwie, nie do końca wiedział, jak miał do tego podejść. Jakie informacje mógł udzielić? Catherine co prawda wspominała o praktycznie wszystkim, ale czy wiedza o tym powinna trafiać do kogoś tak młodego? - Nikt wcześniej nie rozmawiał ze mną o niej. Myśli o tobie poważnie. Zdajesz sobie z tego sprawę?
    Nie czekał, aż Jason coś powie. Rozłożył się w fotelu.
    - Nie do końca wiem, jak to spotkanie ma wyglądać. Catherine sama o niczym Ci nie powie z wiadomych powodów, więc... Pozwól, że ja zacznę, potem możesz pytać. Catherine w młodości cierpiała na silną depresję, której nikt nie leczył z niewiadomych powodów. Podejrzewam, że ma pewne zaburzenia osobowości, nieleczone doprowadziły do psychoz. Nie wiem, co się stało, że depresja i psychozy minęły w wieku dwudziestu lat, nie powiedziała mi nigdy, ale to coś, czego nie jest w stanie sobie wybaczyć. Myślę o aborcji... Mówiła Ci o tym? Cokolwiek? - Pan Beneš wydawał się mieć nadzieję, że Jason rozwieje trochę jego własną niepewność. - To wydarzenie spowodowało rozwinięcie się nerwicy. Jej umysł blokuje wszelkie próby otworzenia się przed kimś. Na naszych pierwszych spotkaniach mdlała. Powinna brać leki na uspokojenie, ale wiem, że nie bierze.
    Mężczyzna okręcił cygaro w palcach.
    - Pytaj. Powiedziała, że mam odpowiedzieć na każde Twoje pytanie.

    OdpowiedzUsuń
  66. Beneš przez cały czas obserwował Jasona. Wydawał mu się być dzieckiem, które trochę za szybko musiało dojrzeć; czy to dlatego mimo tak młodego wieku był w stanie być z Catherine? Tak, na pewno, nie było wątpliwości, że oboje byli nad wyraz dojrzali. W dodatku musiał trzymać w sobie jakiś sekret, coś, czego się wstydził albo bał, co ich połączyło. Catherine wyniuchała problemy. Tak, swego ciągnie do swego... Ale czy ten młody chłopak mógł mieć problemy takie, jak Catherine? Nie wyglądał na chorego, zaburzonego. Pewnie by się coś znalazło, ale nie tak silne i nie tak trudne do wyleczenia. Historia z buntowaniem się była znana lekarzowi, ale średnio przekonywała go. Ot, za mało, żeby połączyć dwie dusze.
    - Prawdę powiedziawszy, nie wiem. Staram się z niej to wyciągnąć od lat, ale nie zaufała mi na tyle. Może uda się Tobie, ale... nie wiem. To dość ciekawe, że przez tyle lat nie zdradziła mi, co się stało. Przejrzałem całą medyczną dokumentację, jaką tylko mogłem zdobyć, więc myślę, że aborcji dokonała nielegalnie. Ale to tylko domysły, dość silne, ale wciąż tylko domysły.
    Mężczyzna odetchnął, zdjął okulary i wyjął bawełnianą chusteczkę z wyszytymi własnymi inicjałami z kieszeni. Zaczął energicznie przecierać szkła.
    - Ale mówisz, że powiedziała coś o ślubie? Tego mi nie wspomniała. To naprawdę sporo od niej. Bo wcześniej tak, jak o dzieciach wyrażała się o ślubie. Reagowała agresywnie na samą myśl, jak powiedziałeś, rzuconą luźno. To spory krok, musiałeś sobie naprawdę zapracować, żeby go zrobiła. Nie pytaj mnie więc o szanse, bo wydaje mi się, że masz je o wiele większe niż ja – stwierdził lekarz, zakładając okulary i wbijając swój wzrok w Jasona. W tonie jego zabrzmiała pewna nut zazdrości lub zawodu; zawsze chciał poznać tę jedną wielką tajemnicę. Ale dobro pacjentki było ważniejsze niż ciekawość. - A pomóc? Catherine nie jest osobą, której rokowałbym wyzdrowienie. Jeśli powiedziałaby o swojej przeszłości i zaczęła pracę nad nią, gdyby brała leki, może udałoby się zminimalizować część jej lęków. Ale całkowite wyzdrowienie? Wątpię. Dla niej to trochę styl życia, odcięcie się. Lepiej pozostawić tak, jak jest, niż ciągnąć ją w miejsca, gdzie na pewno będzie cholernie nieszczęśliwa.
    Beneš znowu zaciągnął się cygarem.
    - Słyszałem o waszym początku. To też ciekawe, że mimo wszystko tak szybko trafiliście do łóżka... tak, wiem o tych sprawach, wiem też o jej upodobaniu do BDSM – wtrącił mężczyzna, uśmiechając się z pewną dumą, że przynajmniej tyle udało mu się wyciągnąć od swojej pacjentki – bo to się rzadko zdarzało. Zazwyczaj po pierwszym tygodniu spała z kimś. Nie znam zasady, którą się kieruje, ale musiałeś zrobić dobre wrażenie. No, ale co ja będę gadać – zaśmiał się mężczyzna – ona Ciebie kocha. To dopiero szok! Chociaż, z drugiej strony, też niezupełnie. Siedzisz w jej gabinecie ze mną. Wprowadziła Cię do całego swojego życia, z tego, co wiem. I masz dostęp do jej pierwszego piętra. To naprawdę sporo. - Gdy zobaczył zdziwiony wzrok Jasona, zaraz wyjaśnił: - Catherine nie pozwalała swoim modelom nigdy wejść dalej niż do sypialni i atelier. Jej pokoje są jej prywatnością. Trochę jak w japońskiej kulturze. Im dalej gospodyni pozwala Ci wejść, tym bliższy jej jesteś. Ot, cała Catherine.
    Mężczyzna poprawił się na krześle, uśmiechnął zachęcająco. Był pod wrażeniem, mimo wszystko; ten młody chłopak zaszedł dalej niż ktokolwiek przez dwanaście lat, w dodatku osiągnął to wszystko w ciągu miesiąca. Niestety, chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jaką role odgrywał; Benešowi bowiem przez moment wydawało się, że dla niego sprawy takie, jak wpuszczenie do kolejnych pokojów czy napomknięcie o ślubie są niczym specjalnym. Zostawił jednak, póki co, ten temat. Musiał się upewnić, że ten dzieciak nie był tylko dzieciakiem, który chciał zaliczyć słynną artystkę.

    OdpowiedzUsuń
  67. Psycholodzy i psychiatrzy zwykle wybierają takie zwody, bo sami mają z sobą problem. Ot, taka oczywistość – nikt nie jest altruistą na tyle, żeby iść na zawód związany ze słuchaniem innych i pomijaniem siebie. Oni idą tam, by samodzielnie się wyleczyć. Z czasem, jeśli komuś uda się pomóc sobie, zaczynają rzeczywiście pomagać. Przynajmniej tak twierdziła Catherine. I tylko i wyłącznie dlatego, że jej lekarz przyznał się do swoich dawnych problemów z alkoholem, potrafiła mu zaufać na tyle.
    Lecz nie był jej bliski. Był tylko lekarzem. Widzieli się kilka razy do roku, głównie w momentach, gdy Catherine czuła się źle. Nie miał zbyt wielkiego wpływu na jej życie, odkąd wyprowadziła się z Pragi.
    Pan Benes kiwał głową, robił młynek kciukami i nie spuszczał wzroku ani na moment. Nie przyznał się, że o tych szczegółach Catherine nie wspominała – dla niej one były nieważne, bardzo rzadko opowiadała o tym, co było źle kilka dni temu. Nie lubiła mówić, to oczywiste. Dlatego słuchał uważnie, tym bardziej, że dzięki opowieściom tego młodego człowieka znowu był wciągnięty w sprawę.
    - Mam wrażenie i mam nadzieję, że wyprowadzisz mnie z błędu – powiedział w końcu, wyjmując z kieszeni ładną, grawerowaną cygarnicę, i przesuwając ją w stronę Jasona. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że z nią nie będzie lepiej? Jeśli nie podejmie leczenia, będzie pełna lęków, może być agresywna, może Ciebie skrzywdzić. W jakikolwiek sposób. Gdy się boi, nie kontroluje siebie. Nie sprawisz swoją miłością, że nagle wyzdrowieje. Catherine to trudny człowiek. Nie chcę Cię zniechęcać, co to, to nie – powiedział mężczyzna, składając ręce jak do modlitwy – bo wiem, że się kochacie. Pytanie, na ile jesteś gotów poświęcić siebie. Jeśli po ostatnim weekendzie masz dość, to sobie odpuść. Takie życie Cię z nią czeka.
    Nagle lekarz zrozumiał, o co chodziło Catherine; chciała, żeby do Jasona dotarło, jak bardzo jest pokaleczona i jak trudne z nią będzie życie. Zdawała sobie z tego doskonale sprawę, dlatego uciekła przed ludźmi. Ale ten chłopak w jej mniemaniu zdawał się nie zauważać, że jej lęki to coś normalnego – ich brak jest anomalią. Innymi słowy, pan Benes miał wątpliwą przyjemność roli adwokata diabła. Miał odstraszyć, sprawdzić, na ile Jason jest dojrzały i gotowy na życie z nią.
    Cholerna Catherine. Nigdy nie wiadomo, czego właściwie chce. I w sumie lepiej nie wiedzieć.
    - Rezygnacja z ojcostwa to duża rzecz. Zdecydowałeś się na to w ciągu... ot tak? - spytał jeszcze Benes. - Bez zastanowienia?

    OdpowiedzUsuń
  68. Na pewno nie była to relacja wyjątkowo silna; bliżej jej było oficjalnej niźli komuś mogłoby się wydawać. Catherine bowiem nie przywiązywała się do ludzi, którym płaciła, nie sypiała z nimi, nie żywiła żadnych uczuć – poza modelami i modelkami, oczywiście. I chociaż psychiatrze opowiadała wszystko, swoje uczucia i lęki, to czy pan Benes mógł powiedzieć, że Catherine znał? Nie; miał o niej pojęcie, mógł o niej mówić, ale nie był w stanie powiedzieć, jaka jest na co dzień.
    To naturalne, że psycholodzy i psychiatrzy nie znają człowieka. Oni tylko umieją stworzyć czyjś portret w swojej głowie.
    - Podejrzewam, że nie chciała Ciebie zrazić – odparł lekarz – ale ostrzec. Sama nie potrafiłaby... powiedzieć o tym wszystkim. Poza tym, jesteś zakochany, uznałaby, że jej nie słuchasz.
    Na moment Benes zamilknął. Wspomniał sobie pierwsze spotkanie z Catherine – uśmiechniętą, radosną dziewczyną, młodą i raczej otwartą na ludzi, bardzo pewną siebie. Takie było pierwsze wrażenie; jak bardzo mylnym się okazało wyszło niebawem. Catherine w ciągu sekundy potrafiła z kogoś pozornie zdrowego stać się przerażonym dzieckiem niewiedzącym, co się wokół niego dzieje.
    - Na początku wziąłem ją za spóźnioną hipiskę – powiedział ostrożnie mężczyzna. - Powiedziała, że rysuje... była w Twoim wieku, w sumie. Dwadzieścia trzy czy cztery lata. Uznałem, że się pomyliła, przychodząc do mnie z problemem koszmarów. Ale nie wiem, czy zauważyłeś... świetnie kłamie. W ciągu kilku sekund z radosnej hipiski stała się kimś zupełnie innym. Tak prywatnie, zupełnie bez psychiatrii... mrocznym wręcz. Opowiadała o swoich lękach, snach, o tym, że przez wiele lat nic nie czuła i teraz zaczyna, ale te uczucia są szalone i nie potrafi sobie z nimi poradzić. Dwa tygodnie wcześniej jeszcze brała narkotyki. Chyba miałem być ostatnim ratunkiem – stwierdził; w głowie dodał: albo częścią nowego porządku. - Gdy tylko zaczęła opowiadać, zrobiło się jej słabo i zemdlała. Dopiero na trzecim spotkaniu wyjaśniła mi, że zawsze się tak dzieje. A przynajmniej od tego momentu, gdy pozbyła się depresji. Z czasem jej koszmary słabły, jej twarz na zewnątrz i wnętrze przestały być aż tak różne. Tylko rozwinęła się nerwica.
    Benes chciał westchnąć; czasami miał wrażenie, że łagodząc u Catherine jedne objawy, przysparzał jej problemów z kolejnymi.
    - Jest szansa na dziecko. Ale nie wiem, jak duża i czy w ogóle. Nie wiem, czy powinna mieć. Wychowywanie dziecka z neurotyczną matką może sprawić, że dziecko będzie neurotyczne.
    Catherine rzeczywiście siedziała niedaleko, bo w salonie znajdującym się dwa pokoje dalej; miała widok na drzwi i uparcie się w nie wpatrywała, oczekując wyjścia obu panów. Blada, trzymała ręce złożone jak do modlitwy, chociaż się nie modliła; chciała w jakiś sposób ograniczyć drżenie rąk. Ale się bała, cholernie się bała. Jason mógł właśnie decydować, że ma dość. Mógł na nią kląć, śmiać się z jej problemów, mógł waśnie wymyślać ostatnie, bardzo ciężkie i bolesne słowa pożegnania. Ilekroć myśl o tym, że to wszystko skończy się źle nadchodziła, Catherine zaczynała szybciej oddychać, łzy napływały do oczu. Ale nie, nie wolno się załamywać. Trzeba czekać. W końcu Jason ją kochał, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  69. Mężczyzna westchnął. Na plus, czy na minus? Czy w ogóle można było mówić o zjawisku Catherne w granicach plusów i minusów?
    - Nie umiem tego ocenić. Jest bardziej wycofana, ale spokojniejsza. Jej osobowość jest bardziej poukładana, nie skacze z euforii w depresję, raczej trzyma się na tym samym poziomie. Ale mniej ufa ludziom. Wykorzystuje ich... no, wykorzystywała, zanim poznała Ciebie. Pomaga tym, którzy są na dnie dostać się na odwyki, bo ma na to pieniądze, ale już z nimi nie rozmawia tak, jak kiedyś. To nie jest kwestia dobrze czy źle. Myślę, że po prostu znalazła bezpieczne miejsce, w którym czuje się dobrze, niezależnie od tego, czy postrzegamy to jako rzecz normalną czy też nie.
    Owszem, zmieniła się, ale nie zmieniała się mocno i szybko. Raz przychodziła w kwiecistej spódnicy, drugim razem nie – potem znowu ją nosiła. Ale zmiany zachodziły w niej jak w każdym człowieku. Czy jednak jej dawna euforia miała jakiekolwiek znaczenie w tym momencie?
    - Myślę, że obawia się, że ją zostawisz, ale wierzy w Ciebie. Gdybyś ją odrzucił z powodu tego, że jej problemy mają nazwę najpewniej długo... o ile w ogóle by zajęło, żeby znalazła kogokolwiek, komu zaufa. Udało Ci się coś, co nie udało się wielu ludziom. A często słyszała wyznania miłości. Brała je za kłamstwa najczęściej – stwierdził lekko lekarz.
    Benes jednak nie był pewien, czy powinien ujawniać, co Catherine powiedziała o Jasonie. Bądź co bądź, to akurat wydawało się najintymniejszym wyznaniem. Mężczyzna potarł dłonią brodę, zastanawiając się usilnie, co właściwie odpowiedzieć.
    - Nie powiem Ci tego, co o Tobie mówiła. Ją spytaj. Nie ode mnie powinieneś to słyszeć – rzekł tonem, który jasno mówił, że żadne przekonywania nie zadziałają. - Myślę, że Ci powie. Jestem pewien, że Ci powie, skoro ja nie odpowiem na to pytanie.
    Na koniec lekarz uśmiechnął się serdecznie. Tak, to było coś miłego, przynajmniej tak mu się wydawało.

    OdpowiedzUsuń
  70. To nie było normalne. To była tortura. Catherine cały czas starała się nie przerwać tej ciszy, nakazując Jasonowi wyjść, skoro tak bardzo chce; chciała go wygonić, byleby tylko działo się coś więcej poza ciszą. Jego wzrok dudnił jej w głowie, miała łzy w oczach. Na pewno jej nie chciał. Bał się jej. Musiał się bać, kto by nie bał się potwora? Boże! I po co to było wszystko! Lepiej było, gdyby odszedł od razu, gdyby to nie trwało w nieskończoność, ufanie ludziom jest głupie, ufanie Jasonowi było totalna naiwnością! To był tylko dzieciak, który musiał stoczyć bitwę z nią, o osiem lat starszą, popieprzoną, chorą kobietą! Nie!...
    Pięć minut później Catherine chciała go błagać, żeby został. I pewnie odezwałaby się, przepraszając za całą siebie, gdyby Jason w końcu się nie poruszył. Strach wziął górę, nie umiała nic powiedzieć; patrzyła tylko na to, jak w zwolnionym tempie szedł do niej i jak dotknął jej – jego dłonie parzył – i jak patrzył na nią. Rozbierał ją ze wszystkiego, siedział wewnątrz jej głowy, tak, że te wszystkie słowa dobyły się ze środka umysłu, nie z ust drugiego człowieka.
    Powinna skłamać. Powinna powiedzieć coś, co sprawi, że Jason odejdzie. Bała się jego następnego ruchu i nie chciała, żeby ją skrzywdził. A chciał tego. Musiał chcieć.
    Zatem starała się odwrócić wzrok. Nie mogła.
    - „Boję się. On jest jedyny. Jeśli on zniknie, ja nie wstanę już z łóżka” - zacytowała swoje słowa, po czym najzwyczajniej zamknęła oczy. Wiedziała, że za moment się rozpłacze, zemdleje, zwymiotuje, upadnie, cokolwiek. I że jeśli on naprawdę chce to usłyszeć tylko przed odejściem... Catherine gotowa była pozostać w tej pozycji do śmierci. Chciała śmierci, jeśli on by zniknął. Strach był nieznośny i niszczył wszystko w środku; jak samotność mogłaby nie zniszczyć?
    Potrzebowała bliskości, czułości, pocałunków. Jego całego. Póki jednak tego nie dostawała, wbijała sobie paznokcie pod paznokcie. Pilnowała, żeby pojawiał się tylko ból, bez jakiejkolwiek krwi. On pozwalał czekać trochę dłużej.

    OdpowiedzUsuń
  71. Ale te słowa wcale jej nie uspokoiły, wręcz przeciwnie. Były tak cholernie szczere, tak bardzo... trafiające do niej, że nie mogła w nie uwierzyć. Nie mogła im wierzyć. Czy naprawdę ktokolwiek był na tyle odważny, żeby ją kochać? Kim był ten człowiek? I dlaczego Bóg znowu pozwalał jej na odrobinę szczęścia, do której nie powinna mieć nigdy dostępu?
    Pocałowała Jasona kilka razy, ale coraz bardziej łamała się w sobie, dygocząc już cała. W końcu chwyciła się go mocno, wtuliła głowę w jego szyję i najzwyczajniej zaczęła płakać Czekała tyle czasu, aż skończą rozmawiać, niepewna, czy on zaraz nie wyjdzie i jej nie zostawi! Pewna, że to zrobi. A on ją ciągle kochał, on ciągle przy niej chciał być!... Nie rozumiała, dlaczego, skoro nic nie mogła mu dać poza swoim bogactwem, o które naprawdę się nie troszczyła; nie mogła mu nic zaoferować poza kilkoma częściami siebie. Poza połamaną Catherine i szczęśliwą Catherine nie mogła mu dać nic. A przecież potrzebował wielu rzeczy, jakich potrzebowali inni ludzie...
    Usiadła mu na kolanach, teraz już cała się trzęsąc z płaczu, z przerażenia, wylewając morze łez na jego szyję i koszulkę. Wcześniej przy nim płakała, to fakt; nigdy jednak nie oddała mu swojego płaczu, nigdy nie tuliła się do niego, chcąc, żeby był jedynym mogącym ją uchronić od wszystkiego. Ale chciała. Chciała cholernie, żeby został. I jej życzenie się spełniało; miała powód, by wstawać z łóżka.
    Długo trwało, zanim jej płacz trochę ucichł; oddalając od siebie przerażenie i smutek, Catherine zaczęła powoli całować szyję mężczyzny. Jeszcze chlipała cicho, pociągała nosem, ale każda łzę zbierała ze skóry Jasona ustami. Jej oddech się uspokoił, przestała tak mocno wbijać paznokcie w jego ubranie; wdychała natomiast zapach, chłonęła ciepło. Z czasem zaczęła to jedno miejsce gryźć, chwytać zębami, przesuwając swoimi paznokciami po ramionach Jasona... Bolało, ale nie narzekała. Miała obok siebie kogoś, kogo nie mogła wypuścić. Ból był niczym.
    Odsunęła się na chwilę. Otarła swoje policzki starannie, tak, żeby nie było widać rozmazanego makijażu. Pociągnęła jeszcze nosem i uśmiechnęła się delikatnie, kładąc dłoń na twarzy Jasona. Paznokciem przesunęła po linii jego włosów, potem po brodzie, szyi, przesunęła niżej. Zatrzymała się w miejscu, w którym ciało okrywała koszulka.
    - Kocham Cię. Kochaj mnie – wyszeptała, patrząc nadal na usta mężczyzny. Na moment spojrzała mu w oczy, jakby kontrolując to, czy jej zachowanie ma jakikolwiek skutek. Przygryzła wargę, jakby zrobiła coś wyjątkowo niegrzecznego tym spojrzeniem, i znowu wróciła wzrokiem na jego usta.
    Nie chciała wracać do tego, co stało się przed chwilą. Chciała zapomnieć o rozmowie z psychiatrą, o płaczu, o wszystkim, co złe. Nadal nie rozumiała, dlaczego on ją kochał i nadal bała się, że wnet okaże się to wszystko kłamstwem. Ale póki co, kochała go. Chciała, żeby był z nią – blisko niej – bliżej niej – w niej.

    OdpowiedzUsuń
  72. Dotykanie Jasona w żadnej mierze nie było ważne czy znaczące. To było niczym... dotykanie dzieła, przeżywanie go, możliwość osiągnięcia jakiejś doskonałości. Jej własny ukochany należał bowiem do niewielkiej ilości naprawdę pięknych mężczyzn. Nie jest to mowa byle zakochanej kobiety; już powiedziała to na początku. Spełniał się nie tylko jako kochanek, jako miłość życia, ale tez jako doznanie estetyczne. Catherine ciągle chciała więcej.
    I uwielbiała, gdy dotykał palcami, ustami jej najbardziej tętniących miejsc; czuła, jak to dudnienie odbija się w niej samej i czuła, jak jego dłoń to uciska. Znowu czuła się malutka, ale w pozytywnym sensie; chciała być tak malutka. Takiego spokoju nic wcześniej jej nie zapewniło poza wielkim słońcem, na które patrzyła każdego ranka.
    Jej oddech przyspieszył, gdy tylko usta Jasona znalazły się na jej szyi. Jednak nie siedziała bez ruchu, czekając na dalsze przyjemności; zaczęła ocierać się o jego krocze, mocno ciągnąc najdrobniejsze włoski na karku mężczyzny, drapiąc plecy. Wiedziała, że za moment oboje będą się kochać tak szaleńczo, że nie zapomną o tym razie. Ilekroć przeładowywali się emocjami, kochali się niezaprzeczalnie najmocniej. Czułość przechodziła na wyższy poziom, na poziom czasami wręcz bolesny i oczywisty.
    W końcu chwyciła jego włosy w garść i odsunęła od siebie gwałtownie. Wiedziała, że ma rumieńce; długo patrzyła na niego, po prostu ocierając się biodrami o jego krocze, wzrokiem przesuwając po całej twarzy, po ustach, nosie, oczach, czole, policzkach. Nie pozwoliła się pocałować i sama tego nie zrobiła. Zamiast tego gryzła i ssała swoja wargę, robiąc to już nawet nieświadomie.
    Nagle z uśmiechem puściła jego włosy i szybkimi, niecierpliwymi ruchami zrzuciła z niego koszulkę. Odrzuciła ją gdzieś na bok, oddychając szybko; Boże, jeszcze nie pragnęła go aż tak. Nie samego seksu, ale Jasna, tylko Jasona.
    Nie była ostentacyjna w swoich działaniach; dłonie szybko skierowała ku jego rozporkowi, nawet bez patrzenia rozsuwając go i rozpinając guzik. W międzyczasie bawiła się jego sutkami, mrucząc coś pod nosem, choć w żadnym języku nie uznanoby tego za słowa; jej się po prostu podobało to, że teraz jej pozwolono bawić się jego ciałem. Zatem pieściła go lekko, z rozmachem, trochę niecierpliwie, choć z pasją. Najpierw tylko lizała i ssała, w końcu chwyciła między zęby i pociągnęła lekko. Wiedziała, że zaboli. Ale nawet ból mógł być przyjemny.
    Gdy udało się jej uporać z guzikiem i zamkiem, zsunęła się z kolan Jasona na klęczki, jednak nie przerwała pocałunków na zbyt długo. Jedynie zerwała z niego spodnie już-już znów językiem omiatała drobne włoski pod pępkiem. Drażniła się z Jasonem specjalnie, ilekroć bowiem schodziła niżej, ciągnąc za materiał bokserek, przerywała i wracała do wyższych pozycji. Chciała się nacieszyć nim, Boże, chciała mieć go dla siebie teraz!... Poznęcać się trochę. On uwielbiał znęcać się nad nią w końcu.
    W końcu uniosła wzrok, zatrzymując język na granicy bokserek. Uśmiechnęła się lekko, zaczynając ciągnąć materiał w dół, językiem zjeżdżając dokładnie o tyle, ile ciała zostało odkrytego.
    Tak, prowokowała go, tak, chciała, żeby nie mógł na nią patrzeć, żeby pragnął jej jeszcze mocniej niż kiedykolwiek. Zamierzała go doprowadzić do końca, a potem patrzeć, jak bardzo będzie chciał się jej odwdzięczyć. Wdzięczności przecież nie mogła mu podarować.

    OdpowiedzUsuń
  73. [Postarałam się, żebyś miała co poczytać XD]
    Och, nie, nie tak szybko, panie ładny. Catherine podniosła się gwałtownie, usta już właściwie mając ułożone do objęcia członka Jasona. Ale tylko oblizała się ostentacyjnie na oczach mężczyzny. Zamierzała się z nim droczyć do granic możliwości, wiedząc doskonale, że on właśnie obiecywał sobie w głowie tak samo długie i męczące tortury na niej w rewanżu.
    Stanęła więc w pewnej odległości, palec wsuwając pod swoją bluzkę, potem całą dłoń. Bezczelnie na jego oczach ściskała własne piersi; uśmiechała się przy tym tak zabójczo, że każdy mógłby przysiąc, że nawet tego nie czuje, że jedynie chce, żeby on to czuł na własnej skórze. Tak, Catherine nie zwracała na siebie uwagi, mimo iż całe jej ciało pragnęło dotyku. Chciała widzieć niesamowite pożądanie w oczach Jasona. Chciała, żeby zapomniał wręcz o torturach, które planował, żeby potem ją rżnął kilka razy bez opamiętania, nie mogąc się nasycić ani jednym orgazmem.
    I już-już miała zdejmować stanik, by zacząć bawić się sutkami na jego oczach, gdy zauważyła jakieś napięcie mięśni, czy ruch, nieważne – może go zmyśliła – ale jej głos rozległ się donośnie po całym pokoju:
    - Nie ruszaj się!
    Nagle była ostra, pewna siebie, dominująca i władcza bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej podczas ich seksu. Zdjęła do końca stanik, sutki prześwitywały przez cienki materiał, ale nie dotykała ich. Zamiast tego, zrobiła kilka kroków w stronę Jasona.
    - Nie wolno Ci się dotykać – powiedziała ostro. - Ręce do tyłu. Inaczej nie dotkniesz mnie wcale, a mam zamiar paradować nago cały dzień!
    Nie patrzyła nawet, czym mu związywała ręce – to był chyba jej własny szalik. Zrobiła to jednak porządnie, tak, by nie odcinało dopływu krwi do dłoni, ale by Jason nie mógł się wyswobodzić. I wtedy z piekielnym uśmiechem spojrzała na niego.
    Może jednak nie mylił się co do tego, że potrafiła być dominą?
    - Ani mówić – doszeptała, teraz zakładając mu chustę na usta, wciskając sporą jej część między wargi. Związała mocno, patrzyła na niego długo, napawając się tym momentem, w którym Jason był jej posłuszny. Nie ruszała się właściwie. Tylko patrzyła, lekko dłonią sunąc po swoim własnym kroczu.
    Boże, pragnęła go jeszcze bardziej niż przed chwilą. Czułą całą sobą, że właściwie nie wystarczyłoby jej wiele. Tylko usiąść na nim... Zrobić, co trzeba...
    Ale nie! Nie wolno! To może zaczekać!
    Odsunęła się równie gwałtownie, co wcześniej. Bluzkę zerwała z siebie szybko, rzuciła ją na podłogę, potem tak samo zrzuciła z siebie spodnie, buty, skarpety. Została w samych jasnych, prześwitujących, białych majtkach. Wiedziała, że musiał dostrzec na nich jej podniecenie i ta świadomość jeszcze bardziej ją podnieciła, musiała aż westchnąć głośno i przeciągle.
    Widziała ten wzrok, pociemniały, otumaniony wręcz jej zapachem, nią samą. Nabrała mocno powietrza do płuc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrobiła nawet jeden krok, schyliła się lekko nad Jasonem, ale to wszystko było bezczelnie ugrane, gdyż rzuciła tylko bezczelnym uśmiechem i odwróciła się tyłem; na jej pośladku ciągle widniał lekki, różowy ślad po dłoni. Catherine jednak nie czekała, aż mężczyzna będzie mógł nasycić się tym widokiem, przesunęła szklany stolik tak, by znajdował się naprzeciwko kanapy. Jakiś wazonik i książkę zrzuciła na podłogę; nie zwróciła nawet uwagi, co stało się z przedmiotami. Usiadła zaraz naprzeciwko swojego mężczyzny, na tej samej wysokości, i rozłożyła nogi.
      Dawno nie robiła tego. Dawno nie rozbudzała bestii w kimś. Dawno nie starała się, żeby ktoś nie myślał o niczym, tylko czuł pożądanie. Wiedziała, że po takim przedstawieniu nie będzie musiała nawet długo obciągać. O ile Jason nie dojdzie, po prostu patrząc.
      Palce położyła na swojej kobiecości, pieszcząc ją przez cieniutki, mokry już materiał. Długo jej nie zajęło, by spomiędzy ust wydobyły się pierwsze ciche jęki; długo nie zajęło, żeby szybko zdjęła je z siebie, czując, że bardziej przeszkadzają niż pomagają. Pozbywszy się więc tej przeszkody, wciąż patrząc na Jasona, Catherine wsunęła w siebie dwa palce, kciukiem tej samej doni pieszcząc napastliwie łechtaczkę. Czuła, jak jej własne soki oblewaj chłodne szkło, jak spływając na nie...
      Samo w sobie to było przyjemne, doprowadzało ją do dreszczy i do jęków, ale dla Catherine było niczym w porównaniu z tym, co widziała w twarzy Jasona. I obawając się, że dojdzie z każdym nowym spojrzeniem na jego twarz, przerwała nagle. Oblizała tylko swoje palce, zaciskając mięśnie Kegla mocno, jakby to miało ją uchronić przed własną przyjemnością.
      Boże, kochała go. Kochała go takiego. Trochę rozczochranego i wpatrzonego w nią, związanego i zakneblowanego. Chcącego za wszelką cenę wejść do środka, mieć ją dla siebie wreszcie. Bez żadnych przeszkód...
      Mokra od własnych soków, zsunęła się ze stolika. Patrzyła Jasonowi w oczy przez chwilę, ledwie chwileczkę, a potem pochyliła się w końcu nad jego przyrodzeniem. Swoje pieszczoty przerwała, wiedząc, że gdyby sama doszła, mogłaby nie sprawić mu takiej przyjemności, jaką chciała. A czyż nie to było celem?...
      Niby niewinnie wzięła więc sam koniuszek do ust. Niby niewinnie, grzecznie przesuwała dłonią. Ale sama nie była w stanie wytrzymać już swoich tortur i przedłużania tej cholernej chwili, więc dość szybko tę grzeczność i delikatność zastąpiły szybkie ruchy języka i mocne ssanie. Tak, chciała mu wreszcie dać to, na co tyle czekał. Chciała wreszcie, żeby doszedł. Chciała mieć jego smak we własnych ustach.

      Usuń
  74. Nie uroniła ani jednej kropelki, poza jedną, która wydostała się z jej ust. Wstając więc, starła ją palec i wsunęła między swoje usta, jakby smakując. Rzuciła mu długie, pożądliwe spojrzenie, jedną nogę przekładając przez jego rozchylone ciągle uda, drugą kładąc po przeciwnej stronie. Klęczała teraz tak, by swoje sutki mieć na wysokości jego nosa; ruszyła się dwa razy tak, że pomiziała nos Jasona własną piersią. Zaśmiała się cicho.
    Nie należała do tych kobiet, które penisów się brzydziły, które uznawały je w jakiś sposób za brzydkie. Jej sztuka w końcu przyzwyczaiła ją do tego widoku, nauczyła go nawet doceniać. Nie brzydziła się też nasienia jak spora część kobiet... nie wyobrażała sobie, jak można się brzydzić. Czyż mówienie, że coś wychodzące z mężczyzny jest obrzydliwe nie działało źle na jego samoocenę? Ale może to obrzydzenie to domena kobiet niedoświadczonych, takich, które mają jakiś problem ze wstydem i seksem. Catherine była wyzwolona pod tym względem.
    Ale może to czyniło z niej bezwstydnicę. Może grzesznicę. Może uwielbienie ludzkiego ciała było złe. Jeśli tak – Catherne miała to w nosie w tym momencie. Potrzebowała braku wstydu, grzechu, najwyższego erotycznego zła. Ale tylko z Jasonem.
    Usiadła. Najpierw się przytuliła do swojego mężczyzny, pozwalając mu się trochę uspokoić po tym, co przed chwilą robili; pozwoliła się uspokoić sobie. W dodatku myśl, że Jason nie był w stanie jej dotknąć w tym momencie dodawała jej jakiejś brawury. Miała ochotę zawiązać mu oczy, wyprowadzić na zewnątrz i zerżnąć tam. Tylko szkoda, że było zimno... Obiecała sobie w głowie, że zrobią to latem. Będą się rżnąć gdzieś w trawie, wiązać na drzewach, bić patykami... I nie przejmować tym, że ktokolwiek ich zobaczy. Dlaczego mieliby się przejmować tym, że ktoś będzie wiedzieć, co robią w łóżku?
    Zaśmiała się cicho, po czym wyprostowała się i spojrzała mężczyźnie w oczy.
    - To przyjemność obcować z tak przystojnym penisem – powiedziała z uśmiechem, po czym, uznając, że Jason może odebrać to jako żart czy docinek, dodała: - Naprawdę. Jesteś naprawdę piękny. I w sumie mogłabym zdecydować się na szejki proteinowe codziennie rano, wiesz?
    Tutaj znowu się zaśmiała, stwierdziwszy w duchu, że pani Rose byłaby oburzona, gdyby się dowiedziała, co robią z jej mikserem. Zaraz potem ucałowała Jasonowy nos, czoło, policzki, chwytając za chustkę i odwiązując ją z tyłu. Wyjęła potem materiał z ust mężczyzny i zajęła się więzami na nadgarstkach.
    Poradziła sobie z nimi wyjątkowo szybko, a porzuciwszy szalik, objęła mężczyznę rękami i przycisnęła do siebie. I pocałowała; Boże, ileż można było czekać na ten pocałunek? Nie zamknęła jednak oczu, patrzyła mu w twarz, pieszcząc bezustannie nabrzmiałe wargi.
    - Boże... Skarbie... - wyszeptała, odsuwając się na moment. - Tak cholernie Cię kocham. Jeśli... jeśli będziesz mieć jakieś pytania - wskazała głową w stronę pokoju, w którym przed momentem Jason rozmawiał z psychiatrą – to postaram się Ci odpowiedzieć, dobrze?
    Chciała mu to powiedzieć już od początku, gdy przyszedł, ale nie miała odwagi. Nie czuła się bezpiecznie, niepewna, czy Jason nie zechce jej zostawić po rewelacjach usłyszanych od lekarza. Ale skoro zostawał... To miał prawo wiedzieć.
    Nie o wszystkim. Nie wszystko musiał, powinien. Ale część wiedzy mu się należała jak nikomu innemu.

    OdpowiedzUsuń
  75. Ale poniekąd mieli tę wolność. W jej willi rzeczywiście nie istniał wszechświat; byli głównie sami, nawet, jeśli tylko i wyłącznie milczeli, nikt im nie przerywał. Dopasowywali się doskonale – gdy Jason był w pracy, Catherine malowała, tak, żeby potem mieć dla niego całą siebie. Zatem czy rzeczywiście była potrzebna bezludna wyspa?
    Zresztą, Catherine i tak planowała chodzić nago po swoim piętrze we wakacje. Musiało się tylko zrobić trochę cieplej, tak, żeby nie marzła, nie mając nic na sobie.
    Zaskoczył ją tym, jak szybko przeniósł ją na stolik – spodziewała się czegoś dłuższego, wykwintniejszego, tortur, które on akurat potrafił doskonale prowadzić w taki sposób, by pod koniec była nie tyle wykończona seksem, co samym czekaniem na niego. Ale nie zamierzała narzekać, zwłaszcza, że tylko i wyłącznie tak gwałtownymi ruchami, brutalnym rozsunięciem nóg Jason sprawił, że strach przed pytaniem jej nie obezwładnił.
    On go opóźnił jedynie. Catherine jednak wiedziała, że będzie się bać cholernie. Owszem, chciała mu powiedzieć o sobie prawie wszystko... ale czy musiał zadawać pytania? Boże, gdyby dało się zrobić tak, że Jason poznałby prawdę bez potrzeby mówienia o niej!...
    Catherine jęknęła dość szybko, gdy zaczął w nią wchodzić, jednak szok zablokował kilka pierwszych wrażeń i dopiero po chwili Catherine poczuła własny zapach, gdy okazało się, że jej twarz leży tuż obok plamy, którą pozostawiła wcześniej. Jej sutki też zaczęły dobijać się do świadomości, gdy pieszczoty Jasona stały się coraz mocniejsze, brutalniejsze, zgrywając się dokładne z ostrością pchnięć. Sprawiał jej ból, cholerny ból, ale to było dobre; to wzmacniało całość kilkakrotnie.
    I już wnet Catherine zaczęła wykrzykiwać imię Jasona, drżąc i zostawiając mu czerwone ślady na plecach po wbijanych paznokciach. Całe jej ciało pulsowało, w uszach miała swój własny rytm serca odbijający się echem po, zdawałoby się, pokoju. Oddychała szybko, co jakiś czas mocno tylko dociskając usta Jasona do swoich, bo już nawet nie potrafiła delikatnie całować. Gryzła go, lizała, przyciskała do siebie...
    Dopiero w momencie, gdy zauważyła, że Jason jest bliski – Boże, jak łatwo było to czytać z jego oczu! – jej ciało zwariowało. Mięśnie, dotychczas napięte do granic możliwości, powoli zaczęły zwalniać; gorąco rozlało się w niej samej, sprawiając, że wydała z siebie długi, ale słabszy jęk. Znajome drętwienie palców u nóg dało o sobie znać, gdy przycisnęła jeszcze raz mocno swojego mężczyznę do siebie.
    - Jason... Boże... - wyszeptała z półprzymkniętymi oczami.
    Zaschło jej w gardle. Nie mogła nic więcej powiedzieć. Ale chyba zrozumiał.

    OdpowiedzUsuń
  76. Obudziła się w momencie, gdy usłyszała zamykające się drzwi. Uniosła się na ramionach, rozejrzała po pokoju, szukając wzrokiem Jasona, jak gdyby musiała go odnaleźć, żeby móc spokojnie spać dalej, podczas gdy on chował ię gdzieś po kątach. Zaraz jednak dotarło do niej, że przecież wyszedł się umyć. Parsknęła z własnej głupoty, po czym zwinęła się z łóżka. Chciała spać dalej, ale jakoś... nie widziało się jej spać, gdy on już nie spał.
    Podniosła się i aż mruknęła boleśnie, gdy stanęła na nogach; znowu przegięli. Mimo bólu jednak rozprostowała się, wyciągnęła, zamruczała jak kotka – jej ciało było niesamowicie odprężone mimo upływających godzin – i ruszyła w stronę łazienki.
    Nie pukała, oczywiście, weszła do środka. Potem otworzyła drzwi kabiny i wsunęła się pod chłodny strumień wody. Szybko zmieniła go na ciepły, czując, że jej sutki momentalnie zaczynają reagować na chłód. I gdy tylko zrobiło się cieplej, wtuliła się w Jasona i ziewnęła przeciągle.
    Nie powiedziała nic, ot; musiała go przecież znaleźć, skoro jej uciekł. Byłaby gotowa zasnąć tutaj tak, w przyjemnym i ciepłym miejscu, podczas gdy woda masowała jej skórę, a zapach jego kosmetyków upewniał co do bezpieczeństwa... ale wspomnienie poważnej rozmowy rozbudziło ją na stałe. Nie drgnęła na nie, nie dała po sobie poznać, że coś się zmieniło. Wewnątrz niej jednak wariował już huragan.
    O co on chciał spytać? Co chciał wiedzieć i dlaczego? Czemu psychiatra nic nie powiedziana ten temat i czemu czekał z tym pytaniem aż do teraz? Czy to dotyczyło tego jednego momentu?
    - O co chciałeś mnie spytać wcześniej? - spytała, siląc się na zaspany, miły ton, ale wiedziała, że on pozna, że mało w niej pozostało chęci na sen. Catherine jednak nie zamierzała znowu uciekać. Miał prawo pytać, a ona musiała odpowiadać. Byli razem, tak się robi w związkach. - I... Koniec z seksem na kilka dni – dodała głośniej, uśmiechając się niepozornie, chwytając za tyłek Jasona. Ale nie spojrzała na niego, zakłopotana tym, że net znowu musiała odpowiadać na niewygodne pytania.
    Ale sama tego chciała. Jason poświęcił całe swoje życie dla niej, że odrzucił praktycznie wszystko, co miał wcześniej, żeby móc być tym jedynym, wobec czego Catherine nie mogła pozostać obojętna i pozostawić go bez żadnych odpowiedzi. On poświęcał wiele – co ona poświęcała? Jej życie poza nagłym powrotem lęków i ogromnym szczęściem nie zmieniło się zbyt wiele. Fakt, otwierała się na świat i wymagało to trochę wysiłku... Ale to było wielkie nic w porównaniu. Dlatego nie mogła udawać, że nie proponowała tych pytań. Nie mogła uciekać od tej odpowiedzialności.
    Czyż nie chciała,żeby został z nią na zawsze

    OdpowiedzUsuń
  77. Zapewne gdyby Jason zdecydował się zadać to pytanie wprost, twardo i ostro, zareagowałaby agresją; wyzywałaby go, wyrzuciła z domu, uznając, że jej grozi, że skoro się interesuje, choćby delikatnie, to jest zbyt bliski poznania sekretu i przez to musi odejść. Nie wytrzymałaby bez niego ani chwili, to było jasne, ale strach skutecznie blokowałby pragnienie powrotu. Ostatecznie strzeliłaby sobie w łeb, żeby nie musieć znosić całego mętliku tych emocji, których nie dało się zrozumieć ani porzucić, ani żyć z nimi.
    Boże, gdyby wiedział, jak był blisko... czy chciałby ją w ogóle znać, gdyby wiedział, jak blisko otarł się o jej własną, zupełnie niszczycielską autodestrukcję?
    Ale nie spytał twardo. Spytał łagodnie. Catherine poczuła się raczej uspokojona niż zdenerwowana, chociaż w jej brzuchu coś niemile zaswędziało. Nie mógł widzieć, nawet, jeśli myślał, że by nie oceniał. Nie dało się nie oceniać. Nie dało się z tym żyć. Ona nie potrafiła,a co dopiero on...?
    Westchnęła ciężko, zebrała się w sobie, żeby nie urazić go odpowiedzią; wiedziała,że i tak nie było to możliwe, ale nie chciała zabrzmieć zbyt ostro. Musiała ominąć temat, sprawić, żeby nie był zainteresowany, a jednocześnie nie skłamać; nie chciała okłamywać Jasona. I chyba tylko dlatego, że wewnątrz coś buntowało się przeciwko połączeniu zmyślania i miłości, odparła:
    - Nie chcę o tym mówić. To było... ja nie chcę, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Przepraszam, Jason, ale...
    Ale gdybyś wiedział, musiałabym Ci strzelić w gardło dokładnie tak samo, jak strzeliłam jemu, musiałabym uciec i zniknąć z życia, przeżyć znowu załamanie... Nie, nie umiałabym Ciebie zabić, kochanie. Musiałabym zabić siebie, żeby móc w jakiś sposób... przeżyć...? rozstanie z Tobą. Bo wiem, że byś nie pozostał. Ja sama nie powinnam była zostawać ze mną po tym, co zrobiłam.
    - Nie myśl o tym, co się stało, dobrze? - poprosiła tylko cicho.

    **
    Trzy dni trwały stanowczo za długo; Catherine nigdy wcześniej nie wyobrażała sobie, że trzy dni mogą trwać aż tak długo! Jakim cudem przeżyła trzydzieści dwa lata, nie zauważając, że tak niewielka część potrafi się ciągnąć tak bardzo w nieskończoność?
    Gdy Jason kilka dni temu wrócił na noc do siebie (bez niej!) i następnego ranka powiedział, że pomaga Claudii w wyprowadzce i nie przyjedzie ani tamtego, ani kolejnego dnia, Catherine pomyślała sobie, że wreszcie będzie miała trochę więcej czasu na malowanie. Zagrała więc smutną, w głębi duszy jednak ciesząc się; jej ciało było cholernie obolałe od siniaków nabijanych codziennie, nogi miała otarte tak, że nawet siadanie kojarzyło się z czymś niesamowicie nieprzyjemnym. Fakt, ilość miłości wynagradzała wszystko, orgazmy codzienne też, ale... ileż można? Wakacje! Wakacje od miłości zostały zarządzone z radosnymi okrzykami wolności.
    Tylko wolność okazała się nudna i beznadziejnie samotna.
    Dom wydawał się być tak pusty, nie było dla kogo chodzić nago. Obrazy powstawały zbyt szybko, szczegóły nie zgrywały się, Catherine przepełniała się niepokojem albo myślami o tym, czy Claudia nie będzie próbowała czegoś niegrzecznego przy pożegnaniu. Jak nastolatka Catherine ciągle zastanawiała się, co Jason robi, jak się czuje, czy myśli o niej i czemu jeszcze nie wraca; czy tęskni tak samo?
    Kiedy więc trzeci dzień rozłąki (tortury!) dobiegał końca i wybijała odpowiednia godzina, Catherine skoczyła na nogi, ubrała się odpowiednio ciepło i ruszyła w stronę bramki.
    Padał śnieg, prószył ledwie, ale stała ubrana stanowczo zbyt lekko i oczekiwała. Chciała mu się rzucić w ramiona i błagać, żeby nigdy więcej nie zostawiał jej na więcej niż kilka godzin. I chociaż takie wyznania wydawały się jej dennie głupie, to ta samotność i długie wieczory dobijały całkowicie. Catherine potrzebowała Jasona obok, żeby móc żyć. Potrzebowała choć jednej osoby, z którą mogła rozmawiać albo milczeć.
    Boże, jak bardzo wszystko pozmieniało się w ciągu tego miesiąca?

    OdpowiedzUsuń
  78. Najpierw zobaczyła samochód zbliżający się powoli do jej domu i przez moment zamierzała rzeczywiście schować się w środku, powiedzieć ochroniarzom, żeby zrobili coś z ludźmi w środku, ale mimo strachu została na swoim miejscu. Jej przerażenie przecież było niezbyt rozsądne; nikt nie mógł jej skrzywdzić. Poza tym, ktoś mógł przecież podwozić Jasona, ktoś musiał to robić; to, że Catherine sama jeździła do siebie głównie własnym samochodem albo taksówkami nie znaczyło, że Jason zrobi to sam. Dlatego czujnie obserwowała przednią szybę, chcąc zobaczyć, kto tam siedzi, gotowa zniknąć, gdyby to nie był jej mężczyzna. Ale był. Uśmiechnęła się więc szerzej.
    I była dumna. Została mimo strachu. Benes określiłby to testowaniem własnych lęków i pochwaliłby ją za takie działanie.
    Witanie się z Jasonem było jakby... nagle świat wrócił do starego, dobrego porządku. Każdy jego ruch sprawiał, że czuła się sobą bardziej niż kiedykolwiek; jego zapach uspokajał; pocałunki przywracały blask, którego brakowało kilka ostatnich dni. Dlatego przez moment Catherine naprawdę nie obchodziło zimno ani to, że obcy samochód stał na podjeździe. Jason wrócił w jej ramiona. To wystarczyło.
    Ale kiedy jednak powitanie dobiegło do końca (no, prawie do końca, Catherine wiedziała, że będą musieli się na nowo pouczyć swoich ciał jeszcze tego dnia), „ta słynna artystka” spostrzegła, że kierowca owego samochodu ciągle wpatruje się w nich z jakimś szokiem wymalowanym na twarzy. Żeby więc jeszcze zaspokoić swoją potrzebę terytorialną, pocałowała Jasona czule w usta, potem rzucając dziwne spojrzenie w stronę owego mężczyzny. To było dziwne z jej strony, ale chciała dać każdemu do zrozumienia, że sama jest zajęta. I że Jason jest zajęty.
    - Piłeś wczoraj? - spytała cicho, uśmiechając się lekko. - Upijałeś się beze mnie? Trzeba to będzie nadrobić – wymruczała, chwytając w swoje dłonie jego kurtkę. Przygryzła wargi. - Mam wino. Zrobimy grzane. W kominku na dole jest napalone nawet. Zresztą, jeszcze nie byłeś w tym pokoju, spodoba Ci się.
    Zatem poprowadziła go do swojego domu, trzymając dłoń w jego dłoni mocno, jakby obawiała się, że gdy puści – Jason znowu zniknie na trzy dni.
    Jednak czekanie w sukience sięgającej ledwie kolan, jasnej, z lekkimi koronkowymi ozdobami wyziębiło ją porządnie; Catherine nawet nie czekała, aż ochrona przeszuka jej ukochanego, po prostu wprowadziła go do domu. Pokojówkę poprosiła o zrobienie grzanego wina i przyniesienie go do pokoju z kominkiem. Potem, nie czekając na nic, nie czekając nawet, az Jason się rozbierze, poprowadziła go w tamtym kierunku.
    Pomieszczenie należało do tych bogatych: stare, wyjątkowo piękne meble, obicia, które niejedno widziały, ale nie nosiły na sobie śladów zbytniej używalności. Obrazy w bogatych ramach zdobiły ściany, jednak wyraźnie dało się zauważyć, że nie wyszły one spod pędzla Catherine, jednak może dobrze – akty nie pasowały do starodawności i przytulności tego pokoju. Żywe kwiaty rosły w dużych doniczkach. I chociaż cały pokój był ociężały, to sprawiał wrażenie jakby serca całego domu.
    - Nie ruszyłam wystroju tego pokoju, gdy się wprowadzałam – powiedziała Catherine, podchodząc do prawdziwego, staromodnego kominka, w którym wesoło strzykał ogień. Usiadła na futrze leżącym na podłodze. - No, poza futrem. To jest sztuczne. Nie chciałam mieć nic zabitego. I pozbyłam si też wypchanych głów zwierząt. Ale poza tym, nie ruszyłam nic.
    Uśmiechnęła się delikatnie, ciągnąc Jasona na siebie. Niekoniecznie po to, żeby musieć z nim już teraz, tutaj uprawiać namiętny seks. Ale chciała mieć go przy sobie, nacieszyć się tym, że wrócił. W końcu trzy dni bez niego pokazały jej znaczenie słowa „nieskończoność”, ujawniając, jak niesamowicie denerwujące może być czekanie.

    OdpowiedzUsuń
  79. Catherine zawsze aż zanadto troszczyła się o swoją prywatność: miała dziesięciu ochroniarzy, którzy skutecznie kontrolowali każdy milimetr jej posiadłości, kamery zainstalowane praktycznie w każdym miejscu, jej modele nigdy nie dowiadywali się szczegółów, póki nie podpisali umowy o prywatności i ochronie danych, cały szereg prawników dbających o to, by zasady były zgodne z prawem i by nikt, kto je naruszył, nie uszedł bez kary. Ale w tym momencie prywatność nie liczyła się dla Catherine. Chciała, żeby każde miejsce na świecie wiedziało, że coś ją łączy z Jasonem – chciała żeby dotarło to do każdej osobie na globie, która tylko mogłaby rozpoznać ich twarz. Byłaby gotowa nawet zacząć sprzedawać pocztówki z obrazem ich dwojga, gdyby tylko od tego zależało cokolwiek.
    Ot, po prostu była zakochana. I prywatność jej uczuć nie musiała być zachowana. Nawet, jeśli jej prawnicy krzyczeli, że tak nie wolno... Że zawsze ceniła sobie trzymanie osobistych spraw w ciszy... Teraz nie musiała. Z radości byłaby gotowa nawet przestać obciążać finansowo ludzi, którzy kiedyś zaszli jej za skórę.
    Ale tego Jason też nie musiał wiedzieć, chociaż Catherine pewnie kiedyś będzie musiała mu pokazać te dokumenty. Była ostrą suką, jeśli ktoś złamał zasady, które wyznaczała na początku. Nie do końca wiedziała, czy spodoba mu się to, co robiła czasami. Ale kochał ją. Czy jeśli ją kochał, to mógł wybaczyć to, że nie odpuszczała?
    Dotykając policzka, gładząc włosy i ciągnąc je lekko czasami, czuła się spełniona i szczęśliwa jak nigdy dotąd. Fakt, osiągnęła już wiek dojrzały, podczas gdy Jason ciągle pozostawał ledwie dzieciakiem... ale czy to naprawdę się liczyło? Po raz pierwszy wiek naprawdę nie grał roli. Swoich modeli niemających jeszcze fortuny Catherine traktowała jak matka – dawała im pieniądze, wysyłała na szkoły, starała się im zapewnić najwyższy poziom edukacji i bezpieczeństwa, jaki tylko mogą osiągnąć. Dlaczego z Jasonem było inaczej i mimo tego, że nie osiągał sukcesów, traktowała go jak równego sobie? Nie wiedziała, czy to miłość, czy po prostu różnił się od całej pozostałej gromadki. Znaczy: różnił się. Na pewno się różnił. Musiał, skoro nikt inny nie sprawił, że kochała tak szaleńczo.
    - Dlaczego – spytała nieco oddalonym głosem – każdy chce Ciebie teraz całować, gdy jesteś już mój? - spytała, dotykając opuszkiem palca ust Jasona. Brzmiało trochę jak wyrzut, ale uśmiechała się przy tym. Potem pocałowała delikatnie każde miejsce, po którym przesunęła palcem. - Nie szukaj współlokatora. I tak tutaj ze mną spędzasz głównie czas. A jeśli... chcesz mieć to mieszkanie mimo wszystko, to możemy zrobić z niego tajną bazę. Jak będziemy chcieć uciec stąd, to pojedziemy tam. I ja będę Twoją współlokatorką – wyszeptała, dotykając nosem nosa Jasona. - Jeśli Ci to nie przeszkadza, oczywiście.
    Nie, nie denerwowało ją to, że Jason tyle mówił, wręcz przeciwnie – uwielbiała na niego patrzeć, gdy opowiadał coś. Miał taki... Naturalny dar dobierania słów, by wszystko brzmiało dobrze, ciekawie, odpowiednio do klimatu. I miał głos, którego nie dało się zapomnieć.
    - Moi prawnicy do mnie dzwonili – powiedziała trochę skrępowana tym, że mówi komuś o swoich sprawach; nigdy wcześniej nie musiała tego robić – oburzeni, że ktoś snuje plotki na mój temat. I Twój temat. Musiałam wszystko wyjaśniać, a żeby im trochę utrzeć nosa, poprosiłam, by w moim imieniu wysłali do każdej gazety podziękowania za to, że publikują prawdę zamiast złośliwych plotek – stwierdziła, szczerząc się jak małe dziecko, totalnie rozbrajająco i łobuzersko.
    Przez moment, dłuższy, milczała, znowu wzrokiem badając twarz mężczyzny. Potem wymruczała w jego usta:
    - Nie zostawiaj mnie więcej, dobrze? Denerwowało mnie nawet malowanie – dodała, unosząc wzrok.

    OdpowiedzUsuń
  80. W pewnym sensie Jason był ostatni. Nikt inny w końcu Catherine już nie obchodził; czy był to najprzystojniejszy samiec na świecie, czy ktoś tak znający się na sztuce, że potrafiły rozsądnie krytykować. Nie, oni wszyscy byli nieważni!
    Może jednak lepiej, że myśl o rodzicach pozostała niewypowiedziana. Catherine niekoniecznie chciałaby, żeby ją od razu prezentować wszystkim; jeszcze cała bała się tej relacji, żeby wchodzić w kolejne ot tak. Miłość bowiem, taka, jaką dzieliła z Jasonem, była czystym szaleństwem! Nikt wcześniej nie sprawił, żeby zrobiła aż tyle kroków w tak krótkim czasie, nawet ona sama. Ostrożność istniała w nich, ale zupełnie inaczej rozumiana. Tylko zaufanie pozwalało Catherine podążać za Jasonem i to zaufanie mogłoby być poważne naciągnięte, gdyby okazało się, że prócz niego jest cały zestaw innych ludzi koniecznie chcących poznać ją w tym momencie.
    - Bylibyście parą, gdybym się nie wtrąciła – rzekła, przymykając powieki, gdy Jason dotykał jej szyi. Chciała, żeby to nie były tylko dłonie, ale mieli jeszcze dużo czasu. Plus jej uczennice ciągle mogły się kręcić po parterze i Catherine chciała uniknąć zdziwionych spojrzeń, gdyby któraś z nich zdecydowała się przyjść tutaj i spotkała parę nagich kochanków. - Wiem, skarbie. Ja też nigdy... nie kochałam nikogo – dodała, chwytając dłoń Jasona. Niemalże rytualnie złożyła na jego skórze kilka drobnych pocałunków.
    Ale nawet mówienie o pozytywnych emocjach ją przerastało. On mógł, potrafił i chciał o nich mówić; Catherine wciąż się bała. Dla niej to wszystko było pewnego rodzaju tajemnicą, którą wolałaby nosić w sobie głęboko schowaną niźli wynosić ją na wierzch, oświetlać.
    - A to jeszcze mnie nie traktujesz jako współlokatorkę? - spytała, przygryzając wargę i robiąc naburmuszoną minę. - Aa, to może ja dotychczas byłam gościem, co? No ładnych rzeczy się tutaj dowiaduję – rzekła, mimowolnie przysuwając biodro do bioder Jasona. Ułożyła się jednak tak, by się nie dotykali; nie mogli się tutaj przecież kochać. Nie w tym momencie i nie w tym pokoju. - No nie wiem, czy powinnam się zgadzać na to łóżko... To tak grzesznie, poza tym, co powiedzą na to inni? Bo wiesz, najpierw powinnam być współlokatorką w życiu, potem w łóżku, taki jest przecież boski porządek! - dodała, śmiejąc się cicho i zabierając obie dłonie z Jasona, potem odsuwając się na bezpieczną odległość. - To może ja zawołam panią Rose, żeby nas przypilnowała, bo coś mi się wydaje, żeś Ty zbyt chętny, żeby pogrzeszyć.
    W tym momencie rozległo się pukanie. Catherine usiadła, spojrzała na Lilę, swoją pokojówkę, po czym odebrała od niej grzane wino. Wróciła ze sporą lampką i wręczyła jedną Jasonowi. Sama usiadła obok i upiła pierwsze dwa łyki.
    - Nie wiem, dlaczego niby musisz spać w swoim mieszkaniu. Czyżbyś musiał odpocząć ode mnie, mój śliczny Apollo? - spytała, lekko trącając mężczyznę swoją stopą w nogę.
    Catherine pewnie sama buntowałaby się przeciwko bycia utrzymanką czyjąś. Ale przecież trzeba było coś zrobić, żeby Jason przestał tak o tym myśleć. Może rzeczywiście powinna namalować jakiś obraz i oddać mu pieniądze za niego całego? Mógłby zainwestować w to i pozbyć się kompleksów... Może nie musiałby wynajmować z kimś mieszkania... Może mógłby spędzać całe dnie w bajce, nie ruszając się z miejsca ani na moment, stając się jej nieodłączną częścią?

    OdpowiedzUsuń
  81. Przez moment chciała krzyknąć, jakby Jason zrobił coś strasznego, coś, co przekraczało wszelkie wyobrażenia; adrenalina skoczyła do jej serca i wręcz je rozrywała, szarpiąc nim, obijając o każdą ścianę ciała. Momentalnie oddech przyspieszył, ale nie na tyle, żeby nadszedł atak paniki; to też nie był ten typ szybkiego bicia. Catherine nie znała go wcześniej i nie miała pojęcia, jak zareagować.
    Czekała więc na oświecenie. Chciała,żeby nadeszło. Ale Boże, żaden ze scenariuszy, które tworzyła w głowie, nie podpowiadał rozwiązania w tym momencie! Żadna odpowiedź nie istniała, nie istniały nawet proste wskazówki, jak się zachować! Catherine wiedziała, że czasami ludzie z płaczem rzucali się na siebie, że... że zachowywali się jak wariaci, że śmiali się i przytulali, i całowali, że mówili to rytualne „tak” albo cholernie smutne i żenujące „nie”... Ale czy tak naprawdę ktoś się zachowywał? Czy ludzie rzeczywiście wzruszali się w taki sposób? Bo Catherine czuła się bardziej zagubiona tym, co się stało, niż szczęśliwa; czuła się bardziej na krawędzi przepaści niż w możliwie najszczęśliwszym dniu swojego życia.
    Wiedziała, że wygląda na przerażoną. I że właściwie blisko jej do płaczu ze strachu. Doceniała to, że Jason pozwolił jej na tę chwilę dla siebie. Musiała przecież uciec z dala od rzeczywistości choć na moment, uspokoić się, odnaleźć głęboko w sobie coś, co nie byłoby strachem; emocje jak małe rybki bowiem pierzchły gdzieś w obliczu takiego niebezpieczeństwa. Catherine musiała więc je znaleźć, byle szybko i byle dobrze, by strach gdzieś zaniknął a pozostało coś, co jeszcze przed chwilą tutaj krążyło między nią a Jasonem: miłość i przywiązanie, i największe z możliwych pożądanie, i czułość.
    Ciepło wina sprawiło, że zauważyła, że właściwie czas ciągle płynie. Drgnęła lekko na to odkrycie i zaraz odstawiła od siebie lampkę, pewna, że może ją potłuc albo przewrócić. Potem odsunęła ją jeszcze dalej, jeszcze dalej, tak, by nawet rzucając się na podłogę nie mogła sprawić, że wino się rozleje. Zbierała czas tym zachowaniem, musiała zebrać trochę czasu. Odrobinę, maleńką choćby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróciła do swojej pozycji i powoli przesunęła wzrokiem po tatuażu. Był robiony wprawną ręką, napis wyglądał idealnie. Data przeraziła ją znowu, ale Catherine odsunęła od siebie tę myśl, uznając, że zajmie się nią potem. Potem spojrzała na pudełeczko z napisem, drewniane, proste, ale śliczne w swojej prostocie; czy Jason naprawdę myślał, że je otworzy? Że wyciągnie rękę i otworzy je? Przecież nie mogła, nie potrafiła, za bardzo się bała teraz jego samego, żeby móc się ruszyć! Jej wyraz twarzy nawet nie drgnął, od kiedy zobaczyła go takiego i w tej pozycji i usłyszała te słowa, co dopiero...!
      Ale jednak, jak dziecko, wyciągnęła naiwnie dłoń i otworzyła je delikatnie, słabo wręcz. Wróciła ręką do siebie i dopiero wtedy zerknęła na to, co znajdowało się w środku. Pierścionek był niesamowicie piękny. I chociaż Catherine nie lubiła biżuterii, bo wiecznie ją brudziła farbami, ten był z tych, które mogłaby nosić; lekki, delikatny,wyważony, z kamieniem, który ani nie ciążył ani nie wydawał się mały; najcudowniejszy ze wszystkich.
      I najcudowniejszym był mężczyzna, który jej go ofiarowywał.
      Do Catherine powoli docierało, że on nie tylko się jej oświadczał – on starał się ją przekonać, że chce pozostać na zawsze przy niej. Ba! On nie chciał nawet nosić imię na sobie, tak, by ślad, który zostawiała swoim istnieniem nigdy nie zniknął. Czy to była ta niezniszczalność, stałość, której zawsze tak poszukiwała? Czy to była ta wieczność, której pragnęła... wytatuowana na skórze...?
      Nie odpowiedziała nic, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nawet, gdyby chciała – jej gardło odmówiłoby posłuszeństwa. Poruszyła się więc po raz trzeci i na kolanach przeszła do Jasona, wtulając się mocno w niego, chowając głowę w jego szyi. Pierścionek, tatuaż... one były tak cholernie pięknymi gestami,bale Catherine czuła, że potrzebuje po prostu bezpieczeństwa i miłości, które on jej dawał. I... I... Jeśli chciał, żeby to bezpieczeństwo było legalne, to nie mogła powiedzieć „nie”...
      Ledwie kilka sekund tak trwała; to wystarczyło, żeby szczęście z powodu tego, co się działo, zaczęło ją zalewać. Catherine więc odsunęła się i jedynie wyjęła swoją prawą dłoń tak, by Jason mógł jej wsunąć pierścionek na palec. Miała łzy w oczach, ale zaczynała się rozluźniać, uśmiechać; wciąż jednak nic nie powiedziała. Gardło miała ściśnięte mocniej niż kiedykolwiek. Jednak chyba taka odpowiedź wystarczyła, prawda? Czy usiała odpowiadać rytualnie już teraz? Zamierzała mu to powiedzieć, zamierzała mu to powtarzać całą noc. Tylko nie w tym momencie.
      Teraz chciała tylko przeżywać.

      Usuń
  82. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  83. Gdyby chciał normalnej kobiety, ta pewnie płakałaby i piszczałaby, i mówiła „tak” tyle razy, by słowo to wryło się głęboko w pamięć. Zapewne to byłaby jedna z najszczęśliwszych chwil w życiu... Catherine może nie potrafiła dać tego szczęścia, okazać go tak dobrze, jak normalne kobiety. Ale była szczęśliwa, nie umiejąc tego wyrazić. Tak wielkie szczęście ogłuszyło ją i wciąż nie mogła zdobyć się na cokolwiek poza tuleniem się do Jasona i próbą opanowania wszechogarniającego strachu.
    Ale gdy tylko pierścionek znalazł się na jej palcach i mogła się mu wreszcie przyjrzeć w jego już normalnej pozycji, lęk zaczął odpuszczać, znikać, zmywać się. Dokonało się, ot, nie było czego się bać – strach miał jak zawsze wielkie oczy. Pod nim zaś znajdowało się coś, czego Catherine zawsze pragnęła – prawdziwa niezniszczalność, wieczność uczucia, nieprzemijalność.
    Niezaprzeczalność.
    Ale ta cisza zaczynała Catherine drażnić. Jason do jej życia wprowadził dźwięk, czysty i piękny, wprowadził słowa. Wcześniej nikt nie mówił całymi dniami i nie stanowiło to żadnego problemu, bo każdy jej dom przesiąknięty był milczeniem. Każdy dzień wydawał się przez to być tym momentem się przed burzą. Jednak teraz nie trzeba było ani burzy, ani ciszy, Catherine po prostu chciała, żeby dudniło jej w uszach coś więcej niż samo bicie serca – swoje, jego, połączone w jedno.
    Rozchyliła więc usta i wyszeptała:
    - Kocham Cię. - Na więcej nie mogła się zdobyć, to nie było możliwe. Ale chciała cokolwiek powiedzieć, żeby przełamać siebie, pokazać mu, że może i potrafi zrobić coś tak bardzo... odmiennego od niej.
    Potem go pocałowała czule, z czasem jednak całując coraz intensywniej. Musiała mu przekazać wszystkie uczucia, których nie potrafiła wyrazić, żeby nie myślał, że po niej to spływa albo że rządzi nią tylko strach. Nie rządził, była szczęśliwa, była najszczęśliwsza na świecie! I nic, zupełnie nic innego się nie liczyło wtedy, ani uczennice, ani pokojówka, ani to wino, cały świat stracił znaczenie. Catherine bowiem nie tylko była zakochana, ale miała też za miłość swojego życia wyjść wreszcie. Miała z nim zostać na zawsze. I to już czwartego kwietnia!...
    Dłońmi przesuwała po jego ramionach, plecach, przyciskając swoje ciało do jego ciała; w końcu chwyciła obie jego dłonie i splotła je ze swoimi. Każda najdrobniejsza wątpliwość, która tylko gdzieś się rodziła,zaraz umierała; Catherine nie chciała się nimi zajmować, bo niby dlaczego? Całe życie potrzebowała kogoś takiego jak Jason, więc żadne wahanie nie mogło istnieć. Musieli być razem. Musieli pozostać razem aż do samego końca, bo Catherine nie mogła już żyć sama.
    - Boże, kocham Cię tak mocno – wyszeptała między pocałunkami, gdy jej gardło stopniowo zaczynało się rozluźniać.
    Nie dotknęła tatuażu, wiedząc, że nie powinien być dotykany jeszcze, jednak nie mogła powstrzymać się przed spojrzeniem na niego.
    - Nie daję Ci pozwolenia na dbanie o ten tatuaż. Jest mój – dodała, uśmiechając się w końcu figlarnie i zerkając na swój pierścionek.
    Tyle chciała mu powiedzieć w tym momencie! Tyle chciała przekazać! Tak bardzo chciała mu udowodnić, że nie ma już nic innego poza nim samym na tym świecie, ale... jak zrobić to bez słów, tak, żeby on mógł to zrozumieć bez problemu?

    OdpowiedzUsuń
  84. Gdyby ktoś jej powiedział pięć minut temu, że będzie musiała wybrać ludzi do zaproszenia, miejsce, suknię, ogarnąć jakoś cały ten bałagan związany ze ślubem, zastanowiłaby się kilka razy, zanim by przyjęła Jasona. Fakt, samo „zostanie żoną” w wersji abstrakcyjnej kusiło; prawie każda kobieta w głębi serca chce być księżniczką, choćby i wojowniczą. Ale rzeczywistość nie jest bajkowa ani trochę. Jak mieli zaplanować ślub z gośćmi, skoro Catherine nie miała kogo zaprosić? Jak miała znaleźć miejsce, jeśli nie chciała nawet wyściubić na moment nosa z willi? Nie może mieć białej sukni, przecież to byłoby tak strasznie ironiczne, lepszym kolorem jest krwista czerwień...
    Fakt, puls jej przyspieszył. Dwa miesiące. Czy naprawdę za dwa miesiące zamierzała kogoś poślubić, obiecać mu całą siebie? I jeszcze przeżywać katusze, gdy Jason przyprowadzi swoją rodzinę i przyjaciół, i dalszą rodzinę i znajomych z pracy, i jeszcze kilka obcych mu osób, które będą musiały przyjechać, podczas gdy Catherine nie będzie miała z kim nawet porozmawiać w miarę naturalnie? Przecież nie zaprosi swoich modeli!...
    Dlatego nie uśmiechała się. Patrzyła nagle na pierścionek jak na coś, co miało przynieść więcej szkody niż pożytku. Dlaczego zdecydowała się na coś tak głupiego, u licha?
    Ale jak ma mu to wyjaśnić? Jak powiedzieć teraz, że już nie? Boże, on siebie wytatuował! Co za kretyn i idiota! Przecież ten ślub będzie klapą, ich małżeństwo zakłamanym fiaskiem i...
    Catherine ścisnęła mocniej Jasona. Zaczynała znowu się bać, że wszystko okaże się żartem. A jeśli on wcale nie chce jej poślubić, tylko zadał pytanie ot tak, żeby się pośmiać – i teraz żałuje tego, bo Catherine się naprawdę zgodziła? A jeśli on kłamie i po prostu wcale jej nie kocha, tylko chce się dostać do jej tajemnicy, żeby ją upublicznić i zniszczyć jej życie?
    Odetchnęła głęboko raz, drugi, ale nie mogła się uspokoić. Przyciskała do siebie coraz mocniej jego ciało, nie chcąc, żeby teraz na nią patrzył. Ale jednocześnie pragnęła, by wyszedł, zniknął z jej życia, by przestał wprowadzać aż taki chaos!... Dlaczego on zawsze musiał robić coś, co sprawiało, że Catherine nie wytrzymywała swoich własnych lęków? Czemu on nie mógł po prostu być przy niej, tylko wyjeżdżał z głupim, popapranym ślubem i tym tatuażem?...
    Nie mówiła nic, nie mogła nic powiedzieć, gdy adrenalina krążyła w jej ciele, powodując duszności i płacz. Psuła piękną chwilę sobą; czemu on ciągle ją chciał? Czemu nie zostawił jej, gdy pierwszy raz stała się tak słaba? Kurwa! Nie powinna się zgadzać na nic, nie powinna go wpuszczać do swojego życia, nie powinna robić tylu rzeczy, a teraz on ją zostawi samą i nie będzie mogła już nic zrobić, bo on będzie na zawsze nosić jej imię pod sercem, nawet, jeśli zamalowane, pewnie zaraz pójdzie to zamalować w jakiś sposób, bo to głupie mieć narzeczoną, która ma atak paniki tylko dlatego, że przestraszyła się ślubu i życia, i miłości, on jest głupi, on zaraz zda sobie z tego sprawę, że przecież...
    Dudniło jej w głowie i chlipnęła kilka razy w jego szyję, trzymając się mocno; nie chciała, żeby na nią teraz patrzył. Żeby jej słuchał, żeby w ogóle wiedział, jak bardzo jest zniszczona. Żeby ją zostawił nagle. Boże, jak miałaby sobie poradzić ze wstydem, gdyby zaręczyny zerwano po pięciu minutach?

    OdpowiedzUsuń
  85. Przede wszystkim chciała, żeby to nie tak wyglądało. On miał ją przytulić mocno i być silniejszy, i być pewniejszy swoich uczuć niż ona sama. Przecież to tak miało być, do cholery! Gdy się bała, miał ją uspokajać, nie zaś wychodzić, zraniony, obrażony, zły! Dlaczego do cholery nie mógł zachowywać si tak, jak powinien? Dlaczego nie mógł sprawić, żeby znowu poczuła się kochana i mniej niepewna tego wszystkiego, co?!...
    Podniosła się po pewnym czasie. Musiała wszystko naprawić, przecież nie mogła zostawić go samego z takimi myślami! On pewnie właśnie przekonywał się, że wcale go nie chce; a chce! Chce najbardziej na świecie! Każda jej cząstka drżała ze strachu, że nie zastanie go w łóżku i że rzeczywiście zerwie zaręczyny; gdyby tak się stało, Catherine nie miałaby już powodów do szczęścia. On był jej szczęściem, tą iskierką, która powodowała, że trzeba wstać. Słońce było ogromne, to prawda, i jego wielkość czyniła Catherine małą, bezpieczną; ale Słońce się nie liczyło, gdy Jason był w pobliżu. Stał się jej cholerną gwiazda, jej słońcem, jej centrum wszechświata.
    Ściany zdawały się lekkie, z tektury, gdy szła na górę, ale to pewnie przez łzy i wirowanie w głowie. Szła jednak dalej, bo przecież nie mogła zostawić Jasona samego z niepewnością. Musiał wszystko wiedzieć, musiał wiedzieć każdą jej myśl. Jeśli potem wstałby i nie chciałby jej dalej, jak miałaby żyć?
    Weszła do swojej sypialni i usiadła obok. Potem szturchnęła go niezupełnie delikatnie, żeby się obudził. Dopiero, gdy zauważyła, że naprawdę nie śpi, wytarła swoją twarz. Odetchnęła głęboko i szybko, po czym zaczęła mówić:
    - Dopiero się uczę kochać, dobra? Ja... nigdy wcześniej nie kochałam. Nie miałam kogo. Wydawało mi się, że mi zależy, ale tak naprawdę wszyscy mnie gówno obchodzą, Jason, ja nie mam nikogo innego. Nie chcę niczego bardziej niż być z Tobą i jeśli będziesz chciał, to... to możemy nawet zamieszkać gdzieś w mieście i mogę zrobić sobie tatuaż, i mogę, nie wiem, możesz zaprosić wszystkich na ślub i ja to wytrzymam, ale nie zostawiaj mnie, dobrze? Nie mam nikogo poza Tobą i nie mam nikogo, kogo mogę zaprosić i z kim mogę się cieszyć, i... i jeśli będą tam ludzie, których nie znam, to będę się cały czas bać, a to zrujnuje wszystko, a ja wiem, że Ty byś chciał ładnego i pięknego wesela, ale jestem zbyt nienormalna na to wszystko... Moi rodzice pewnie myślą, że nie żyję i nie mam ich tutaj, nie chcę, żeby tutaj byli, a Ty masz przyjaciół, i ja nie wiem... To nie jest za dużo od Ciebie, to ja jestem problemem, bo ja mam za mało...
    Teraz cały czas wycierała swoje oczy, starając się choć na moment być silną i potężną, dlatego siedziała prosto i próbowała się uspokoić. Ale ilekroć patrzyła na swojego mężczyznę ze świadomością, że on chciał się jej oddać a ona się tego bała, czuła winę wyżerającą wszystkie wnętrzności.
    - Jason, ja Ciebie kocham i... nie wiem, co dalej, ale przepraszam... Nie zostawiaj mnie, nie zrywaj zaręczyn, bo... bo ja nie chcę niczego, chcę tylko być Twoją żoną..
    W życiu jeszcze nie wypowiedziała tylu słów, w dodatku w momencie, gdy się tak cholernie bała. Ale musiała mu wszystko przekazać. On nie rozumiał zawsze jej języka, a przecież musiał wiedzieć, co czuje. Tak robią wszystkie pary... mówią sobie o swoich uczuciach, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  86. Nie było tutaj ciszy, która towarzyszyła im na dole i Catherine powoli zaczęła się uspokajać. Słuchała jego głosu i słuchała jego bicia serca, i patrzyła, jak ją całuje, i wreszcie przestała płakać. Nadal kręciło się jej w głowie od hiperwentylacji, ale oparta o Jasona zaczynała odzyskiwać równowagę nawet w tej dziedzinie. Kiedy skończyła, poza rozmazanym makijażem nie było widać, że coś się stało.
    - Dlaczego nie kontaktowałeś się z rodzicami? - spytała cicho. - Zrobili coś złego?
    Zaczynała czuć głupie uczucie gdzieś w żołądku; czy nie wygłupiła się niesamowicie, bojąc się, że on odejdzie, skoro tylko wyszedł z pokoju? Ale skąd miała wiedzieć, że tak się nie stanie? Fakt, powiedział, że idzie spać, więc nie zamierzał jej zostawić, ale odszedł tak szybko i... tak mocno chwytał jej ręce, żeby go puściła... Wciąż jednak, przecież wystarczyłoby, żeby przeprosiła. Najpewniej nie gniewałby się za bardzo. I wcale nie musiałby się nią zajmować teraz jak dzieckiem, które trzeba utulić, bo miało zły sen na jawie.
    - Jeśli będziesz chciał mnie z nimi poznać, to piszę się na to – powiedziała, uśmiechając się słabo. Ścisnęła mocniej dłoń Jasona w swojej. - Naprawdę. I jeśli będziesz chcieć, żeby na ślubie byli Twoi rodzice i jacyś znajomi, to nie ma problemu. Postaram się, obiecuję. Tylko ja nie mogę się do moich rodziców odezwać. A nie chcę mieć tutaj Grega ani nikogo innego, to byłoby głupie, że większość moich gości widziała mnie nago. A większości tej artystycznej bandy nie chcę na oczy widzieć, są dziwni – dodała, uśmiechając się szerzej i prostując przed siebie rękę tak, by móc obejrzeć pierścionek z daleka na swojej dłoni. - Jest piękny – szepnęła.
    Nie powiedziała nic na temat bogatego ślubu; to było oczywiste, że Catherine za niego chciała zapłacić. Fakt, nie rozumiała problemu Jasona z pieniędzmi i właściwie nawet nie miała ochoty starać się zrozumieć – to głupie, myśleć, że znaczyło się mniej tylko z powodu pieniędzy – ale świadoma była tego, że on się nie zgodzi na taki rozdział. Westchnęła tylko ciężko.
    - Moi rodzice byli dziani. Zawsze miałam wszystko, czego chciałam, mnóstwo opiekunek, bo naprawdę niespecjalnie ich obchodziłam. Rzadko ich widywałam nawet. I... zachorowałam na depresję, przynajmniej wydaje mi się, że to była depresja. Byłam z takim jednym ćpunem i chociaż sama nie ćpałam specjalnie, to wszyscy brali mnie za narkomankę. Rodzice wysyłali mnie do psychologów i psychiatrów, ale to było męczące, więc uznałam, że wyjadę z kraju. Żeby podróżować. Miałam ustaloną wycieczkę z jakiegoś biura podróży, ale byłam pewna, że jeśli wrócę do kraju, to znowu będę przechodzić przez psychologów i psychiatrów. Plus obsługa hotelu znalazła w moim pokoju prochy... więc się zmyłam. Nie wiem, czy mnie szukali, czy nie. Ale nie mam z nimi kontaktu od tamtej pory.
    Dlaczego mówiła tak dużo – nie wiedziała. Nie miała pojęcia, dlaczego chciała mu wszystko wyjaśnić. Ale potrzebowała kontaktu, potrzebowała, żeby ją lepiej zrozumiał. Jej lęki nie brały się znikąd; skoro bowiem nikt wcześniej nie darzył jej dobry uczuciem, jak mogłaby uwierzyć w to, że ktoś zacznie ją kochać naprawdę teraz?

    OdpowiedzUsuń
  87. Przez moment się zastanawiała, czy to dobry pomysł, by ich zapraszać do Modeny. To było zupełnie inne życie, pewnie inny poziom. Jason miał kompleksy na punkcie swojego statusu materialnego i pochodzenia, jacy więc byliby jego rodzice? Czy dobrze przyjmą fakt, że znalazł sobie starszą kobietę, w dodatku o wiele bogatszą? Dziwaczkę z wielką willą, która nie przepada za tłumem i boi się ludzi? Gdyby to był syn Catherine, to jak nic miałaby obiekcje wobec kobiety, która uwiodła sobie dzieciaka i robiła z nim co chciała...
    Ale nie była matką Jasona. Nie musiała zastanawiać się nad tym. Bała się jedynie, co pomyślą rodzice jej narzeczonego. Mogli pomyśleć wszystko – i pewnie mieliby rację. Czyż nie dało się oskarżyć Catherine o wszystko, co najgorsze? A co, jeśli zobaczą jej obrazy i wściekną się, że Jason pozował nago? Czy w ogóle nie będzie to dla nich dziwne, zobaczyć nagiego syna przypiętego kajdanami? Co oni sobie o nim samym pomyślą? A jak zobaczą całą galerię, w tym pedałów... Przynajmniej nie wiedzą, co Catherine robiła z jej kochanymi pedalątkami potem, gdy skończyła malować...
    A jednak myśli te jej nie zasmuciły. One ją rozbawiły. Parsknęła nawet na myśl, co pomyśli sobie matka Jasona, gdy dowie się, że kontrowersyjna artystka z upodobaniem do wiązania ludzi ma zostać jej synową...
    - Nie martwi Cię to, co o nas pomyślą? - spytała Catherine, zerkając na swojego mężczyznę. - Podwiesiłam Cię pod sufit nagiego i... no wiesz... pewnie się dowiedzą. Czy Twój ojciec będzie chcieć mieć synową, która pokaże mu galerię pełną aktów, w dodatku trochę... perwersyjnych?
    Chociaż pytanie było żartobliwe, naprawdę stawiało Jasona i Catherine w trochę niewygodnej sytuacji. Bądź co bądź, byli kochankami, którzy nie mogli się odsunąć od perwersyjnej natury swojej relacji. Nie dało się nawet. I jego rodzice musieli się o tym dowiedzieć prędzej czy później.
    - A jak zobaczą naszą sypialnię, to co? Ja kół nie odkręcę – stwierdziła, spoglądając na metalowe koła przyczepione do różnych punktów w pokoju. - I musimy trzymać zabawki z dala od nich, bo mogliby się trochę zdziwić. Boże, będę się czuć jak nastolatka, która stara się wypaść przed rodzicami swojego chłopaka jak najlepiej, chociaż najchętniej wsiadłaby do samochodu i poszła się ze swoim wybrankiem rżnąć...
    Teraz to ona pocałowała miejsce na jego szyi, gdzie najwyraźniej dało się wyczuć pulsującą krew. Dotknęła tego miejsca językiem i została tak na chwilę.
    - Ja też się cieszę, że Ci to mówię – wyszeptała, przesuwając nosem po miejscu, które przed chwilą jeszcze całowała.
    Zmieniała się jak w kalejdoskopie, ale jej emocje nie potrafiły wystopować. Catherine dzięki temu była szczera w tym, co robiła, co pokazywała sobą – brakowało jej fałszywości. Nie chowała uraz, nie kryła się z tym, co myślała i gdy płakała – to dlatego, że naprawdę źle się czuła. Pod tym względem jednak trochę ułatwiała sprawę Jasonowi. Nie musiał się nigdy zastanowić, co zrobił źle.
    Gdzieś tam głęboko w Catherine pojawiła się myśl, że w sumie też dobrze byłoby mieć rodziców obok w tak ważny dzień. Ale czy to nie było odrobinę naiwne, odzywać się po czternastu latach rozłąki, żeby powiedzieć jedynie: „cześć, mamo, tato, żyję”?...

    OdpowiedzUsuń
  88. Fakt, nie tak sobie wyobrażała ich; ojca i matkę Jasona widziała jako sympatycznych, grzecznych, miłych ludzi, którzy chodzili na tenisa i kochali swojego syna nade wszystko, oferując mu każde możliwe zajęcie, jakiego chciał lub nie. Ale to zboczenie bogatej nastolatki, nic więcej. Catherine nie wyobrażała sobie życia pozbawionego luksusu, gdy była młodsza. Może dlatego jej wyobraźnia nie sięgała tak daleko, nawet, jeśli większość jej dawnych znajomych pochodziła z rodzin o wiele gorszych niż rodzina Jasona?
    – I teraz jej syn wiąże swoją narzeczoną i rżnie ją tak,żeby następnego dnia nie mogła chodzić. Ukryjemy ten fakt przed Twoją mamą – powiedziała Catherine, uśmiechając się lekko i cmokając policzek Jasona. Zastanawiała się, czy będzie musiała może udawać, że wcale nie uprawiają seksu? To byłoby trudne, zwłaszcza, że – jakby nie patrzeć – ich uzależnienie od siebie sięgało zenitu. Czy kiedykolwiek, odkąd byli razem, przeżyli choć jeden dzień bez seksu, pomijając te dni, gdy dotykanie Catherine sprawiłoby jej więcej bólu niż przyjemności? – Nie powinieneś myśleć, że ja zawsze żyłam bogato. Jak uciekłam od rodziny to... cóż, tułałam się po przytułkach, ilekroć miałam pracę i mieszkanie to albo traciłam jedno i drugie przez prochy, albo przez znajomych na prochach. - Nie mówiła tego bynajmniej ze wstydem, jakby życie na krawędzi i wśród ćpunów podpadało wciąż pod normy społeczne. Ale czy można się dziwić? Catherine mówiła o prawie wszystkim otwarcie, od spraw związanych z seksem do swojej przeszłości. Emocje stanowiły coś, co ją blokowało, cała reszta nie sprawiała problemów. – Więc proszę Cię, przestać myśleć, że ja zawsze byłam bogata. Dopóki nie sprzedały się moje obrazy za większe kwoty, mieszkałam w klitce mniejszej niż Twoje mieszkanie. Moje farby i przyrządy do malowania zajmowały więcej miejsca niż moje łóżko...
    Dobrze jej było tutaj, w tym pokoju, mając Jasona obok siebie. To niewiarygodne, stwierdziła w duchu – że ktoś może stać się tak bliski. Że można z tym kimś po prostu siedzieć i rozmawiać, nie dbając o robienie czegokolwiek innego. Można opowiadać o sobie nieśmiało; można uśmiechać się spokojnie, wiedząc, że ta osoba nie odchodzi. Bo Jason wcale nie zamierzał odchodzić, prawda?
    - Poza tym, nazywałam się kiedyś Grant. Zmieniłam nazwisko. Niekoniecznie prawnie, bo po prostu po zgubieniu dokumentów oznajmiłam, że się nazywam Ademgehald. Po holendersku to znaczy „odetchnął”...
    Teraz spojrzała na swoje palce, jak zawsze robiła, gdy czuła się trochę zażenowana lub zawstydzona; teraz wewnątrz miała mieszankę obu wrażeń. Jakby nie patrzeć, nikt nie wiedział, że zmieniła kiedyś nazwisko i że Ademgehald to coś zmyślonego, nie zaś coś prawdziwego.
    - Więc nie pochodzę z Holandii. Jestem z Kanady – stwierdziła, uśmiechając się delikatnie i przeczesując swoje włosy, patrząc na ich końcówki. Dopiero potem zerknęła na Jasona. - Mam nadzieję, że to obojętne, jak miałam na nazwisko, hm?... I że dalej chcesz wziąć za żonę Catherine, obojętnie z jakim nazwiskiem Ci się przedstawiła?

    OdpowiedzUsuń
  89. Ta normalność nie sprawdzała się jednak z nikim innym. Nawet z modelami Catherine nie spędzała tyle czasu na rozmowie, chyba, że o seksie i o tym, co kto chciał robić w łóżku. Chociaż, szczerze powiedziawszy, kiedy jej kochankami byli siedemnastolatkowie to nawet te rozmowy sobie odpuszczała. Jason więc uczył ją swojego sposobu komunikowania się. Ona uczyła go swojego.
    A może po prostu wcale nie myślała o tym, że jej opowieść może do czegokolwiek doprowadzić? Gdyby zdawała sobie sprawę, że luzie potrafią ni odpuszczać przeszłości, mogłaby mieć problemy z opowiadaniem o sobie. Ale nie wiedziała, że ktoś może mieć tyle nienawiści w sobie, by zmienić uczucia przez to, kto coś robił w przeszłości. Nie wyobrażała obie tego, więc mówiła bez skrępowania i bez strachu.
    - Dlaczego po ślubie? - spytała, patrząc mu w oczy. - Chodzi mi o to, że im wcześniej, tym lepiej, szukać domu po ślubie, to dość dziwny zabieg, tak mi się wydaje... Ale ja nie wiem. Nie chodzi o to, że ja jestem przyzwyczajona do dużego domu, ale... ja się tutaj czuję bezpiecznie. I mam tutaj swoją pracownię i miejsce dla moich uczennic. Nie ma wielu dobrych willi ani domów w Modenie, sprawdzałam przed przeprowadzką... I wcale nie musi być tak, że masz mnie utrzymywać, to staroświeckie przekonanie. Każde z nas utrzymuje się samo. Do swoich potrzeb. I ja muszę mieć dużo miejsca, które będzie spokojne. Więc... – wymieniała kolejne argumenty tonem miłym, spokojnym, nie podając jednak rozwiązania dla problemu, chociaż jasnym było, że Catherine się z miejsca nie ruszy. Mieszkanie nie zapewniłoby jej odpowiedniej prywatności, ktoś zawsze mógłby ją usłyszeć, jak jęczy nocą, ktoś mógłby przychodzić pożyczyć cukier, ktoś mówiłby jej dzień dobry i byłby zły, że nie odpowiada Maleńkie rzeczy wytrąciłyby ją z równowagi. Catherine należała do swojej bajki i nie dało się jej z niej wyciągnąć.
    Zastanowiła się przez moment.
    - W sumie, to... mi to obojętne. Ademgehald zostanie przy mnie jako mój pseudonim artystyczny pewnie, więc raczej się go nie pozbędę, nawet, jeśli prawnie będę się nazywać inaczej. Zawsze też możemy stworzyć własne nazwisko, połączyć nasze oba – uznała, kładąc jedną ze swoich nóg między nogi Jasona. Uśmiechnęła się trochę mniej grzecznie, ale nie zrobiła nic poza tym. - Albo możesz przyjąć moje nazwisko. Jason Ademgehald. Czyż nie brzmi pięknie?
    Zaśmiała się; oczywiście, żartowała. Nie chciałaby, żeby Jason się jej całkowicie podporządkował. W końcu zakochała się w nim w momencie, w którym zbuntował się przeciwko porządkowi, który narzuciła. Zatem nie, lepiej było uniknąć spantoflenia Jasona.
    - No tak, teraz będziesz musiał zdecydować, którą wolisz, czy Catherine Ademgehald czy Grant. Ta pierwsza jest cholernie bogata i utalentowana, ta druga... cóż, może usługiwać swoim ciałem. I podobno lubi, jak się ją wiąże, ale to mogą być plotki – stwierdziła, przygryzając lekko wargę.

    OdpowiedzUsuń
  90. Ale czy naprawdę zapracowała? Jej fortuna zależała tylko i wyłącznie od tego, jak ludzie ją postrzegali i doceniali; gdy w pewnym momencie zabraknie zachwytu z ich strony, fortuna się skończy, Catherine nie będzie zarabiać już tyle. Fakt, pieniędzy miała wystarczająco, jej prawnicy inwestowali, tak, by majątek się pomnażał, ale to nie wynikało stricte z pracy Catherine. Tylko poniekąd. Mimo to, nie dbała o bogactwo. Pierścionek był piękny, nieważne, jak drogi; to, że Jason nie posiadał pieniędzy Catherine nie obchodziło, przecież to nie miało żadnego znaczenia. Chodziło tylko o to, by był przy niej, żeby tulił ją do siebie, żeby kochał się z nią i żeby sprawiał, że każdego dnia czuła się bezpieczniej w jego ramionach. Czy Jason nie mógł zrozumieć, że Catherine całkowicie nie przejmowała się różnicą pieniężną między nimi?
    - Nie wiem, czy będziesz mógł to opłacić. Znaczy... Wiesz, że ja nie mam nic przeciwko temu, żebyś płacił, po prostu... mam dziesięciu ochroniarzy, kucharkę i pokojówkę, którzy zarabiają pewnie tyle, co Ty, jeśli nie więcej. Jason, po prostu... - zawahała się. Czy naprawdę powinna mu powiedzieć prosto z mostu, że nie wyobrażała sobie, żeby próbował coś dopłacać? - No ale nawet po ślubie nasze majątki będą połączone. Skarbie, gdyby mnie to choć trochę obchodziło, może wtedy żądałabym jakichś opłat, ale mamy być razem, chcesz, żebym była Twoją żoną... To chyba możesz przestać myśleć, że musisz ciągle zarabiać na siebie, prawda? Będziesz zarabiać na nas oboje. I ja będę to robić. I tyle – uznała, wzruszając ramionami jak gdyby nigdy nic. Dla niej sprawa się zakończyła.
    Ale Jason wygrał na loterii! Wygrał na loterii całym sobą, był kimś, kogo pragnęła Catherine; zamierzał odrzucić szczęśliwy los, bo czyniło go to trochę bogatszym od całej reszty?
    Gdy powiedział, że naprawdę chciałby, by nosiła jego nazwisko, poczuła znowu te śmieszne motyle w brzuchu; coś na kształt podniecenia i pożądania, coś, co zjadało ją od środka przez chwilę, a potem wystrzeliło przyjemnym ciepłem gdzieś niżej. Catherine uśmiechnęła się więc radośnie, przysunęła swoją twarz do twarzy Jasona i wyszeptała:
    - Zatem już wnet będę Catherine Lahane. - Musnęła ustami jego usta, potem wsuwając palce we włosy mężczyzny. Ostatecznie usiadła mu na kolanach i po chwili odsunęła się. - Będziesz mieć za żonę Catherine Lahane. Brzmi dobrze, nie sądzisz?
    Tylko myśl, że tuż przed ślubem pojawią się rozmaite problemy zaczynała męczyć. Jason był skrajnie niezależny i Catherine obawiała się odrobinę, że może mieć trudności z pozbyciem się jej choć w minimalnym stopniu. Nie czuł się męski wystarczająco, skoro nie zarabiał więcej od swojej kobiety? Nie czuł się dobry wystarczająco? Czy istniała w ogóle możliwość, żeby przekonać go, że to nigdy nie miało znaczenia?...

    OdpowiedzUsuń
  91. Szczerze powiedziawszy, to Catherine miałaby dokładnie ten sam problem, gdyby to Jason miał dużo pieniędzy, ona sama zaś byłaby biedna. Gdyby ją utrzymywał i pozwalał malować, najpewniej prędzej czy później określiłaby się jako dziwkę, która bierze nie tyle kasę, co możliwość malowania za seks. Jednak taka sytuacja nie zaistniała i bynajmniej nie wydawało się, żeby miała zaistnieć, dlatego Catherine pozostawała nierozumiejąca. Nieumiejąca zrozumieć.
    Słysząc, że nie będzie łączenia majątku, Catherine odsunęła się minimalnie.
    - No to jak my mamy razem żyć, jeśli nie chcesz łączyć majątku? - spytała już nieco mniej łagodnym tonem; wyraźnie jej się nie spodobał ten pomysł. - Nie będziesz ze mną jeść, ponieważ nie dołożysz się do pensji pani Rose? Jak to ma niby działać, co?
    Tu nawet nie chodziło już o pieniądze, a o pewną harmonię. Catherine nie chciała, żeby oboje jadali osobno, żeby Jason sobie gotował i jadł własne rzeczy, żeby przychodził styrany z pracy, bo musiał zarabiać na to, żeby jakoś z willi dostać się do miasta. Catherine nawet nie wyobrażała sobie, że gdy będą gdzieś razem szli, Jason nie pójdzie, bo nie będzie go stać na coś odpowiednio drogiego. I może nie będą pić dobrych win, ponieważ nie podzielą ceny po połowie?
    - Ja o to naprawdę nie dbam, skarbie. Nie masz się czym przejmować. I może być trudno na początku się przyzwyczaić, bo to jednak trochę inna rzeczywistość, ale... chcemy być w tej samej bajce, prawda? Więc rozdrabnianie się to jednak nie jest za dobry pomysł. Wchodziłeś tutaj jako ktoś, kto miał prędzej czy później odejść, dlatego Cię to onieśmielało i dalej onieśmiela. Ale to będzie Twoja codzienność, kochanie.
    Więc im dłużej się motasz, tym bardziej się zapętlisz, pomyślała Catherine, ale nie wypowiedziała tego na głos; pomyślała, że Jason może źle odebrać takie słowa.
    - Porozmawiamy z prawnikiem, dobrze? I tak będę musiała dać im znać, że wychodzę za mąż. Boże, wychodzę za mąż... - dodała, znowu zerkając na pierścionek i znowu uśmiechając się od ucha do ucha, i znowu całując jego wargi.
    Wciąż do niej ni docierało, że to się naprawdę dzieje. Że on tutaj jest już nie jako byle jaki Jason-model, ale jako jej narzeczony. Jako przyszły małżonek. Jako ktoś, z kim chce spędzić resztę swojego życia.
    Gdy całowała, zaczęła się zastanawiać, kiedy rzeczywiście po raz pierwszy poczuła „to coś” - „to coś” bardzo specyficznego, coś, co nie było tylko fascynacją i zadurzeniem się w estetyce, jaką zawsze odczuwała wobec wszystkich modeli i modelek.
    - Zainteresowałeś mnie, jak mnie zostawiłeś pierwszego dnia. I chyba zależało mi trochę już wtedy, gdy był Greg, bo inaczej nie miałabym problemu ze spaniem z nim. Ale tak zaskoczyło mocno w momencie, jak mnie przeprosiłeś za sytuację w barze. Dlatego potem byłam bardziej rozczarowana kolejną kłótnią niż byłabym normalnie, dlatego chciałam to skończyć. Bo jakby... Bolało mocniej. A Ty?
    W pewnym momencie zdała sobie sprawę z tego, że wcale się nie bała, mówiąc to. Nie odczuła ani drżenia, ani zawrotów głowy, ani gorąca czy zimna. Ot, powiedziała o tym, co znajdowało się głęboko w niej samej – i nie musiała się bać. Czy to była wina pierścionka, tatuażu, czy po prostu obecności Jasona, Catherine nie wiedziała. Lecz czy to ma jakieś większe znaczenie?

    OdpowiedzUsuń
  92. Catherine zmarszczyła brwi i już miała zastopować Jasona, bo nie chciała, żeby miał pieniądze kosztem czasu spędzanego z nią, ale skoro nie chciał więcej mówić, to nie. Rzeczywiście, lepiej byłoby porozmawiać o tym wszystkim z prawnikiem niż zacząć się teraz kłócić. W końcu oboje byli raczej laikami w sprawach finansów i ktoś z wiedzą właśnie niesamowicie by się przydał. Chociaż i tak Catherine nie czułą się przekonana do pomysłu płacenia za siebie. Jason był jej... narzeczonym, miał być mężem. Czy to dziwne, że nie chciała, by nic ich nie dzieliło po ślubie?
    Catherine zaczęła się zastanawiać nad każdym możliwym argumentem, jaki będzie w stanie wysunąć przeciwko pomysłowi intercyzy. Nie chciała jej podpisywać. Jason może mógł myśleć racjonalnie, może umiał sobie wyobrazić, że dalsze życie bez Catherine jest możliwe, ale Catherine nie była w stanie. Dla niej odejście Jasona oznaczałoby co najmniej stoczenie się na samo dno – a wtedy nie miałoby znaczenia, czy miałaby dom, pieniądze na koncie. W najgorszym przypadku zrobiłaby sobie coś; wtedy tak czy siak Jason dziedziczyłby wszystko. Ale nie mogła akurat tego argumentu wysunąć, to zachodziło o szantaż emocjonalny; to nie było ani trochę racjonalne. Czy wtedy chciałby dalej wziąć ją za żonę?
    - Jak Greg tutaj był i mu powiedziałam, że nie mam humoru – Catherine, uśmiechając się delikatnie, zaczęła się bawić końcem koszulki mężczyzny – to powiedział mi, że coś do mnie czujesz. Uznałam, że to głupie i że nie może tak być, ale tak naprawdę to miałam nadzieję, że jednak... I nie chciałam tego jednocześnie. Greg podsumował Ciebie jako biednego naiwniaka... Ciekawe, co powie, jak się dowie, że nie jesteś takim biednym naiwniakiem, że jednak Ci się udało. Że nam się udaje. Że wnet będę panią Lahane.
    Catherine uśmiechnęła się delikatnie, po czym podniosła koszulkę Jasona do góry, ostrożnie i delikatnie, bo obawiała się, że może go skrzywdzić, traktując trochę brutalniej. Gdy tylko odrzuciła ją na bok, spojrzała na tatuaż i przesunęła palcem obok niego; domyślała się, że nie powinna go dotykać, gdy skóra wciąż była zaczerwieniona.
    - Nawet nie wiesz, jakie to jest podniecające – wyszeptała. Wpatrywała się w tatuaż dokładnie tak, jak zawsze, gdy analizowała bądź oceniała jakieś dzieło sztuki, lub gdy malowała. Wzrok miała skupiony, w jakiś sposób chłodny, profesjonalny. - Wiesz, że to będzie najdokładniej wylizane miejsce na Twoim ciele, prawda?
    Uśmiechnęła się lubieżnie. Chciała go. Pragnęła go każdą komórką swojego ciała za to, że zapisał na własnej skórze jej imię i datę ślubu. Boże! Co tam tylko posiadanie tylko na skórze! Catherine chciała należeć do Jasona na każdy możliwy sposób, począwszy od seksualnego a skończywszy na emocjonalnym. Prawnym. Ekonomicznym. Jakimkolwiek, byleby to pomogło się im przywiązać do siebie na tyle mocno, by nigdy nie opuścili siebie na dłużej niż kilka godzin.
    - Kiedy będę mogła już go dotykać?

    OdpowiedzUsuń
  93. I o tym bałaganie, jaki na nich czekał, Catherine wolała nie myśleć. Wiedziała, że będzie ciężko przez to przejść, nawet, jeśli mieli pieniędzy na ślub w brud. Poznanie rodziców Jasona, sama ceremonia, podczas której Catherine będzie musiała uważać, żeby za bardzo się nie przerazić nagła zmianą, podpisanie papierów zmiany nazwiska, zrobienie kroku, na który myślała, że nigdy nie będzie gotowa...
    A dodatkowo intercyza. Boże!... Catherine zaczynała się zastanawiać, czy jej prawnik nie weźmie strony Jasona. Czy jednak mogła inaczej wyrazić swoje zaufanie jak poprzez rezygnację z papierów? Przecież to oznaczało, że nigdy nie uważa, że ją zostawi, że nigdy jej nie skrzywdzi z rozmaitych powodów.
    Przez moment Catherine zastanawiała się, wspominała tamte wydarzenia. Rzeczywiście, Greg się do niej tulił o wiele zbyt często i zbyt mocno jak na niego. Chciał ją wręcz pożreć, gdy Jason się pojawił, nie mógł się opanować. Początkowo myślała, że to rozłąka, ale w sumie... to może coś z zazdrości w tym było? Może rzeczywiście Greg zachowywał się jak rozzłoszczony kogut chcący pokazać, że Catherine należy do niego?
    - Nie wiem. Nie mam pojęcia, ale możliwe, bo w sumie nigdy nie był aż... taki – stwierdziła. Wzruszyła potem ramionami, jakby chciała z siebie zrzucić to, co już minęło. - Ale co to ma za znaczenie? On się do mnie już raczej ni dobierze – dodała i zaśmiała się, rozbawiona tym, że Greg tak mocno się starał, żeby ostatecznie wszystko stracić. - Chyba nawet chciał, żebym pragnęła bardziej jego niż Ciebie, bo jego znałam i on znał mnie... Wiesz, na zasadzie „ja Ci mogę dać więcej niż ten Twój nowy model”...
    Parsknęła śmiechem. W życiu nie wyobrażała sobie, że ktoś może tak się zachowywać, by pokazać, że jest lepszy w łóżku. Potem pokręciła głową i przechyliła ją lekko na bok, patrząc teraz jak zainteresowane zwierzę, oczekujące jakiejkolwiek reakcji.
    - Gdybyś zrobił go trochę niżej, cały czas całowałabym jedno miejsce, a Twoja kochana... Nasza – poprawiła się – zabawka nigdy nie byłaby tknięta. Znienawidziłbyś się za takie rozwiązanie – stwierdziła.
    Przeniosła wzrok na dłoń Jasona gładzącą jej pierś. Potem znowu zerknęła na jego twarz, unosząc brwi, jakby nie podobało się jej to, co robi lub jakby zastanawiała się, dlaczego tak mało.
    Nie zastanawiała się długo, od razu przyłożyła swoje opuszki do tatuażu najdelikatniej jak potrafiła. Skóra pod nim była... dziwna, chropowata, nieprzyjemna i Catherine dość szybko odsunęła palce. Może jednak tylko się jej wydawało, że to jest tak nieprzyjemne? Dotknęła raz jeszcze i uśmiechnęła się delikatnie, uznając, że to po prostu jej wyobraźnia. Nachyliła się jeszcze nad tatuażem, przyjrzała się z bliska, a potem pocałowała sutek mężczyzny.
    - Będziesz musiał mnie związać i zakneblować, żebym tego nie ruszała – stwierdziła, patrząc na Jasona i składając kolejny pocałunek na jego sutku.
    Czuła się niesamowicie młodo i pięknie, gdy Jason patrzył na nią w ten sposób, sprawiając, że całe jej ciało przechodziły lekkie dreszcze. Boże, była pobudzona, była spragniona, była gotowa na wszelkie tortury, jakie mógł tylko wymyślić, byleby jego dłonie znowu obejmowały całą ją, by był wszędzie, by czuła je jeszcze następnego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  94. To było zawstydzające, ale myśl, że Jason by ją krwawo bronił przed kimkolwiek sprawiła, że przeszedł ją cholernie przyjemny dreszcz. Jej sutki stwardniały nawet jeszcze bardziej, teraz już zupełnie widać je było przez koszulkę. I chociaż Catherine przemocy nie lubiła, potępiała ją, to świadomość, że żył ktoś, kto traktował ją jak własność... dość chorobliwie ją podniecała. Ale chciała być chora, jeśli chodziło o taką własność i takie podniecenie. Jason miał prawo żądać jej dla siebie, skoro nikt wcześniej nie był z Catherine dłużej niż miesiąc.
    - Mmm, tylko się droczę – wymruczała w jego skórę, przesuwając językiem po najbliższym tatuażu w górę. Uśmiechnęła się zadziornie. - Skoro w końcu jesteśmy narzeczeństwem, to seksu nie ma aż do nocy poślubnej, prawda?
    Nie przerwała pieszczot, chciała się z nim tylko pobawić, rozdrażnić go trochę. Dłońmi bowiem objęła go i zaczęła drapać plecy, zjeżdżając trochę na pośladki, potem znowu na plecy; zostawiała mu trochę czerwonych kresek, ale czyniła to ze świadomością; chciała, żeby jego penis był twardy jak najszybciej, by nie mógł jej odmówić. Mieli trzy dni do nadrobienia i obojgu trochę musiało szumieć w głowach po winie. Catherine spodziewała więc mocnych doznań tej nocy.
    Biodrami też zaczęła poruszać. Ilekroć opadała lekko, dotykała samego czubka, coraz większego i większego. Chciała, żeby czuł, iż jest blisko, że jest dostępna – specjalnie nawet podwinęła sukienkę, żeby jego spodnie stykały się tylko z jej majtkami.
    - Nie, ja bym nie chciała, żebyś mnie związał, a fe, szanowny panie Lahane – powiedziała, prostując się i tylko paznokciem przesuwając po sutku, który przed chwilą całowała. Potem jeszcze raz opuszkiem przejechała po skrzywdzonej skórze. - Bądźmy grzeczni... I odpowiedzialni... I... Poczekajmy jeszcze jakieś sześćdziesiąt dni, trochę więcej, w celibacie...
    Nie wytrzymałaby. Nie potrafiłaby wytrzymać. Potrzebowała seksu, przyjemności, bólu, trochę poniżenia i trochę nieprzyjemnego oczekiwania. Potrzebowała potem zasnąć w jego ramionach, zmęczona i może cała oblepiona miodem. Nieważne. Sześćdziesiąt dni bez Jasona w sobie byłoby torturą nie do zniesienia. Dlatego teraz wyśmiewała ten pomysł. Bo jak mieliby niby zrezygnować z seksu na tyle dni, skoro po trzech najpewniej mieli się rżnąć do rana, do bólu?...

    OdpowiedzUsuń
  95. Mówisz-masz. Catherine obiecała sobie, że nie założy już żadnych majtek, jeśli nie będą mieć w planach przyjmowania żadnych gości. Będzie chodzić właściwie bez bielizny ku jego rozpaczy już od jutra, bo wszyscy dobrze wiedzieli, że po jednym ostrzejszym razie nie było nawet mowy o kolejnym przez co najmniej jeden dzień.
    Zaśmiała się radośnie, gdy wreszcie zmienili pozycję i gdy jej sukienka znalazła się całkowicie w górze. Boże, tyle na to czekała... Odetchnęła jeszcze, patrząc na twarz Jasona. Potem podniosła się delikatnie na ramionach i pocałowała go mocno.
    Czuła się akceptowana. Czuła się... potrzebna. Każda jej wada, jaka tylko jawiła się na ciele lub duszy była w pełni tolerowana, lubiana, może nawet kochana. Nawet blizny na rękach, blizny po rozstępach, dojrzałość nie istniała, ponieważ Jason akceptował Catherine w całości. I wiedziała to całą sobą. Czy mógł sprawić jej większy prezent niż udowodnienie jej, że te małe przeszkadzacze, których każdy boi się niesamowicie, nie mają prawa głosu w miłości?
    Każde słowo Catherine spijała z jego ust, przygotowując się coraz bardziej. Kto by pomyślał, że ten dzieciak, którego jeszcze niedawno trzeba było uczyć trochę mniej grzecznego seksu stał się tak niesamowicie podniecający w swojej dominującej roli? Ciężko było uwierzyć, ale wzrok był ten sam, dłonie były te same, chociaż zupełnie inna energia wychodziła z tych ust.
    - Obiecuję Ci – wyszeptała jeszcze, rozchylając mocniej uda, zapraszając go do siebie – że nie zobaczysz na mnie majtek w najbliższych dnia... - Jeszcze nie zdążyła skończyć mówić, a poczuła w sobie Jasona i aż jęknęła cicho z zaskoczenia. Zaraz potem zaśmiała się cicho, napinając swoje mięśnie Kegla, żeby oboje czuli trochę więcej.
    Było brutalnie, było grzecznie, ale Catherine to odpowiadało. Musiała pozbyć się pragnienia, które chodziło jak cień za każda jej myślą; niecierpliwie oczekiwała momentu, gdy oboje będą nadzy i gotowi na seks, ale ciągle odkładała tę chwilę, nie chcąc, żeby Jason uznał, że w głowie ma tylko jedno. A miała, i pewnie on też miał. Dwa, przecież ledwie co się zaręczyli! To należało świętować ostrym, wyniszczającym wszystko seksem! Trzeba było się przerżnąć, żeby móc potem wyrazić sobie, jak mocno się kocha!... Już na spokojnie. Bez ciągle podążającej za obojgiem erotyki.
    Catherine szybko objęła mężczyznę nogami, dociskając do siebie jeszcze mocniej. I znowu drapała jego plecy z premedytacją, żeby tylko zwiększyć trochę doznania; musiał czuć wszystko, gdy się kochali. Ból, przyjemność wymieszane z sobą. Zupełnie jak Catherine, która, czując, jak Jason wbija się w nią, miała ochotę czasami aż pisnąć z bólu. Ale milczała. Nie chciała, żeby zwolnił.
    W pewnym momencie docisnęła go do siebie mocniej i używając właściwie całej siły, jaką tylko w sobie miała, przewróciła Jasona na plecy. Uśmiechnęła się z wyższością, natychmiast zaczynając ruszać ostro biodrami, nadawać własny, silny rytm. Chciała mu patrzeć w twarz, jak będzie dochodzić, ale jego rozchylone usta same żądały pocałunków, więc Catherine zaraz zaczęła je całować mocno, każdy pocałunek przerywając swoim coraz szybszym oddechem.
    Wyprostowała się nagle. Zdjęła z siebie jasną sukienkę i rzuciła ją na podłogę. Potem lekko oparła się dłońmi na kolanach Jasona i wróciła do rytmicznych ruchów. Patrzyła przy tym na niego; kątem oka zauważała własne podskakujące piersi.

    OdpowiedzUsuń
  96. To było niesamowite, że mogli się kochać cały czas, że nie było problemu z seksem. Większość kobiet statystycznie nie miała orgazmów lub miała je rzadko – Catherine zaś nadrabiała swoimi statystykami, bo praktycznie codziennie czuła to znajome ciepło rozpływające się po wnętrzu. Nie chodziło jednak o to, że miała jakieś świetne zdolności czy że Jason był bogiem seksu – to było to nieprzerwane pragnienie, by go dotykać, cieszyć się jego ciałem obok, całować i pieścić, i kochać je wciąż i wciąż na nowo. Gdyby zabrakło tej ciekawości i pożądania, seks stałby się szybko nudny. Sam w sobie w końcu jest. Jason jednak był na tyle piękny, że Catherine nie mogła przestać go żądać w sobie.
    Czując, że ktoś pociera najwrażliwszą część jej ciała, na moment zwolniła ruchy, żeby wydać z siebie długi, głośny jęk; nie spodziewała się tego. Zaraz jednak wróciła do rytmicznego unoszenia i opadania bioder, wiedząc, że jeszcze chwila i przestaną one być równomierne; jej ciało powoli zaczynało wariować od przyjemności. Zatem Catherine odchyliła się jeszcze bardziej do tyłu, mięśnie rozciągały się przyjemnie, gdy ręka jej mężczyzny zaczynała sama nadawać to tempo. Ostre, silne, mocne, uderzające w nią całą.
    Na słowa Jasona zaśmiała się tylko; wiedziała, że jest niesamowita! Mimo to, na słowa Jasona przesunęła się znowu do przodu, dłońmi opierając się po obu stronach jego głowy i na przekór wszystkiemu, swojemu ciału, psychice, zmęczeniu zaczęła poruszać się jeszcze szybciej, niż kiedykolwiek, mocniej, gwałtowniej. Pot zaraz zroszył skórę jej szyi i czoło, ale nie przestawała, jęcząc w twarz Jasona i patrząc tylko w dół, w jego oczy, żeby zapamiętać jak najwięcej szczegółów, by potem, kiedyś, mogła namalować ich razem.
    Znajome ciepło powoli zaczynało rozlewać się po ciele, cała drżała, mimo to – nie przerwała ruchów. Chciała mieć drugi orgazm, chciała zasnąć po seksie. W jego ramionach i bez sił. I chociaż drżała cała, jej nogi drżały i ruchy stały się znowu mniej kontrolowane, bardziej nerwowe i niesprężyste, Catherine nie przerywała.
    Zresztą, chciała mu pokazać, że jest niesamowita. I może dłużej niż zwykle mogła.

    OdpowiedzUsuń
  97. Opaść na swojego mężczyznę zaraz po wykańczającym seksie jest najlepszym, co może spotkać kobietę. Móc leżeć na nim, czując, jak wszystko w niej pulsuje, jak jej gorąco i jak bije jej serce, mocno, nieustępliwie... Catherine nie chciała niczego więcej. Nie miała nawet ani siły, żeby z niego zejść po wszystkim, zatem po prostu leżała, oddychając ciężko i głośno.
    - Kocham Cię – wyszeptała do niego, chwytając zębami ucho Jasona i uśmiechając się do siebie. Chciała go lizać i całować po wszystkim, ale brakowało jej energii. I ochoty. Było jej zbyt wygodnie, chociaż jeden z sutków trochę ją bolał, źle leżała. Ale wolała odczuwać ten ból niż się ruszyć.
    W pewnym momencie podniosła się, zeszła z niego i z jękiem opadła na bok obok Jasona. Potem spojrzała w jego kierunku i uśmiechnęła się promiennie; był tak cholernie piękny. W życiu nie widziała przystojniejszego mężczyzny, nawet, jeśli jego ciało leżało spocone, zaczerwienione, wykończone. Tak... był idealny. Catherine nie umywała się do jego urody. Jej własna aparycja nie należała do specjalnych czy do wyjątkowo pięknych – raczej do przeciętnych. Jason zaś miał rysy, oczy, usta i nos po prostu perfekcyjne. Doskonałe estetycznie. Catherine przygryzła więc wargę, myśląc sobie, że wygrała na loterii sama – mając kogoś, kto ruszał ją nawet w sposób, w jaki kręciły ją dzieła sztuki.
    - Wiesz co? Jesteś najpiękniejszym mężczyzną, jakiego znam – wyszeptała, dotykając jego policzka.
    Niedługo potem położyła się na jego ramieniu i zasnęła. Wiedziała, że już wnet wszystko ją zaboli i każda część ciała przy najmniejszym ruchu będzie stękać, ale to się nie liczyło. Miała obok siebie swojego narzeczonego, który kochał ją, i ona kochała go... Czego chcieć więcej?

    OdpowiedzUsuń
  98. Catherine zauważyła, że Jason się rusza, ale była trochę zbyt zaspana, żeby chociaż dać znać, że sama już nie śpi. Otworzyła oczy, żeby tylko spojrzeć, jak on wychodzi, zaraz jednak je przymknęła. Pewnie poszedł do łazienki, żeby się odlać, uznała, i czekała w milczeniu. Chciała się jeszcze przytulić i zasnąć na trochę dłużej. Która bowiem była godzina? Na pewno któraś w nocy, bo przez okno do pokoju sączyło się jedynie blade, słabe światło księżyca.
    Słuchała kroków; Jason ruszył w prawo, w stronę łazienki. Catherine ścisnęła więc mocniej poduszkę, czując, jak całe jej podbrzusze, choć rozluźnione, domaga się pozostawienia go w spokoju. Spojrzała na swój pierścionek i uśmiechnęła się delikatnie. On naprawdę musiał ją kochać, skoro się oświadczył. Gdzieś wewnątrz niej mała Catherine, ta przekonana o wielkiej miłości śmiała się dziecinnie, krzycząc, że teraz czeka ich tylko bajkowy ślub i równie bajkowe życie po ślubie. Tak, Catherine uśmiechnęła się radośnie, potem dotknęła swojego palca. Za niecałe dwa miesiące będzie tutaj obrączka, pomyślała sobie i jeszcze mocniej przytuliła się do poduszki. Chciała, żeby Jason tu wrócił. Musiała g pocałować i jeszcze raz powiedzieć, jak mocno go kocha. Chciała podzielić się z nim swoim szczęściem. Pierwszym prawdziwym, niezachwianym szczęściem od wielu lat.
    Po kilku minutach usłyszała kroki na korytarzu, więc uniosła się na łokciu i oczekiwała, aż drzwi się otworzą. Jason zwolnił, owszem, zatrzymał się, ale w Catherine uderzyło coś niespokojnego, gdy mężczyzna ruszył dalej. Przez chwilę myślała, że może poszedł się napić, ale kroki niedługo znowu umilkły.
    Jej pokój. Nie, Jason nie zrobiłby tego. Jej pokój był zamknięty, nie wszedłby tam, zresztą – prosiła go, by tego nie robił. Chyba szanował jej prośby na tyle, żeby tego nie zrobić? Nie, pokój był zamknięty. Na pewno nie wejdzie.
    Mimo to, podniosła się do siadu, napięła się cała w oczekiwaniu, aż Jason zawróci. Jest ciekawski, to naturalne, myślała, podczas gdy jej umysł stanowczo zbyt szybko rozbudzał się ze stanu błogiego relaksu. Zbyt ciekawski nie, bo przecież nie włamie się tam. Stoi, ot, może chce wejść, ale nie wejdzie, bo nie ma klucza. Klucz jest schowany w najbardziej niepozornym miejscu, w łazience, za lekami – nikt go by tam nie szukał, bo zwykle kluczy szuka się po biurkach albo w sypialni. Tak, Jason pewnie chce poznać tę część historii, ale nie wszedłby tam. Wie, że Catherine trzyma się swoich zasad mocniej niż ktokolwiek. Nie ryzykowałby rozpadem związku, prawda?
    Serce jej jednak stanęło, gdy głuchą ciszę wręcz przedarł dźwięk wkładanego klucza. To było jak grzmot, jak burza, wręcz ogłuszało; Catherine w biegu porwała sukienkę i wrzuciła ją na siebie, otworzyła drzwi.
    Jeszcze przez moment łudziła się. Nie wszedłby tam, nie otworzyłby tych drzwi, nie zrobiłby jej tego – powtarzała te słowa jak mantrę, próbując zakląć rzeczywistość, byleby nie doszło to do skutku. Jednak koszmar się spełniał, bo drzwi do tego pokoju były otwarte. Widziała światło z jednej, pojedynczej żarówki przywieszonej u sufitu. Widziała cień.
    Biegiem rzuciła się do tamtego pokoju, w uszach nie mając nic poza biciem serca. Czuła siłę, wyjątkowo pierwotną i agresywną, obejmującą jej ciało i wyjątkowo przypominało to stan sprzed lat. Zero słabości, lęków, zero niepokoju – Catherine miała w sobie potęgę, adrenalinę, która przynajmniej raz nie wywoływała strachu, a wręcz odwrotnie, pożądanie akcji. Oddech szybki, puls szybki, serce szybkie, świat zaś zwolnił. Catherine poruszała się między scenami komiksu, nie w rzeczywistości z wymiarami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do pokoju dopadła, nawet nie patrzyła, kto tam był, jedynie ominęła własne drzwi i podniosła broń ze stolika. Kopem zamknęła drzwi, odwróciła się w stronę intruza i – Boże – nie czuła nic.
      Znowu nie czuła nic. Wewnątrz otworzyła się ogromna pustka pożerająca wszystko – miłość, tęsknotę, lęki, pożądanie i potrzebę. Catherine widziała oczami wyobraźni, jak czarna dziura zasysa wszystko do środka i zabiera ją samą w przestrzeń, z której nie ma ucieczki. Widziała siebie samą, własne atomy odrywające się od skóry, od włosów, oczu, kości, podążające za tym wszechobecnym ssaniem w otchłań.
      Trzymała broń dłonią, na której lśnił pierścionek zaręczynowy. Oświadczyny. Miłość. Seks. Pierścionek i tatuaż, patrzyła na tatuaż, w niego celowała. I nie wierzyła,że to się dzieje. Gdzieś wewnątrz niej samej szalało przerażenie, ale nie odczuwała go ani trochę. Jej emocje zablokowały się ponownie.
      Fascynujące, pomyślała. Broń jest tak samo lekka jak wtedy. Mimo dwunastu lat nie czuję różnicy.
      - Nie zawaham się – powiedziała chłodno, z wyważonym zapałem.
      Jej wzrok był mechaniczny, poza dumna, wyprostowana; gdyby nie jakaś atmosfera szaleństwa tej chwili można byłoby uznać, że stała się dominą, femme fatale, którą Jason poznał, ale stokrotnie bardziej przerażającą i to bynajmniej nie z powodu broni. Miała w oczach coś złego, coś, czego nie dało się nazwać językiem, co można było jedynie zobaczyć.
      - Musiałeś, prawda? Musiałeś wszystko spierdolić ot tak? Kurwa, Jason! - zawołała; dłoń jej lekko drgnęła. Strach zaczynał się przedostawać gdzieś na powierzchnię.
      Ale Catherine nie chciała go czuć. Nie chciała czuć niczego. Doga była prosta, musiała go zamordować w tym idealnie wyciszonym i przygotowanym na tę ewentualność pokoju. Nie istniało żadne inne pierdolone wyjście. Dlaczego ręka zadrżała?

      Usuń
  99. Nie czekać. Błędem wszystkich postaci literackich i filmowych jest to, że czekają zbyt długo. Zawsze ktoś po czasie włamie się, pochwyci potencjalnego mordercę, sprawi, że zabójstwo nie dojdzie do skutku. Catherine nie chciała czekać, nigdy nie czekała, przecież działała instynktownie prawie zawsze. Nie powinna była mówić ani słowa! Nie powinna mówić ani jednego pieprzonego słowa!
    Zatem napięła mięśnie palca, gotowa wystrzelić. Przed oczami widzi, jak wszystkie mechanizmy broni jedno po drugim oddziałują na siebie i w końcu wypuszczają kulę. Widzi ją, pędzącą w stronę Jasona, i widzi siebie, przerażoną tym momentem i hukiem, który odstrasza. Wie, że chce ją złapać i jakoś zablokować, by nie dosięgnęła celu; widzi, jak kula wchodzi w ciało jak w masło, jak znika ostatecznie w nim. Jak skóra rozrywa się i przez ułamek sekundy nie widać nic; zaraz wszystko zalewa krew. Widzi napis i datę ślubu, widzi, jak czerwień obejmuje wszystko: przód, tył. Widzi odrzut własny i odrzut Jasona, widzi krew na ścianie, na własnych obrazach. Widzi powolny upadek i widzi, jak upuszcza broń, biegnąc do niego. Pada na kolana i zaczyna płakać, przepraszać, patrząc, jak wszystko się rozmywa. Nie widzi tylko twarzy. Dlaczego, u licha, nie widzi twarzy, czemu jest przesłonięta czymś białym?...
    Emocje zalały ją nagle na tę wizję; wyglądało to jakby tama, która na moment odcięła ją od wszystkiego wreszcie pękła. Każda, choćby najmniejsza cząstka przerażenia zaatakowała jej serce, umysł. I chociaż spróbowała raz czy dwa nacisnąć na spust, sparaliżowany palec ani drgnął. Catherine próbowała jeszcze, ale ciało odmawiało jej posłuszeństwa.
    Wnet zdała sobie sprawę, że cała drży, że moc ją opuściła. Nie była w końcu tą samą dziewczyną, nie była tą samą kobietą! Jak miałaby znowu zabić, jak miałaby znowu skrzywdzić kogoś tak mocno? Nie była nikim ważniejszym, ba! Przez swoje własne zło należała do największych przegranych tego świata, jak miałaby uczynić siebie jeszcze gorszą! Jak miałaby...
    Dotarło do niej w końcu, że stał przed nią nie byle kto, ale Jason. Nie ktoś obcy, kogo dałoby się zabić ot tak; jej miłość, ktoś, kto dał jej największe szczęście i spełnienie od tak wielu pustych lat. Jeśli nie potrafiła zamordować bezbronnej, znanej ofiary, jak miałaby zabić kogoś, kogo kochała? I po co? Przecież broń trzymała, żeby się ochronić przed wypowiedzeniem prawdy! Jeśli jednak nacisnęłaby spust, to co byłoby po prawdzie, kiedy najważniejszy element jej życia zniknąłby za jej sprawą?
    Zabiłabym się zaraz potem. Wiedziała. Wiedziała. Boże, to był koniec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli, bardzo powoli poluzowała rękę. Przestała celować do Jasona i uśmiechnęła się przez łzy. Wymierzyła w siebie, w swoje własne gardło. Dla bezpieczeństwa broń chwyciła dwiema dłońmi.
      To zabawne, ale nie poczuła nic poza pewnego rodzaju ulgą. Nigdy nie wybaczyła sobie tego morderstwa; teraz, gdy wiedziała, że za chwilę wszystko się skończy, nie będzie już ani winy, ani nienawiści, ani lęków i słabości, ani chronienia siebie i zła, i tajemnicy – wreszcie poczuła ulgę. Gdzieś głęboko wewnątrz wizja skazania na piekło za ten śmiertelny grzech przerażała. Lecz czy piekło mogło być czymś gorszym niż własne życie, przeżarte chorobami wywołanymi przez głupi błąd i niewinne spytanie o godzinę?
      Uśmiechała się, drżąc cała. Znowu była tak samo bezbronna jak zawsze. Wiedziała, że nie ma sensu mówić mu o tym, że nie potrafiłaby go skrzywdzić.
      - Nigdy nie chciałam zabić go – wyszeptała jedynie, chlipiąc. - Chciałam zabić kogoś innego. Nie umiałam. Nie byłam w stanie zabić i odzyskać uczucia. Chciałam zabić siebie. On przyszedł i spytał o godzinę. I strzeliłam. Zabiłam. I teraz pójdę do piekła, bo... bo on był księdzem i należy mi się. Nigdy nie powinnam była się urodzić!
      Napięła palec. Chciała już to zrobić, zamknęła nawet oczy. Czy to boli? Czy umrze od razu? Czy ksiądz umarł od razu? Jeśli trafi w rdzeń to tak, a jeśli nie? Nie chciała umierać powoli. Nie chciała umierać w ogóle.
      - Przepraszam za wszystko, Jason. Przepraszam. I to jeszcze tej nocy... Przepraszam – wyszeptała.
      Bała się jego kolejnych słów. Bała się, że jej powie, że należy się. Wiedziała, że zasługuje na każde słowo potępienia, ale nie chciała tego słyszeć z ust Jasona. Z każdych innych – nie z niego. Jeszcze niedawno go całowała, przekonana, że cały świat może zniknąć – byle nie on.

      Usuń
  100. Bólu nie czuła. Jak miałaby czuć ból? Jak w tej chwili miałaby czuć cokolwiek fizycznego? Pragnęła umrzeć, pragnęła to wreszcie skończyć! I jeśli ból był tego częścią, to jak miałaby to odrzucić, u licha?!
    Jęknęła, gdy broń została wyrwana z jej rąk; chciała się bić, chciała uderzyć Jasona, zażądać zwrotu broni, nie czekać ani sekundy dłużej, nie wahać się – po prostu strzelić. Ale gdy już miała go uderzyć, znowu mięśnie się sparaliżowały; nie potrafiła zrobić mu nic złego. Nie mogła mu zrobić nic złego. Powinna była zabić się, gdy miała tyle okazji, nie czekać dwanaście lat, aż to stanie się niemożliwe! Powinna była wystrzelić, zanim do niej dopadł, nie zaś modlić się o to, by znowu ułagodził swoimi dłońmi, pocałunkami wszystko!
    - Nie! - krzyknęła, opuszczając dłonie. Patrzyła w stronę broni i raz czy dwa szarpnęła się. Wiedziała, że wystarczyłoby go jedynie kopnąć, uderzyć w tatuaż, zranić, cokolwiek. Nie mogła jednak. Miała zaraz zginąć od własnego strzału, jak on by ją zapamiętał? - Jason, ja nie chcę iść do więzienia, ja chcę umrzeć, najlepiej tutaj... Błagam Cię, pozwól mi, to i tak za długo trwa, ja od zawsze byłam skazana na tę śmierć, mi się ona kurwa należy!
    Rozpadała się. Cała ta nienawiść do siebie zaczynała się wylewać w niej, więc już za moment zaczęła się drapać po rękach, byleby tylko poczuć ból. Chciała sobie wbić palce do oczu, zamordować siebie samą! Zniszczyć swoją istotę, sprawić, by nie istniało nic, by był tylko ból, zasłużony jak najbardziej, żeby wypruć sobie żyły, żeby rozerwać własny brzuch i pozwolić kwasom żołądkowym się rozlać po wnętrznościach...
    Chciała się przytulić, wypłakać. Niech to wszystko okaże się złym, złym snem! Najgorszym koszmarem! Błagam! Jutro przyjdę tutaj i spalę każdy obraz, każdą rzeźbę i nigdy więcej nic nie namaluję, i zapomnę o tym, co zrobiłam, byleby to się nigdy nie wydarzyło!
    - Boże... - wyszeptała. I dopiero wtedy spojrzała na twarz Jasona.
    I to było gorsze niż śmierć. Bo widziała tę nienawiść i widziała miłość, i zawód; żądzę i odrazę. Wiedziała, że pragnął jej dotykać i że pragnął ją odrzucić. Że chciał, by się zabiła – chciał, żeby się zabiła! - i żeby pod żadnym pozorem tego nie robiła.
    - Ja jestem złym człowiekiem, ja jestem cholernie złym człowiekiem, ja muszę umrzeć, ja muszę iść do piekła, bo ja nie chciałam ale zabiłam, mi się należy, ja muszę umrzeć, ja muszę się zabić, ja powinnam była to zrobić jako kurwa pięciolatka, ja nigdy nie powinnam była się urodzić, od początku byłam skazana na tę śmierć i tak bardzo nie chcę żyć, Jason pozwól mi umrzeć, do kurwy nędzy, bo ja i tak to zrobię, ja muszę to zrobić, nie możesz utrzymywać tej tajemnicy za mnie, ja jestem złym człowiekiem, mi się to należy, oni i tak mnie skarzą na śmierć, ja nie wytrzymam ani dnia bez Ciebie, więc błagam Cię – pozwól mi się zabić...
    Nie słuchała już niczego. Mówiła do siebie, drapiąc się teraz już do krwi – i nie czując tego nawet. I niby patrzyła na niego, lecz czy widziała? Niekoniecznie. Nie wiedziała, czy coś widzi. Chciała umrzeć. To był ten moment śmierci. Dlaczego wciąż żyła? Nie mogło istnieć nic gorszego niż ta sytuacja, to przecież jej piekło! Boże, żeby piekło nie było wiecznym odgrywaniem tego jednego momentu!

    OdpowiedzUsuń
  101. - Nie, skarbie. Nie mogę. Bóg nie daj mi szansy, inaczej nie postawiłby księdza na mojej drodze. Bóg mnie nienawidzi. Całe moje życie mnie nienawidził. I on robi wszystko, żeby mnie zabić. Postawił Ciebie na drodze bo chciał, żebym i Ciebie zabiła i w końcu zabiła siebie. Ale ja nie umiem. Zabije mnie wnet za to, że się nie podporządkowałam. Ja wiem, że to zrobi. I będzie bolało bardziej niż strzał.
    Mimo tego, że mówiła, przestała się szarpać, przestała się mocno napinać. Wiedziała, że przegrała; nawet, jeśli rzuciłaby się na tę broń, była zbyt słaba, żeby czegokolwiek dokonać. Zablokowałby ją. Nie było wyjścia, musiała się poddać. Ale przecież są liny, są żyletki, jest mnóstwo innych sposobów, żeby to zrobić, wynajdzie jakiś, zrobi to jakoś. Musi. To przeznaczenie.
    - Kochanie... Nigdy nie powinnam była pozwolić Ci na jakiekolwiek uczucia – wyszeptała, opierając głowę o drzwi. Spojrzała ponownie na twarz Jasona. - Nie płacz, proszę. Nie przeze mnie. Ja jestem tylko zła, on był dobry. I zabiłam go. Za niego płacz, nie za mnie. Nigdy nie chciałam tego zrobić. Chciałam, ale nie tak. Jason, ja nie wytrzymam więcej tego, rozumiesz? Ja nie chcę dłużej tego wytrzymywać. Ja chcę w końcu nie wytrzymać. Zapomnieć o wszystkim. Nawet umrzeć. Ja muszę to zrobić! - wrzasnęła w końcu.
    Jej humory się zmieniały wyjątkowo szybko; raz była zimna i mówiła, że nienawidzi go za to, że znalazł się w jej życiu, potem płakała, wręcz wisząc i opierając się tylko na sile, z jaką Jason przyciskał ją do drzwi. Potem krzyczała, błagając o śmierć. Po kilkunastu minutach wreszcie przestała cokolwiek mówić. Tylko patrzyła w twarz swojego narzeczonego, płacząc cicho – jakby to miało być zadośćuczynienie za wszystko, czym się z nim podzieliła.
    Już się tez nie szarpała. Nie wbijała sobie paznokci w skórę. Oddychała spokojniej, chociaż serce waliło mocno, szybko; kręciło się jej w głowie. Chciała go dotknąć sama, nie tylko być trzymana w stalowym uścisku, ale bała się, że by odsunął się, odrzucił ją całą. Jak miałaby żyć dalej, skoro by ją odtrącił? Z obrzydzenia? Nie, nie żyłaby ani chwili. Jeszcze tej nocy zakończyłaby to w jakikolwiek sposób.
    Mogłaby przepraszać, ale po co? Nie chciała nic mówić, za nic przepraszać. Nie chciała już niczego. Jason odbierał jej znowu wolę swoim zapachem i obietnicą. Kochała go na tyle mocno, żeby się poddać. Tylko czy jego słowa były prawdziwe? Czy naprawdę był gotowy nieść z nią to aż do końca?

    OdpowiedzUsuń
  102. A może wręcz odwrotnie? Może jej zło objawiało się po raz kolejny tym, że przeklinała Jasona nawet własną miłością, dając mu tak wielkie brzemię do niesienia? Przecież nikt, kto kocha, nie obarczyłby drugiej osoby czymś tak strasznym. Nikt nigdy nie skrzywdziłby drugiej osoby tak mocno.
    Była otępiałą tym, co się stało, wykończona płaczem. Starała się stać na nogach, nie przewrócić, nie poddać tej słabości, chociaż wiedziała, że jej ciało w końcu tego nie wytrzyma. Zemdleje prędzej czy później przez to, co się stało. Miała szczerą nadzieję, że więcej się nie wybudzi – chociaż z Jasonem obok nie istniała możliwość spania na zawsze. Catherine wiedziała, że nie pozwoliłby jej zasnąć na dobre. W żaden sposób.
    Nic nie mówiła znowu. Słuchała go, ale widząc, że żadne słowa nie docierają do jego umysłu, przestała się wykłócać. Co by to zmieniło? Gdyby on nie był tak naiwny, tak... przepełniony miłością, której fakt sprawiał, że Catherine czuła się jeszcze bardziej winna... może zrozumiałby, że jej śmierć powinna się wydarzyć tej nocy. Ale on nie rozumiał. On nie chciał. Musiała to uszanować w jakiś sposób.
    Jason dotknął jej policzków w tak czułym geście, więc zaczęła płakać znowu – z tego wszystkiego z ogromnej miłości, jaką wciąż ją darzył. Czuła, że nie zmieniło się nic – gładził ją tak, jak zawsze, opiekował się nią tak, jakby to, co się działo, nie miało zbyt dużego znaczenia. I tak chlipiąc wyszła z pokoju, już trzymając się jego dłoni, by czasami własne nogi nie porwały jej w miejsce, w którym mogłaby coś zrobić sobie bądź jemu.
    Czekała, aż zamknie drzwi, ale nie żądała klucza; wiedziała, że i tak Jason jej go nie da. Potem bez słowa zaprowadziła go do sypialni i usiadła na łóżku, oddychając ciężko. Czy powinna mówić cokolwiek? Jej zeznanie potem może ją skazać na śmierć. Ale nie, Jason by tego nie zrobił. Wierzyła, łudziła się, że nie.
    Słowa wylały się z niej straszną rzeką: opowiadała wszystko. O swoim dzieciństwie i o obojętności, i o swoim zbawicielu i początkach choroby. O tym, jak do tego doszło i że Red nieraz ją gwałcił i bił, a ona wciąż mu wierzyła. O jego śmierć, o ucieczce za granicę. O braku uczuć przez tyle lat. O pomyśle na morderstwo i o tym, jak zdecydowała się, żeby go nie popełnić – i jak mimo to ksiądz zastopował ją przy próbie samobójczej, umierając za nią. Jak potem przez tydzień bawiła się z odzyskanymi emocjami i jak potem tydzień leżała, niezdolna do czegokolwiek poza poczuciem winy. O próbach samobójczych, z których wycofywała się tuż przed. O poznaniu sztuki. O wszystkich lękach i o tym, jak bardzo nie wierzy w Boga, mówiąc o nim dlatego, że zamordowała księdza.
    Gdy skończyła, świtało. Nie płakała już, bo jakby jej oczy były suche. Nie miała też odwagi, by spojrzeć na Jasona. Patrzyła na swoje palce, na krew zaschniętą na ręce. Drobne ranki zaczynały ją piec. Nie skarżyła się. Nie miała prawa się skarżyć.

    OdpowiedzUsuń
  103. Może gdyby wciąż miała łzy, rozpłakałaby się po tych słowach, które w końcu wypowiedział Jason. Ale oczy ją piekły, nie chcąc już wydawać żadnych więcej łez. Zatem tylko przylgnęła do Jasona mocniej, dokładnie tak, ilekroć czuła, że potrzebuje ratunku. Tak, potrzebowała ratunku w tym momencie. Gdzieś wewnątrz niej wszystko krzyczało, że powinna umrzeć, że śmierć się jej należy i że będzie nagrodą za milczenie. Jason dawał jej ten ratunek, po prostu trzymając ją przy sobie.
    Słowa o rozstaniu trochę ją zaniepokoiły. Nie, nie mogli się rozstać. Catherine nie wyobrażała sobie życia bez niego. Zwłaszcza teraz, gdy już znał prawdę o jej morderstwie. Gdyby nie wiedział, o wiele łatwiej byłoby przeżyć rozstanie. Ale teraz każdy dzień zaczynałby się od lęku, czy Jason nie powiedział nic policji i kończyłby się obawą, czy to po prostu nie był kolejny dzień tuż przed burzą.
    Nie powiedziała nic. Miała suche gardło. Chciała odpłynąć, chociaż wiedziała, że po odpłynięciu nie zdarzy się nic poza koszmarami i powtórką wszystkiego. Morderstwa i najlepszych i najgorszych jednocześnie zaręczyn, jakie poznał świat.
    Catherine pomyślała nagle, że propozycja końca ich związku powinna wyjść od niej samej. Gdyby czekała na jego decyzję, uschłaby z niepewności. Musiała znać odpowiedź teraz. Dodatkowo, on mógł nie chcieć odejść dlatego, że była tak krucha w tym momencie. Dlatego sama musiała spytać. Poruszyła się niespokojnie, po czym rzekła ochrypłym głosem:
    - Jeśli chcesz zerwać zaręczyny, zrozumiem.
    Nic więcej nie mówiła. Potem palcami znowu dotknęła delikatnie tatuażu. Czy żałował, że go zrobił? Czy żałował każdego bólu, który odczuł podczas tatuowania? Czy żałował wydanych pieniędzy na nią teraz, gdy wreszcie ją znał całą? Gdy miał ją w garści i mógł zrobić z nią wszystko?
    - I przypomnij mnie dzisiaj. I odrzuć klucz. Nie ufam sobie – wyszeptała, znowu spoglądając na swoje stopy. - Ufam tylko Tobie.
    Bała się, że gdy się przebudzi po koszmarze, wyrwie mu klucz i to zrobi; bała się, że wyjdzie do łazienki i przetnie sobie tętnice. Każda jej myśl przedstawiała miliardy sposobów na śmierć, od wypicia farby po uderzanie głową w ścianę tak długo, aż przestałoby się oddychać.
    Dlaczego jednak Jason pozostał, Catherine nie wiedziała. Sama nie była pewna, jak zareagowałaby, gdyby dowiedziała się o dawnej zbrodni; może lepiej ze względu na własne doświadczenia, ale czy na pewno? Kochała go na tyle, by mu zaufać własne bezpieczeństwo i własne życie. Kochała go tak,że zamierzała mu oddać broń. Czy jednak kochała go tak mocno, jak on kochał ją? Jeśli kiedyś wyjdzie wszystko na jaw, Jason odpowie za zacieranie śladów. Czy naprawdę był gotowy na to wszystko?
    Catherine nagle zdała sobie sprawę, że gdyby zażądał od niej zamordowania kogoś złego, zrobiłaby to. Potrafiłaby. Choćby cierpienie nie miało jej opuścić już do końca życia.

    OdpowiedzUsuń
  104. Gdyby nie była złym człowiekiem, nie znienawidziłaby własnych rodziców tak mocno, by życzyć im śmierci przez lata. Również nie zauroczyłaby się ostatnim ćpunem; najpewniej by mu pomogła, zamiast przynosić kolejne dawki. Nigdy nie wyładowywałaby swojej agresji na innych. Nie zabiłaby. Nawet, jeśli teraz żałowała i błagała wszystkich i wszystko o wybaczenie, czy naprawdę to świadczyło o tym, że była dobra?
    - Przepraszam, że go zabiłam, Jason – wyszeptała. Nie patrzyła mu w twarz, bała się spojrzeć. Przerażało ją to, że jego miłość naprawdę była aż tak potężna; niczym niebo, na które Catherine uwielbiała patrzeć, bo przytłaczało ją niesamowicie swoją wielkością. Jason stawał się właśnie czymś tak ogromnym, czymś, co sprawiało, że czuła się malutka i bezpieczna w swojej maleńkości. Tylko czy zasługiwała na taką miłość? Czy nie powinien jej dostać ktoś lepszy?
    - Nie mogę mieć dzieci – dodała uparcie, ale jakby z mniejszym przekonaniem; nie chciała się wykłócać. - Nikt nie powinien mieć takiej matki jaką byłabym ja. Wariatka, która powinna brać leki, która zamordowała kiedyś. Nie, zniszczyłabym je. Dlatego nie chcę mieć dzieci. Możesz mieć dla nich więcej miłości niż ja kiedykolwiek bym mogła mieć, ale to ich nie uratuje. Jestem potwo...
    Nie dokończyła. Wiedziała, że Jason nie chciał, żeby tak o sobie mówiła; miała nawet wrażenie, że nie powinna, zważywszy na to, ile jej oddał z siebie tej nocy. Boże, on się o tym dowiedział, był pierwszy po dwunastu latach, i jej nie odrzucił, wręcz przeciwnie, teraz przyciskał do siebie, żeby nic sobie nie zrobiła ze strachu. Nie miała prawa więcej się karać na jego oczach, przekonywać go, że nie ma racji! On wiedział. Znał ją całą. Czy Catherine mogłaby w jakikolwiek sposób jeszcze górować nad nim swoją wiedzą o sobie samej?
    - Przepraszam – wyjąkała, przylegając do mężczyzny jeszcze bardziej.
    Nie zasnęła długo. Udawała swój sen, chcąc, żeby Jason zasnął, by mogła wyjść z pokoju, bo to przebaczenie, które jej w jakiś sposób zaczynał ofiarowywać wręcz paliło. Catherine czuła głównie wstyd, że musi prosić o odpuszczenie tego wielkiego grzechu, wstyd, który drażnił wszystkie jej najmniejsze części. Od zawsze chciała usłyszeć to wielkie „wybaczam Ci” od osoby, która ją pozna, od kogoś, kogo moc będzie na tyle wielka, że rzeczywiście będzie mógł dokonać tego aktu. I teraz Jason wiedział... i to bolało. I przerażało. Bo co, jeśli on jednak nigdy jej nie wybaczy?
    W pewnym momencie, gdy słońce wlewało się już do środka, Catherine usiadła na łóżku. Nie usnęła ani na moment tej nocy i wiedziała, że teraz nie zaśnie bez swoich leków przez jakiś czas. Za dużo myśli, za dużo emocji, za dużo lęku, który ciążył jej na ciele.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skuliła się na materacu i spojrzała na Jasona. Dlaczego on ciągle tutaj był? Powinien uciekać. Powinien wyjść, zamknąć drzwi od zewnątrz i zawołać policję. Pozwolić się jej zabić... bo nie wierzyła, że umiałby zabić ją sam. Tak, wszystko robił źle! Catherine więc nie rozumiała nic i nie wiedziała, czy powinna rozumieć. Czy naprawdę miłość mogła być aż tak ogromna?
      Z trudem wstała i poszła do łazienki. Bolało ją wszystko po wczorajszym seksie, bolało ją tym bardziej, że wyznanie prawdy niesamowicie ją osłabiło. Ciało nagle postarzało się o kilkadziesiąt lat, bo poziom lęku był zbyt wysoki, by mogła być nadal trzydziestolatką.
      Kusiło ją wiele razy, by podciąć sobie żyły albo tętnice na szyi, ale powstrzymywała się. Wiedziała, że Jason wnet do niej dołączy i że ją znajdzie; tylko i wyłącznie przysporzyłaby mu bólu. Zresztą, czy nie powiedział, że wyrwałaby mu serce? Nawet, jeśli nie wierzyła, że tak by się stało, jego miłość stanowczo przerastała możliwą wiarę Catherine.
      Po wyjściu spod prysznica i upewnieniu się, że nie ma aż za bardzo napuchniętych oczu, Catherine ruszyła na dół. Chciała zamówić śniadanie, ale przypomniała sobie, że akurat dzisiaj nie było ani pani Rosy, ani jej pokojówki. Przywitała się tylko przelotem ze swoimi ochroniarzami i z pustymi rękami ruszyła na górę.
      Nigdy nie powinna była mu dawać tego bólu. Dzielić go z nim. To był ciężar, którego nie powinna była nosić żadna kobieta; jak mogła oddać część komuś innemu i po co? Zresztą, teraz było tylko trudniej. Martwiła się o setki tysięcy więcej rzeczy.

      Usuń