L I S B E T H L E E
31 października '93
pracownica kina
diler na ćwierć etatu
nietutejsza tutaj
trzecie piętro piątego bloku w drugim rzędzie
uroku zero uroków stos
dziewczynce, co się moim bawi nieistnieniem,
wdzięczna jestem, gdy w dłonie mój niebyt porywa,
i mówi za mnie wszystko, różowa natchnieniem,
i udaje, że wierzy w to, iż jestem żywa
[Cześć i czołem. Tytuł - Marie von Ebner-Eschenbach, niżej Bolesław Leśmian. Chętnie zaplączę się w jakieś ciekawe poplątanie z powiązaniem.]
[ Witam! Zakochałam się w cytatach <3 Udanej zabawy! ]
OdpowiedzUsuńAdministracja/Claudia
[Witam! :) I zapraszam do siebie, o ile masz jakiś pomysł. Moja głowa na chwilę obecną świeci pustkami (: ]
OdpowiedzUsuńAlison Merrick
[Cześć i czołem. Facet Owena jest uzależniony od amfetaminy, z racji czego robi się agresywny. Jeśli Lisbeth handluje również i tym specyfikiem i o ile ma taki charakterek, jak mi się zdaje, mam pewien pomysł. Rzeczony wcześniej facet Alexisa przyjdzie do niej jak zwykle po towar, a kiedy ta oznajmi mu, że nie ma, uderzy ją. Kolejno Lisbeth będzie chciała się odegrać, może go śledzić, tudzież z jakiegokolwiek innego powodu wywnioskować, że ten mieszka w mieszkaniu Owena. Przyjdzie doń w nocy z kijem baseballowym, a tu niespodzianka - otworzy jej skatowany pan fotograf. Co myślisz?]
OdpowiedzUsuń[Brywieczór, zapraszam do siebie, jeśli są chęci.]
OdpowiedzUsuńAndrea R.
[Alison co prawda Włoszką nie jest, ale niemal od zawsze mieszka w Modenie, więc mogą się znać albo chociaż kojarzyć.
OdpowiedzUsuńOpcja ze składnikiem ogólnie mi pasuje, tylko muszę ją troszkę przerobić. Alison nie jest z tych co się boi wylania. W zamyśle to w tej budce pracuje już ładnych kilka lat, a szef nie ma nikogo na zastępstwo. No i jednego dnia wpadłby na pomysł, że znajdzie jej pomoc. Zatrudniłby jakąś tam blondynkę. I o umówionej godzinie przyszłaby Lisbeth. Alison pomyślałaby, ze to ona jest tą nową i wysłałaby ją do sklepu po ketchup, który właśnie by się skończył. Oczywiście nie wiedzac, że jest w wielkim błędzie, bo o tym dowiedziałąby się dopiero później. A potem... Potem to jakoś samo się potoczy :)]
Alison Merrick
[ Cześć i czołem ;) Fajna pani, więc wybacz za przykrycie. Widzę, że są mniej więcej w podobnym wieku i obracają się w przestępczym półświatku (on złodziejaszek, ona dilerka) ;) ]
OdpowiedzUsuńLuca
[ Na razie mam sporo zaległości w swoich wątkach, więc nic nie obiecuję. Ale jak na coś wpadnę, to może też przydreptam tutaj :D ]
OdpowiedzUsuńClaudia
Luca i Lisa poznali się w nietypowych okolicznościach, choć właściwie jak na tę dwójkę to może nie aż tak nietypowych. To było późną jesienią, gdy złote liście powoli opadały z drzew, tańcząc w alejkach parkowych porywane chłodnymi podmuchami wiatru. On kręcił się po mieście, szukając odpowiedniego miejsca, w którym mógłby przetrwać nadchodzącą wielkimi krokami zimę, a ona… ona najwyraźniej szukała klientów, czego Luca wówczas jeszcze nie wiedział. Może, gdyby był tego świadom, nie wpakowałby się w to dobrowolnie. Liczył na drobny zarobek, ale nieco się przeliczył. Przeszedł obok niej i niby to przypadkiem zderzył się z nią, zręcznie wślizgując dłoń w kieszeń jej płaszcza. Napotkał pod palcami foliowy woreczek, który zgarnął i już próbował się oddalić po cichym „przepraszam”, gdy dziewczyna chwyciła go za przegub dłoni i zatrzymała, żądając zwrotu jej własności. Pech chciał, że najwyraźniej Lisa była obserwowana przez policję już od jakiegoś czasu. Jakież było zdziwienie ich obojga, gdy zewsząd zaczęły ich otaczać błyskające błękitem światła.
OdpowiedzUsuńLuca niewiele myśląc, złapał rękę dziewczyny i zaczął gnać przed siebie. Nie myślał o niczym więcej niż tylko dotarciem bezpiecznie do jednej z jego kryjówek. Niestety było to bardzo daleko, a tchu im powoli zaczynało brakować. Niestety policjanci nie mieli zamiaru odpuścić. Głośne uderzenia oficerskich butów i szczekanie psów, które najwyraźniej wykrywały obecność narkotyków do teraz brzęczało Luce w głowie, gdy zasypiał. Było tak blisko, że chłopak już w sumie czuł w ustach smak więziennego żarcia, aż tu nagle jego towarzyszka niedoli wzięła sprawy w swoje ręce. To ona znalazła im miejsce, w którym na spokojnie mogli przeczekać obławę i to w sumie dzięki niej wtedy wszystko poszło gładko. Może dlatego jakoś się zaprzyjaźnili. Chociaż właściwie przyjaźń to w ich przypadku za wiele. Oni po prostu wykorzystywali wzajemnie swoje umiejętności i kontakty by jakoś radzić sobie w życiu.
I tak było tym razem. Około dwudziestej trzeciej Luca zapukał do drzwi Lisy.
Luca
[Cześć. Przyszłam wraz z Enzo przywitać się. I po wątek. Ale tu już razem coś wymyślimy.]
OdpowiedzUsuńNienawidziła okresu jesienno-zimowego. Było zimno, mokro, a w dodatku mało ludzi się kręciło. Większość wolała iść do jakieś knajpy i tam zjeść. I co z tego, że tej budce były jedne z najlepszych hot-dogów w mieście? To się nie liczyło! Może gdyby miała ciepły kąt, w którym ludzie mogliby usiąść to aż tak nie cierpiałaby na samotność.
OdpowiedzUsuńChłodne powietrze wdzierało się przez wnękę między szybą a dachem budki. Pomimo, iż miała włączone ogrzewanie, to na niewiele się one zdawało. Dalej jej było zimno i coś czuła, że lada moment się rozchoruje. Nie chciała być chora, a wszystko właśnie na to wskazywało. Szef ją zamorduje jeśli weźmie teraz wolne.
Już od dawna słyszała o pomyśle koleżanki w pracy. I była bardzo na tak! Dodatkowe ręce pracy zawsze się przydadzą. Ponadto będzie miała do kogo otworzyć usta no i będzie miała więcej wolnego. Ów nowa pracownica miała zjawić się dzisiaj. Miała być blondynką i... właściwie tylko tyle wiedziała.
Nic wiec dziwnego, że kiedy podeszła do niej pierwsza blondynka, to od razu wzięła ją za nową pracownicę. Nawet przez myśl jej nie przeszło, iż mogłaby być ona zwykłym klientem!
- Dzień dobry, dzień dobry - powiedziała, wyciągając z kasy odpowiednią ilość drobniaków przeznaczoną na zakup ketchupu. - Ty pewnie jesteś tą nową pracownicą, prawda? - zapytała, choć wcale nie oczekiwała na odpowiedź. - Pod nieobecność szefa ja mam mieć nad tobą opiekę. Wiem, że nieładnie tak zaczynać znajomości, jednak mam pierwsze zadanie. Tam, tam... - wskazała jej ręką na supermarket - kupujemy ketchupy, które się właśnie skończyły. Weź skocz i kup, tu masz pieniądze. Powiedz, że jesteś od pana Zito, to dadzą ci zniżkę - powiedziała, wręczając jej odpowiednią ilość pieniędzy.
Alison
[Jeju, jaka ona jest piękna. <3]
OdpowiedzUsuńNatasha Julie Hamilton.
Nie lubił prosić o pomoc. Szczerze? W ogóle nie lubił o nic prosić. Zwykle brał to, na co miał ochotę i nie informował o tym nikogo. O takich jak on mówiono, że ma „lepkie rączki” i coś w tym chyba było, jednak nie wszystko dało się załatwić w ten sposób. Czasem trzeba było mieć znajomości, a to nie było jego mocną stroną. To było domeną Lisy. Może właśnie dlatego wylądował u niej gdzieś w okolicach północy. Nie był zdesperowany, ale zależało mu na czasie.
OdpowiedzUsuń- Jest sprawa – powiedział, gdy tylko drzwi stanęły przed nim otworem, a w progu zobaczył blondynkę, którą ta dobrze znał. Nie bawił się w owijanie w bawełnę, bez zaproszenia wtargnął do środka, zdejmując kurtkę i buty zaraz przy drzwiach. Zapowiadało się na dłuższą wizytę. No chyba, że Lisa pozwoli mu znowu się na chwilę zatrzymać na swojej kanapie w salonie. Choć pewnie po ostatnim miała go powyżej uszu.
Przeczesał palcami swoje włosy i krążył chwilę, najwyraźniej próbując wydeptać szyb dla windy, która swoją drogą mogłaby się przydać. Kto to widział łazić po tylu schodach!?
- Poznałem kogoś – zaczął dość niewinnie. – Pani prokurator – dodał po chwili, a widząc minę swej koleżanki uśmiechnął się niemrawo. – Nie wie czym się zajmuje – poprawił się szybko, żeby blondi przypadkiem nie dostała zawału. W końcu kiedy jedna kostka domina upada, ciągnie to za sobą reakcję łańcuchową, która prowadzi na dno nie tylko jedną osobę. – Potrzebuję paru świstków, które będą potwierdzały, że jestem kimś innym. Może studentem, może kimś innym, nie ważne… cokolwiek, byle nie grzebała w mojej kartotece – rozłożył bezradnie ręce na boki. – Ja wiem, że to ryzyko i w ogóle, ale może się opłacić – zagryzł lekko dolną wargę. – I nie będę Cię aż tak często nachodził wykorzystując Twoją gościnność – roześmiał się w końcu. – To co, masz kogoś kto nam pomoże?
Ta znajomość otwierała przed nim nowe możliwości. Dzięki tej kobiecie mógł zdobyć informacje, do których normalnie nie miałby dostępu.
Luca
Oczywiście, że się nie nawrócił! Przestępczy półświatek połknął go w całości. Nie miał już odwrotu, a i nikt nie dałby mu rozgrzeszenia. Musiałby swoje odsiedzieć i odrobić, a to go nie bardzo urządzało. Był młody i nie przejmował się konsekwencjami swoich czynów. Nie myślał o tym, co będzie kiedyś, z resztą… nie był przecież pewien czy dożyje kolejnego dnia, więc snucie planów na przyszłość nie miało najmniejszego sensu. A z tą panią prokurator to akurat miał więcej szczęścia niż rozumu, ale to u niego normalne. Poznali się przypadkiem, a Luca jak to Luca – węsząc pewien zysk, postanowił ciągnąć to dalej. Z resztą, nie miał przecież powodu by narzekać. Kobieta była inteligenta, urodziwa i miała kasę. Czego mógłby chcieć więcej? W miłość przecież nie wierzył, a związki w dzisiejszych czasach były trochę na zasadzie zapewniania sobie wzajemnych korzyści. Jakie korzyści więc miała ona? Otóż, chyba mogła się w nim powoli zakochiwać, ale kto to wie… w końcu baby są przecież z Wenus.
OdpowiedzUsuńCierpliwie czekał aż Lisa wykona kilka telefonów i w końcu się doczekał. Dobrze, że miał kogoś takiego jak ona. To mogło się przecież opłacić nie tylko jemu, jak i jej. Przecież wiadomo, że pod latarnią jest najciemniej.
- Elegancko – klasnął w dłonie, wyraźnie zadowolony z takiego obrotu sprawy. Musiał teraz szybko skołować jakąś sumkę by opłacić ewentualne koszty zmajstrowania tegoż papierka, ale to akurat najmniejszy problem. Kilka samochodów, parę portfeli i powinno styknąć.
- Nie mówmy o weselach – zaoponował. – Nie mam zamiaru się żenić – wybuchnął śmiechem. – Chociaż kto wie… - poruszył sugestywnie brwiami. Oczywiście żartował. Obrączka nie była mu do szczęścia potrzebna, a i pewnie zaraz by ją gdzieś zastawił. Podreptał za nią do kuchni rozważając wszystkie możliwe opcje, ostatecznie zdecydował się na herbatę. Po kawie nie mógłby spać, a po ostatniej imprezie nie miał ochoty na nic z prądem. – Herbatą nie pogardzę – wyszczerzył się do niej. – A tak w ogóle, obudziłem Cię? – zapytał, opierając łokcie o blat kuchenny.
Luca
Lubił od czasu do czasu wychodzić do kina z tym mały przypałem, jakim była jego młodsza siostra. Odkąd nie mieszkał już z nimi, to znaczy z nią i matką, robili takie wypady średnio raz na dwa tygodnie. I całkiem miło i przyjemnie spędzali razem czas. Tylko nie znosił w tym wszystkim jednej małej rzeczy. Tego, kiedy jacyś obcy ludzie, którzy ich nie znali nadawali im miano "ależ to urocza para".
OdpowiedzUsuńWybrali się na jakiś film. Do końca nie wiedział jaki, bo to nie on wybierał. Poszedł po popcorn i picie, podczas gdy młoda zajęła ich miejsca.
- Przepraszam. - Powiedział, uśmiechając się lekko zakłopotany, kiedy potknął się o stopień i wylał napój na jakąś dziewczynę. "Chyba mam przeje*ane." - Przemknęło mu przez ten blond łeb.
[Działki są w porządku, a ja lubię takie powiązania. Masz już jakąś koncepcję na wątek?]
OdpowiedzUsuńAndrea R.
Teoretycznie Luca nie żałował drogi jaką obrał. Ten wybór jak i każdy inny miał swoje plusy oraz minusy. Z resztą nawet jeśli miałby zamiar zawrócić… chyba w zbyt głębokim bagnie się zakopał. Czasami, gdy stoi się na rozdrożu i wybierze się jedną ze ścieżek pali się jednocześnie za sobą wszystkie mosty. Najwyraźniej tak było również z nim. Owszem, czasem tęskno spoglądał w okna niektórych domów, ale zaraz po tym przeżywał niesamowity odlot albo ścigał się ulicami miasta kradzionym samochodem, uciekając przed gliniarzami.
OdpowiedzUsuń- Tworzę listę najlepszych współlokatorów – odparł na jej pytanie, szczerząc się wesoło. – Na razie prowadzisz w rankingu – pokiwał głową i mrugnął do niej. – Na mieszkanie z panią prokurator jest jeszcze za wcześnie – przesunął końcem języka po spierzchniętych wargach. – Ale spójrz na mnie… - rozłożył ręce na boki i zaprezentował jej ten swój firmowy uśmieszek. – Która zdesperowana, samotna kobieta nie chciałaby mnie zaciągnąć siłą do swojego łóżka – wybuchnął śmiechem i znów oparł się o blat obracając w dłoniach pusty jeszcze kubek.
- Ale muszę najpierw zapiąć wszystko na ostatni guzik, żeby później nie było niepotrzebnych problemów – spoważniał. – Dlatego przyszedłem do Ciebie – skinął głową i poklepał ją po dłoni. – No i może liczyłem, że masz może coś dobrego w zapasie – dodał niezbyt pewnie. Już i tak miał u niej dług, ale przecież odbije się i jej odda całą należną sumę. Cóż, może gdyby się łaskawie wziął do roboty, to nie musiałby się zapożyczać i powiększać listę swoich wierzycieli. Luca zawsze chodził na skróty.
[Życie mojej pani prokurator to wielkie pasmo nieszczęść i ona stanowczo nie jest z tych porządnych. A ja miałam taki pomysł, żeby ich rodziny przykładowo się przyjaźniły no i one oczywiście też - od dziecka. Z racji iż 9 lat je różni to przypuśćmy, że moja Natasha zawsze była starszą siostrą Lis. Powiedzmy, że jakieś 5 lat temu ich drogi się rozeszły bo moja pani gdzieś wyjechała, a jak wróciła to nie miała odwagi się odezwać. Możemy też zrobić, że gdy Twoja pani miała 16 lat, a moja te 25 zaćpały się na pożegnanie(choć Lis nie wiedziała, że to jest pożegnanie i z tego powodu może być wściekła na Natashę). W każdym razie teraz mogą spotkać się na sali sądowej w odniesieniu do narkotyków i moja pani będzie musiała bronić Lis, co Ty na to?]
OdpowiedzUsuńNatasha Julie Hamilton..
Alison bardzo lubiła swoją pracę. Lubiła ten specyficzny zapach hot-dogów, lubiła ludzi, lubiła atmosferę... Lubiła po prostu wszystko. Najlepsze było jednak to, iż mogła potem marudzić. A Alison z całą pewnością należała do osób, które uwielbiają marudzić i tylko szukają okazji do marudzenia. Mimo, iż strasznie marudziła na pracę, to nie chciała jej zmieniać na razie.
OdpowiedzUsuńNawet do głowy jej nie przyszło, że blondynka była klientką. Co prawda nie wyglądała tak jak myślała, jednak nie można oceniać po pozorach. Nie wyglądała jak pracownia budki z hot-dogami, ale czy ona wyglądała? Po Alison tez nikt nie spodziewał. Kiedy mówiła o swoim miejscu pracy (wśród obcych z dumą, a wśród przyjaciół z narzekaniem) wszyscy robili wielkie oczy i nie potrafili jej uwierzyć na słowo. A szkoda.
- O! Dziękuję ci ślicznie - powiedziała, kiedy tylko dziewczyna wzięła od niej pieniądze. Sama uśmiechnęła się szeroko i przygotowała sałatkę, którą serwowali wraz z hot-dogami, bądź osobno jeśli ktoś miał taką ochotę.
Wszystko było już gotowe i tylko czekała na powrót blondynki. A kiedy już się tak stało, to nie wierzyła własnym uszom! Wpatrywała się w nią niczym w ósmy cud świata. Jej oczy urosły do sporych rozmiarów, bo tak wielkie było jej zdziwienie.
- Jak... to nie? - zapytała cicho, biorąc do ręki ketchupy. - Czemu wcześniej nic nie mówiłaś? - zapytała, kiedy już odzyskała zdolnośc mówienia. - Z jakimi dodatkami hot-doga?
Alison
[Witam, pani na zdjęciu ładna, imię śliczne i cytaty fajne. c;
OdpowiedzUsuńDilerka, więc moja pani może ją kojarzyć bo jej współlokator na przykład jest częstym klientem. Taki początek, wymyślę coś lepszego, ale to jutro..]
Bea.
[Zastanawiam się czy to by przeszło. System moralny Constiego jest dość rozwinięty i nie wiem, czy byłby w stanie sprzedawać informacje.]/Constantine
OdpowiedzUsuń[Myślę, że to akurat mogłoby przejść. Detektyw z pewnością potrzebuje informatorów. Mieliby układ - ona udzielałaby mu informacji o przestępczym świecie, a on w zamian dawałby jej ochronę i w razie czego wyciągał z kłopotów, nie powiadamiając policji.]/Constantine
OdpowiedzUsuń[Hm, myślę, że opcja, że mieszkały gdzie indziej nie bardzo mi odpowiada, bo moja pani niestety od urodzenia mieszka we Włoszech. Możemy zawsze wybrać opcję, że ich rodziny się przyjaźniły i co roku spędzali razem ferie zimowe i wakacje, co Ty na to? Dziewczyny wymieniały mejle, gdy Lis podrosła ale po jakimś czasie nawet to ucichło. Teraz oczywiście spotkają się w Modenie - po za salą sądową skoro nie bardzo Ci to pasuje. Tylko musimy ich jakoś zmusić do spotkania bo wątpię, że Lis będzie chciała dobrowolnie to zrobić tym bardziej, bo Natasha unosi się dumą i nadal się nie odzywa, o.]
OdpowiedzUsuńNatasha Julie Hamilton.
Marudzenie było dobre jednak tylko do pewnego stopnia. Kiedy było go za dużo, to zaczynało robić się nudne. No bo kurde... Ileż można narzekać? Alison lubiła narzekać. I to bardzo. Jednak kiedy już wyjęczała wszystko co jej na sercu leży, to brała się do roboty. Zmieniała to co jej najbardziej nie leżało i cieszyła się z drobnych rzeczy, które wcale nie były takie złe, jak się początkowo mogło wydawać.
OdpowiedzUsuńDalej nie potrafiła sobie wybaczyć swojej głupoty. Tak, głupoty, bo inaczej nie mogła tego nazwać. Zamiast odpowiednich pytań od razu założyła, że dziewczyna jest nową pracownicą. Powinna się mocno pacnąć w głowę. I to najlepiej czymś ciężkim, bo jej głupoty nie można było nawet do czegoś porównać. Pewnie tylko ona była tak mądra, że wysłała obcą osobę po ketchup do sklepu...
Kiwnęła lekko głową. Blondynka miała rację - ketchupu nie było i nie było też nikogo, kto mógłby pójść do sklepu. Alison sama musiałaby zamknąć budkę, pójść do sklepu, otworzyć budkę i się rozpakować. Straciłaby o wiele za dużo czasu, niż mogła.
- Jakieś specjalne wymagania co do sałatki? - zapytała, drapiąc się po policzku. Założyła jednorazowe rękawiczki, coby nikt nie przyczepił się, iż pracuje niezgodnie z zasadami czystości. - Na koszt firmy... W ramach przeprosin i zapłaty za ketchup - powiedziała szybko. Szef by ją pewnie zabił, ale co tam... Za głupotę trzeba niestety płacić.
Alison
[Miałam zacząć, bo w gruncie rzeczy Ty podałaś pomysł, ale nie do końca mi to wychodzi... Wyjdę na bardzo złego człowieka, jeśli poproszę o rozpoczęcie?]
OdpowiedzUsuńAndrea R.
Ćpuński Caritas? Niezła nazwa. Luca uśmiechnął się do niej zadowolony. Chyba słowo „ostatni” nie bardzo do niego przemówiło, ale tym teraz akurat przejmować się nie musi. Okej nie będzie zaprzeczał – możliwe, że jest uzależniony, ale jak na razie wydawało mu się, że może z tego wyjść, gdy tylko zapragnie. Owszem będzie ciężko, ale da radę – jak zawsze.
OdpowiedzUsuń- Jesteś najlepsza na świecie – oświadczył z uśmiechem. – Więc uroczyście obiecuję, że więcej Cię już klepać nie będę – uniósł lewą rękę ku górze, a prawą ułożył na sercu. Tak jakby jego obietnice były coś warte. Mówi się, że nie powinno się nic nikomu obiecywać, jeśli się wie, że obietnicy się nie dotrzyma. Luca jakoś się tym nie przejmował, a z kolei Lisa doskonale wiedziała jaki jest Bonasera.
Wziął kubek z herbatą, którą mu zaoferowała i upił łyka, oczywiście parząc czubek języka. Oczy zaszły mu łzami, a on sam syknął głośno. Kara za łapczywość.
- Oddam Ci wszystko do końca miesiąca, podejrzewam – przygryzł dolną wargę, jeszcze czując nieprzyjemne pieczenie na języku. – Ewentualnie do połowy stycznia.
Nie miał pewności, że plan, który sobie założył w ogóle wypali, no ale nawet jeśli nie, to przydałaby mu się w końcu jakaś niezła robota, żeby jakoś wyjść z długów. Chwilę się zastanawiał nad czymś, a po chwili najwyraźniej jakaś wyimaginowana lampka rozjarzyła się nad jego głową, bo uśmiechnął się promiennie.
- Ewentualnie mógłbym pracować dla Ciebie, ewentualnie „z tobą” – zaznaczył w powietrzu cudzysłów.
Luca
Wiadomo jak to było przy współpracy dwóch osób, które znają się trochę lepiej niż powinny, a nie są zbyt blisko. Jedno potknięcie i coś zaczyna się sypać, pojawiają się kolejne problemy, a te prowadzą do kolejnych konfliktów. Koło się zamyka i nie ma wyjścia. Więc tego, że pracy mu raczej nie znajdzie, Luca się spodziewał. Trudno, sam coś znajdzie o ile będzie musiał. Na razie ma jeszcze trochę forsy ze sprzedaży ostatniego samochodu. Ostatnimi czasy to w tego typu kradzieżach zaczął się specjalizować. Nawet dostał zlecenie specjalne. Miał sprowadzić do zaznajomionego warsztatu konkretny model o konkretnym roczniku. Dało radę to zrobić. Miał dostać ekstra, dlatego teraz rozglądał się za rzeczonym audi.
OdpowiedzUsuńPapierosem się nie poczęstował. Palił rzadko, najczęściej przy piwie i w chwili, gdy zżerały go nerwy. Dziś był wyjątkowo spokojny, można rzec że nawet w bardzo dobrym humorze.
- Okej, Twoją odmowę jestem w stanie przyjąć z godnością – kiwnął głową i napił się herbaty, podczas gdy ona poszła otworzyć drzwi. Kiedy wróciła i wręczyła mu foliowy woreczek, oczy rozbłysnęły mu na sam jego widok. – Najlepszy mikołajkowy prezent w moim życiu, Lis – schował podarek do tylnej kieszeni spodni. To był materiał na czarną godzinę, ale zapas musiał być. Czarna godzina mogła nadejść o każdej porze dnia i nocy, a wtedy nie tak łatwo byłoby mu coś skołować.
Jego telefon zawibrował, donosząc o nadejściu wiadomości. Luca odczytał ją w skupieniu, a kiedy oderwał wzrok od ekranu podzielił się radosną wiadomością.
- Jutro Cię spłacę.
Luca
[Możesz zacząć gdziekolwiek, jakkolwiek tylko chcesz. Dziękuję!]/Constantine
OdpowiedzUsuń[Oczywiście, że G. może być łącznikiem. Możemy go potem nawet wciągnąć w nałogowe palenie, a co tam.]
OdpowiedzUsuńGorgio.
Andrea lubił otaczać się ogromną ilością obowiązków i praktycznie w nich tonąć, przez co niektórzy znajomi uważali go za pracoholika. Niestety, Romagnoli nie był istotą z nadzwyczajnymi zdolnościami i też się męczył, od czasu do czasu; aż do momentu w którym śpiąc nie słyszał – a może nie chciał usłyszeć – denerwującego dźwięku budzika i zdawał sobie sprawę z tego, że może wreszcie nadeszła pora na chwilę odpoczynku.
OdpowiedzUsuńNie poszedł do pracy i już piętnaście minut po podjęciu tej decyzji i zadzwonieniu do szefa, pojawiły się u niego pierwsze wyrzuty sumienia. Opuszczenie swoich odpowiedzialności było czymś nie do przyjęcia w jego życiu; czuł się tak, jakby za chwilę cały świat miał wybuchnąć, Koloseum w dalekim Rzymie zawalić na sobie, a Juliusz Cezar rzucić na nich wszystkich klątwe ze swojego grobu. Gdy nie miał ochoty być produktywną jednostką społeczności oznaczało to, że coś było mocno nie tak.
Nawet Sirio chyba zauważył brak energii witalnej w jego żyłach, bo dopiero gdy w powietrzu rozległ się dźwięk pukania do drzwi, zwierzę dało oznakę życia. Zaszczekało radośnie i zaczęło machać ogonem, wstając i podchodząc do źródła dźwięku, jakby na ten jeden, jedyny dzień zgodziło się na przejęcie części obowiązków leżących na plecach młodego Włocha. Ten, siedzący na kanapie pod kocem, z początku nie chciał odstawić na bok swojej książki, jednak wreszcie poczucie odpowiedzialności podniosło go z miejsca i sprawiło, że jego dłoń nacisnęła klamkę. Andrea natychmiast podziękował mu i uśmiechnął się delikatnie na widok twarzy, która zazwyczaj niosła dla niego jedynie dobre wieści.
- Witam w moich skromnych progach.
Andrea R.
[ Od urodzenia, tylko, że ojciec to Anglik, a matka Włoszka. A pewnie, może być :) teraz podstawowa kwestia - Lisbeth go lubiła czy nie? I w jakich okolicznościach ich kontakt się urwał? ]
OdpowiedzUsuń[No w sumie można zrobić to na tej zasadzie, że Bradley bardzo ją polubił, może nawet mu się spodobała, ale jego przyjaciel kiedyś zmarł przez przedawkowanie, stąd wręcz wrogie nastawienie do dilerów.]
OdpowiedzUsuńAlison musiała się wymarudzić. TO na prace, to na studia, to na klientów, to na pogodę, to na nowe niewygodne buty... Jednak kiedy już się wymarudziła, to nie miała ochoty na dalsze pitolenie i problemach. Wolała skupić się na czymś innym. Na przykład na rozwiązywaniu tychże problemów. Chociaż z rudej to była taka osoba, iż nawet nie mając problemów wynajdzie sobie jakiś byleby tylko pomarudzić. Jeśli nie dostanie dziennej dawki marudzenia, to zaczyna się robić wredna i złośliwa. Na co dzień też jest złośliwa. Jednak w tym bardziej żartobliwym znaczeniu.
OdpowiedzUsuńDalej nie wiedziała co ma z sobą zrobić. Nic do tej główki jej nie przychodziło. Chciała się mocno uderzyć czymś ciężkim. Zamiast zapytać i się doinformować, to od razu przyjęła taką, a nie inną opcję. I to jej właśnie w ogóle nie odpowiadało, ponieważ gdyby ktoś się o tym dowiedział, miałaby nie małe kłopoty. Chociażby dlatego, iż jest taka nierozważna i zrobiłą coś pochopnie.
- No niby wszystko w porządku, jednak nie powinnam tak robić - wytłumaczyła szybko. Specjalnie zwróciła się do niej w ten sposób. Nie wiedziała, czy może mówić na ty, a tak na per pani było jej głupio. Przybrała formę bezosobową, co wyszło jej raczej dziwnie i zabawnie, no ale czego się spodziewać po matematycznym geniuszu, któremu daleko było do idealnego humanisty?
- Jasne, sałatka będzie bez pomidora - odparła szybko i wzięła się za wybieranie tego składnika z sałatki. Odkładała to na osobny talerzyk. Skoro blondynka nie chciała, to przynajmniej ona sobie zje, żeby się nie zmarnowało, o!
- Alison... Jestem Alison - również uśmiechnęła się do dziewczyny i podała jej zamówienie. - Dziwnie się czuję i naprawdę przepraszam raz jeszcze.
Alison
[Ćpiemy. Bardzo lubię konkretne pomysły, naprawdę i bardzo mi się podoba, tyle że Jesse jednak coś tam odłożył i śpi w jakimś hotelu (chyba, że był bardzo mocno pijany). W sumie to można założyć, że był naprawdę pijany i uwalony, więc sobie przykimał gdzieś, gdzie nie jest bezpiecznie. Lisbeth mogłaby mu coś wcześniej sprzedać (o ile zaczepia ludzi na ulicy hey kid, wanna buy some drugs?). Albo w ogóle mogą się znać - ona może mu regularnie coś dostarczać, w końcu on przyjechał do miasta rok wcześniej. :) ]
OdpowiedzUsuńJesse Carter
[ Ok, jeśli nie masz nic przeciwko to zacznij, bo ja tutaj to cały czas robię ;) ]
OdpowiedzUsuń[Fakt "pójście do kogoś" jest dość jednoznaczne. Jeśli zaś chodzi o Jamesa to nie byłoby z tym problemu, a mogłoby w jakiś sposób nam urozmaicić wątek. Reszta pasuje, więc możemy, jeśli chcesz, tę jedną kwestię dodać.]
OdpowiedzUsuńJesse
[Hej, cześć i dziękuję za powitanie! :)
OdpowiedzUsuńFajnie, że przyszłaś z pomysłami, tylko nie wiem, czy Twoja bohaterka nie ma już zbyt wielu problemów, żeby jeszcze robić sobie wroga z Silasa ;D
Wiem, że na to nie wygląda, ale to dość bojowo nastawiony człowiek i wciąganie go w cokolwiek, czego sam nie aprobuje, to niezbyt dobry pomysł, chyba, że nie przeszkadza ci wątek o zabarwieniu negatywnym ;)]
Silas
[Oj nie mówi tak ;) Trzeba się wcześniej rzucać na wątki, a nie czekać kilka dni po opublikowaniu karty, to wszystko ;D
OdpowiedzUsuńTylko drobna modyfikacja: zazwyczaj to Silas był takim szeregowcem, więc właściwie przed pracą w DR nie miał nawet realnych możliwości, aby kogokolwiek zatrudnić, ale motyw dawnej współpracy jest ok.
Czyli......... pracowali razem i teraz go przez nią pobiją? :D Dobrze rozumuje?]
Silas
[Usz, dobrze, zacznę, ale najwcześniej jutro.]
OdpowiedzUsuńJesse
[Zależy o jakiej spółce mowa. Kartotekę ma przede wszystkim za napad nożem na swojego ex chłopaka i resztę związanych z tym procedur, ale nie wykluczam, że mógł być zamieszany w coś jeszcze :D]
OdpowiedzUsuńNicolas
Ocenianie po pozorach było wadą wielu, wielu ludzi. W tym także Alison, która nie potrafiła się pozbyć tego brzydkiego nawyku. Zapewne była to tez kwestia wychowania, ponieważ kiedy jeszcze mieszkała w USA, ojciec wiele razy suszył jej głowę różnymi bzdetami Musisz się dobrze ubierać, musisz mieć drogi sprzęt, musisz uważać się za najlepszą i najpiękniejszą. Niestety teraz to przynosiło dość negatywne skutki. Co prawda Alison nie wyrosła na zapatrzoną w siebie lalunię, jednak niekiedy uważała się za lepszą. Ponadto dzięki temu znała swoją wartość. Nie użalała się nad swoim ciałem i wyglądem, gdyż uważała, że jest niczego sobie. Wystarczy nieco się upiększyć, niewidocznymi dla męskiego oka przyborami.
OdpowiedzUsuń- Mnie również miło poznać - skinęła lekko głową. - Naprawdę jestem ci wdzięczna za to... - powiedziała. Lisbeth równie dobrze mogła zabrać pieniądze i sobie iść. Co prawda było tego niewiele, jednak gdyby tak przeliczyć to na trochę większą skalę, to Alison dostałaby mniejszą wypłatę, bo musiałaby kupić jeszcze te przeklęte ketchupy! Rozpakowała je z reklamówki i poukładała do odpowiednich pojemników. Przynajmniej teraz ma już wszystko co potrzebne i z czystym sercem może zacząć pracować. Zapewne i tak mało kto do niej przyjdzie. W taką pogodę rzadko kto wychodził z domu. A jeśli już to robił, to wsiadał do swojego samochodu i nie tułał się po parkach. I nie kupował też hot-dogów, które jako ciepła przekąska nie potrafiły ogrzać odpowiednio ciała. Może gdyby sprzedawała te uśmiechnięte bułki w pomieszczeniu, miałaby więcej klientów. A tak? Nie ma co ukrywać - na zimnie nikt nie chciał stac, a już tym bardziej siedzieć. Robiły to tylko bardzo szalone osoby. Swoją drogą ciekawiło ją, czy szef każe jej pracować przez całą zimę... Gdyby jej kazał, to robić okazałby się bezdusznym i cholernym idiotą.
- Masz rację - przytaknęła w końcu. - W okresie wiosenno-letnim nie mam w co rąk włożyć, bo tyle jest tutaj ludzi. Jedni przekrzykują drugich i ogólnie jest wielki bałagan. Czasami bywa tak, że brakuje jedzenia - zaśmiała się nawet. - A w taką pogodę jak tak, to nawet mało jest osób chodzących przez park. W sumie im się nie dziwię. Sama też chętnie wróciłabym do domu - przyznała. Oj gdyby tylko szef ją usłyszał... Ale nie słyszał, z czego Alison bardzo się cieszyła.
Alison
[ Bardzo mi się ten pomysł podoba. Zacznę trochę później ;) ]
OdpowiedzUsuńSunniva
Andrea zazwyczaj nie zdawał sobie sprawy z tego, że gdy tylko poszerzanie swoich horyzontów miało cel egoistyczny, automatycznie się na to godził. Jako człowiek który urodził się i dorósł pośród mentalności dość zamkniętej, kiedyś jego tok myślenia nie akceptował żadnych wyjątków do świętych reguł, które mu wpojono. Zaledwie sześć lat temu był przekonany, że udałoby mu się żyć w standardach godnych jego własnego nazwiska, jednak jego historia potoczyła się zupełnie inaczej. Na szczęście, o tej małej wadzie jego idealnej osoby wiedzieli nieliczni – jedną z tych wyjątkowych osób była właśnie Lisbeth.
OdpowiedzUsuńNa jej widok jakby wszystkie siły powróciły do jego ciała, ale oczywiście były to tylko pozory. Jego podświadomość szeptała mu do ucha, że to, co zapewne miała przy sobie nie byłoby już jedynie bladą informacją fruwającą w powietrzu, jednak konkretnym ciałem na jego języku. Zapraszając ją gestem do środka i zamykając za nią drzwi młody Romagnoli zauważył, że Sirio szczególnie był zainteresowany zapachem roznoszącym się dookoła dziewczyny.
- Dobrze wiesz, że z takimi niespodziankami możesz wpadać kiedy chcesz – odezwał się, przeczesując placami włosy i jakby natychmiast czując się lepiej. Wskazał dłonią skórzaną kanapę w salonie i podszedł do szerokiego przejścia do kuchni, opierając się o blado brązową ścianę. - Kawy?
Andrea R.
[Bardzo przepraszam, że jeszcze nie zaczęłam, ale mam lekkie urwanie głowy. Postaram się szybko wyjść z mojego małego chaosu i wykazać się moją nieumiejętnością rozpoczynania wątków.]
OdpowiedzUsuń[Boże jakie śliczne zdjęcie *-* ]
OdpowiedzUsuńM.L.
[Mi też do głowy nic sensownego nie wpada. Z dilerowaniem nic zrobić za bardzo nie możemy, no chyba, że M zobaczy kiedyś, jak młoda blondynka diluje, a tamta nie będzie chciała, żeby ją Lockhart wydała. Wątek z kinem szybko by się skończył. A skąd Lis pochodzi, skoro jest nietutejsza?]
OdpowiedzUsuńM.L.
Kuchnia była dla niego miejscem magicznym. Od małego przesiadywał w niej godzinami, ucząc się od mamy podstaw gotowania. Choć lubił pracę fizyczną i często pomagał ojcu w ogrodzie, czy też przy samochodzie, to jednak właśnie w kuchni czuł się najlepiej. Miał zresztą do niej niesamowite predyspozycje i wyczucie. Różnorodne smaki, zapachy, najlepsze produkty i ta adrenalina w trakcie serwisu - to nadawało sens jego życiu. Zwłaszcza, że budował on renomę rodzinnego interesu - o większej motywacji w działaniu nie mógł pomarzyć. Chciał, żeby to było najlepsze miejsce, takie, do którego ludzie wracają. Ale nie w żaden sposób nadęte, czy przekombinowane. Na kuchnię molekularną nie było tutaj miejsca. Miało być rodzinnie, swojsko, suto i smacznie. I miał wrażenie, że osiągnął sukces. I każdy kolejny wieczór utwierdzał go w tym przekonaniu.
OdpowiedzUsuńGdy tylko miał chwilę, wychodził do ludzi i pytał, jak im smakuje. Czasem sami go wołali, aby pochwalić za jedną z najlepszych tradycyjnych kuchni. A on to lubił. Wręcz uwielbiał.
Tak samo było i teraz. Podziękował właśnie serdecznie jednym z ostatnich w tym sezonie turystom i już miał wracać do kuchni, gdy dostrzegł znajomą twarz. I sam nie wiedział, czy w tym co poczuł, było cokolwiek pozytywnego.
[O, widzisz, nie masz w głowie tylko historii. Pomysł dobry, nienaciągany. Mogłybyśmy tak zrobić. Lis przyjdzie z materiałami do przetłumaczenia jakiegoś filmu, albo może sprawdzeniem tłumaczenia, M zaprosi ją do środka, bo będzie widziała, że dziewczyna na przykład zmarzła (tak rzucam pomysł) i zaczną rozmawiać. W trakcie może wyjść coś zupełnie innego.]
OdpowiedzUsuńM.L.
Każda praca miała swoje wady i zalety. Nawet wymarzona i wyśniona praca mogła okazać się najgorszym zajęciem, które istniało. Alison, naprawdę cieszyła się z pracy w budce, choć do najprzyjemniejszych ona nie należała. Jednak była i to się liczyło. Zawsze parę groszy wpadło jej do kieszeni, dzięki czemu nie musiała prosić rodziców o pieniądze. Wiele razy spotkała się z negatywnymi komentarzami. Krzywo zawinęła papierek, podała jedną chusteczkę zamiast dwóch, nie uśmiechnęła się do dziecka... Aż była w szoku, ile ludzie potrafią wymyślić byleby tylko uprzykrzyć komuś życie. ALison jednak jakoś to znosiła. Można powiedzieć, iż przyzwyczaiła się do tego. Zazwyczaj nic nie mówiła, aby jeszcze bardziej nie rozzłościć marudnego klienta. Czasami to działało, a czasami wręcz przeciwnie - klient wpadał w szał, iż nie dostał odpowiedzi na swoje zagadnienie.
OdpowiedzUsuńWycieczki szkolne... Na samą myśl Alison dostawała ostrego bólu głowy i chciało jej się płakać. Miała bardzo dobre podejście do dzieci i zawsze jakoś sobie z nimi radziła. Jednak kiedy tak dużo dzieciaków przychodziło, przekrzykiwało się nawzajem, biło i wyzywało, niemal odchodziła od zmysłów. Nie wiedziała co powinna w takim wypadku robić. Obsługiwać, pilnować aby się nie pozabijali, czy wrzasnąć, aby się w końcu zamknęli. Nie raz i nie dwa przez taki hałas źle wydała resztę, bo nie mogła się skupić. Albo zamiast łagodnego ketchupu dała pikantny. Najbardziej jednak drażniło ją podejście wychowawców tych dzieci. Zazwyczaj stali na samym końcu kolejki (albo przodzie i wtedy brali, siadali i jedli) i marudzili, że tyle schodzi przygotowanie głupich hot-dogów i to nic trudnego... Merrick w takich chwilach miała ochotę zrzucić fartuch i dać go takiej osobie. Skoro to nic trudnego, na pewno by sobie poradziła, a ona mogłaby odpocząć, chociaż troszkę.
- Byłoby cudownie - zaśmiała się. - Jednak od stycznia budka i tak będzie zamknięta. Aż do kwietnia, więc przez ten czas sobie odpocznę - powiedziała. Planowała znaleźć sobie na ten czas jakieś zastępczą pracę, która może okazać się idealnym zamiennikiem na dłuższy czas. Ponadto chciała w końcu podjąć praktykę w jednej z firm, w której chciała w przyszłości pracować. Cieszyła się, ponieważ niedawno dostała list, który informował ją, iż się dostała. I zaczyna już od stycznia.
- Tak... Ma się dziś szkolić, ale wątpię aby w ogóle przyszła - westchnęła ciężko i spojrzała na zegarek. Dziś kończy zmianę o godzinie dwunastej, do której zostało zaledwie pół godziny. Potem szła na uczelnię, na której to siedziała, aż do wieczora. - Nawet jeśli teraz się zjawi, to nie będe miała kiedy jej przeszkolić - westchnęła ciężko. Pan Zito nie przemyślał całej tej sprawy. Ponadto... Po co mu pracownik na pół miesiąca? Alison naprawdę nie rozumiała jego poczynania, chociaż bardzo się starała. To jednak nie było na jej umysł ścisłowca.
- Idziesz w kierunku uczelni, może? - zapytała w pewnej chwili. Wsunęła dłonie do kieszeni kurtki i spojrzała na blondynkę, mając nadzieję, iż nie wygląda jak zdesperowana nastolatka.
Alison
Bradley miał w swoim życiu pewien kryzys. Problemy trochę go przytłoczyły, zaczął topić smutki w wódce, czy innych alkoholach. Szlajał się po podejrzanych pubach, czasem wdawał się w bójki. Ale doskonale się kamuflował, rodzina nigdy nie podejrzewała, że dzieje się coś złego. Nikt nie widział go pijanego, a on sam nigdy nie pozwolił uderzyć się w twarz. Choć wiedział, że może liczyć na najbliższych w każdej sytuacji, zdecydowanie wolał ich nie martwić. To on sam chciał być dla nich oparciem.
OdpowiedzUsuńBradley zmrużył oczy, gdy dostrzegł dziewczynę. Rozejrzał się po sali, po czym podszedł do niej i skrzyżował ręce na piersi.
- Tutaj raczej nic nie sprzedasz - warknął i uniósł jedną brew. Miał nadzieję, że do głowy nie przyjdzie jej psucie czegoś, na co pracował przez tyle lat.
W kinie już dawno nie widział takiej rzeszy ludzi. A co jak co, ale Enzo dosyć często chodził z młodą do kina. Lubił spędzać z nią czas. Jako rodzeństwo dogadywali się bardzo dobrze. Nie mógł narzekać na Lori, chociaż czasami go wkurzała. Ot, taki zwyczaj młodszych sióstr.
OdpowiedzUsuń- Ale ja naprawdę nie chciałem. - Powiedział. - Da się to jakoś zaprać, co nie? - Zapytał. On się na praniu nie znał. Jednak wiedział, że niektóre rzeczy się nie odpierają. Ale nie wiedział dokładnie jakie. - Dzięki. - Uśmiechnął się do niej zakłopotany. - Mam nadzieję, że masz coś na zmianę. - Powiedział. - Bo jak nie to ja mam jakąś koszulkę. Mogę ci pożyczyć. - Tak, czuł się winny temu, że chodził jak ta ostatnia menda i wylał tą cholerną colę.
[Czeeeeść.
OdpowiedzUsuń"Tym razem"? To już się gdzieś spotkałyśmy? :)
Możemy zaszaleć z powiązaniem :)]
//Vinga.
[Podoba mi się pomysł ;) Jeśli musze zacząć to niestety nei dziś]
OdpowiedzUsuńCiro
Słuchając słów swojego nowego gościa, Andrea cofnął się do kuchni i wypełnił szklankę naturalną wodą mineralną z butelki Lete. Obecność dziewczyny wcale mu nie przeszkadzała – nie ze względu na to, co ze sobą niosła ale dlatego, że faktycznie na ten dzień nie miał żadnych planów, a trochę towarzystwa raczej nie mogło na niego źle zadziałać. Pod tym aspektem mógł spotkać się z paroma konfutacjami, przede wszystkim ze strony tych paru osób, które znały jego sekret mimo tego, że sam Romagnoli nigdy nie miał w planach jego ujawnienie. Chętnie posiedziałby z kimś innym, niż tylko z psem, który w żaden sposób nie mógł zmieszać z błotem jego opinii i tym samym dodać mu sił, aby podtrzymywał je z jeszcze większym przekonaniem, jak to było w jego naturze, jednak rozumiał, że zapewne normy zawodu uniemożliwiały kontakty z klientami. Nie był ekspertem w temacie i nie mieszał się z tym, tak samo jak Lisbeth nie mieszała się z nim samym.
OdpowiedzUsuńPowracając do salonu i wyciągając dłoń ze szklanką w stronę dziewczyny, jego uwadze nie umknął oczywiście nie tylko Sirio, który zajął miejsce na skórzanej kanapie, na której zazwyczaj miał zakaz spoczywać, ale także woreczek, który magicznie pojawił się na drewnianym stoliku w kolorze wenge. Gdy już uwolnił się z obecności naczynia między swoimi palcami, automatycznie skierował się w kierunku zwierzęcia i łapiąc ze zdecydowaniem za obrożę zarządził zejście na odpowiednie posłanie, po czym zajął jego nieco ocieplone miejsce. Oparł się wygodnie o poduszki i spojrzał raz jeszcze na leżący przed nim towar. Nie odczuwał potrzeby natychmiastowego rzucania się w tą stronę. Zapytał jedynie, odezwał się, a jego słowa bez litości przecięły ciszę w powietrzu.
- Co tym razem?
Andrea R.
Praca marzeń mogła okazać się pracą koszmarów. Nie tylko ze względu na trud, który trzeba było jej poświęcić, ale i też na ludzi wkoło. Trafiały się w końcu różne firmy i różni ludzie, a przez to różna atmosfera. Można było trafić na wspaniałą i bajeczną atosferę, do ktorej aż chciało się wracać. Jednak zdarzało się również, iż szef był starym nudziarzem, który znęcał się nad pracownikami. Inni pracownicy z kolei nie chcieli ze sobą współpracować i uważali siebie za lepszych. Alison obawiała się właśnie tego. Kiedy już skończy studia i pójdzie pracować do jednej z firm, może nie zostać zbyt miło przywitana. Ponadto bała się tego całego wyścigu szczurów. Jej to nie obchodziło. Ona po prostu chciała spełniać się zawodowo, o. Bez żadnych kłótni i sprzeczek. Chciała pisać programy komputerowe, a nie bić się o wyższą wypłatę czy miejsce koło okna.
OdpowiedzUsuńSpojrzała na blondynkę i pokiwała lekko głową. - Tak. Studiuję tam - powiedziała, pakując wszystkie potrzebne rzeczy do torebki. Telefon, dokumenty, klucze... Po cholerę ona to wcześniej wyciągała? Akurat tego sama nie wiedziała.
- Okej. Możemy iść - powiedziała, wychodząc z budki. Dokładnie ją zamknęła, a potem wysłała krótkiego smsa do szefa, aby poinformować go gdzie stoi budka i, że dziewczyna nie przyszła. Pan Zito zapewne się wścieknie, ale co tam. To przecież nie jej wina, iż nowa pracownica sobie nie przyszła.
- A ty? Też studiujesz?
Alison
[eeeej!
OdpowiedzUsuńTeraz wpadłam w rozpacz :C]
[Witaj. Śliczne imię :3 Ja ze swojej strony dorzucę zakup narkotyków jakiś, w końcu Nadia umierająca a spróbować wszystkiego trzeba. I pasuje mi pomysł numer jeden, co ty na to?]
OdpowiedzUsuńNadia Bellisario.
[ Przepraszam za zwłokę i z góry przepraszam za tekst poniżej, ale paskudny wirus mnie dopadł ]
OdpowiedzUsuńBradley doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to nie dilerzy rujnują ludziom życie, tylko to ci, którzy od nich kupują towar sami to sobie robią. Oczywiście. Tyle tylko, że jakby nie mieli skąd wziąć narkotyków, to by ich nie brali - prosty rachunek. Można powiedzieć, no wybacz, selekcja naturalna, odpadają najsłabsze jednostki. I też by się zgodził, gdyby nie fakt, że dotyczyło to też jego kumpla, który szczęśliwie nie skończył. A był naprawdę fajnym facetem. Tylko, że się pogubił.
- Nie mam zamiaru psuć sobie renomy - mruknął i pochylił się nad dziewczyną. - Na deser polecam ci czekoladę z owocami. O tej porze roku są trochę cierpkawe, podobne do ciebie - uśmiechnął się i skierował swoje kroki w stronę kuchni.
[Romek nie bije pierwszy, ale ale ale - mogliby zmierzać ciemną uliczką w tym samym kierunku, Lisbeth tuż po tym brutalnym uświadomieniu, będzie więc przekonana, że to oprawca zmienił zdanie i postanowił jej jeszcze dołożyć. Odwróci się więc i naskoczy na mojego Polaka z czymś w stylu, że jeśli ma jeszcze jakiś problem, to niech załatwi to od razu.]
OdpowiedzUsuń[W sumie czemu nie :) Ja tam do wszystkich powiązań zawsze jestem chętna :D
OdpowiedzUsuńI muszę koniecznie mu jakieś zdrobnienie ogarnąć, chciała po prostu Alex, ale jakiś na blogu już jest, i mam problem :(]
Alessandro
[Albo zostanie Alex, bo widzę, że tamtego już nie ma. :) Niech będzie po nazwisku, całkiem znośne jest :D
OdpowiedzUsuńMogę zaczynać, jeśli mam pomysł. Ale że z pomysłami u mnie kiepsko to... Albo rzucisz jakimś konkretem i zacznę, albo się tego podejmiesz. Twoja wola :)]
Alessandro
[O, obiadek zawsze brzmi dobrze, szczególnie że Alex taki trochę... Z pieniędzmi się u niego nigdy nie przelewa :D
OdpowiedzUsuńTo już zależy czy Tobie pasuje, żeby znał. Bo mnie to tam rybka, ale pewnie jak będzie znał będzie się starał ją z tego jakoś wyrwać, ona że nie, on że tak, i wiesz, takie niekończące się kłótnie.]
Vico
Deszcz atakuje nagle, z siłą, jaką Romek pamięta ostatnio jeszcze z Polski. Wystarczają dwie przecznice, by przemókł do bielizny i cztery następne, by ciężkie chmury ponownie ustąpiły miejsca gwiazdom. Mimo wreszcie sprzyjającej nałogowi atmosfery, papierosy trzymane w kieszeni nie nadają się do niczego. Trzy sztuki w tył to niby nic, ale oszczędny Romek tak czy inaczej próbuje wyciągnąć z paczki jednego z nich. Z rosnącym niezadowoleniem obserwuje, jak bletka ulega ciężarowi mokrego tytoniu i pęka w trzech punktach. Mnąc złamanego papierosa w dłoni zbacza do monopolowego po nową paczkę. Otwarcie jej okazuje się kolejnym wyzwaniem: wilgotne palce lepią się do folii, a otarcie ich przesiąknięte deszczówką spodnie niewiele daje. Gdy w końcu do akcji wkraczają zębym i suchy filt ląduje między romkowymi wargami, okazuje się, że to nie koniec utrudnień. Zapalniczka przecież również zamokła. Przystaje, spogląda przez ramię, kalkulując czy cofnięcie się do sklepu ma jakikolwiek sens i z niemałą niechęcią dochodzi do wniosku, że bynajmniej. Rusza więc ponownie w pierowtnie obranym kierunku i dopiero wtedy wyłapuje na horyzoncie zarys kobiecej sylwetki. Przyspiesza kroku w nadziei, że cholerny dym nikotynowy trafi do jego płuc jeszcze dziś. Prawie ją dogania, kiedy pojmuje, jak bardzo się mylił. [Wyszło bardzo lanie wody, ale trudno mi było inaczej, jako że wątek wychodzi w zasadzie od Twojej postaci.]
OdpowiedzUsuń[Hej. :) Naria ma dość mroczną przeszłość, więc możemy zrobić tak, że wcześniej Lisbeth wyczuła to i przez jakiś czas sprzedawała N. dragi kiedy ta była w Modenie na wakacjach u dziadków, teraz mogą wpaść na siebie "po latach" np. w kinie.]
OdpowiedzUsuńN. Dio
[Naria przyjeżdżała do dziadków od zawsze, więc możemy założyć że to miało miejsce 4 lata temu.]
OdpowiedzUsuńN. Dio
[ Można byłby spróbować, choć nie jestem pewna dokąd by nas zaprowadziły te książki i słuchanie gry ;) To od czego mam zacząć? ]
OdpowiedzUsuń[Jestem w rozpaczy, bo tamtego nie można było ciągnąć dalej :C]
OdpowiedzUsuń//Vinga.
Niekontrolowana erupcja gniewu atakuje go tak niespodziewanie, że zastyga w zupełnym bezruchu. Usta pozostają na wpółotwarte, polecenie przetworzone przez mózg zawiesza się gdzieś pomiędzy zagarnięciem powietrza do płuc a wprawieniem w ruch krtani, bo grzeczne przepraszam, czy mogę nigdy jej nie opuszcza. Sekunda ciszy wydaje się wiecznością i ciąży nieprzyjemnie, szare komórki wyrywają się więc z marazmu, by jak najprędzej ją ukrócić.
OdpowiedzUsuń- Co? - mruczy tępo i jednocześnie pozwala dłoni powędrować do głowy, coby opuszki palców przesunęły się po znikomej ilości włosów w geście, który tak do niego pasuje. Wysiłki są daremne, cisza wciąż trwa. Przełyka slinę w zamyśleniu, pociera kość policzkową i wzrusza lekko ramionami w odpowiedzi na wewnętrzne wątpliwości.
- A, nie. Ja chciałem tylko ognia - kwituje, sugestywnie unosząc paczkę papierosów. Gest jest niejednoznaczny, jako że jednocześnie wyciąga ją w kierunku kobiety. Wciąż uparcie wpatrując się w jej twarz dochodzi do wniosku, że być może chusteczka higieniczna przydałaby się bardziej. Zbieg okoliczności sprawia, iż paczka rzeczonych od kilku dni zadomowia się w jego kieszeni. Gestem drugiej ręki proponuje więc ją nieznajomej.
Ponieważ oczekiwanie na odzew trwa dłużej niżby sobie życzył, a decyzja nie wydaje mu się szczególnie skomplikowana, zwłaszcza że nikt nie wspominał o żadnym wyborze, porusza niecierpliwie trzymanym między wargami papierosem. W końcu sprawnym ruchem palców jednej dłoni wyciąga chusteczkę z opakowania, rozwija ją i przykłada do łuku brwiowego nieznajomej z subtelnością, która zupełnie do niego nie pasuje. Nie poświęca wiele uwagi faktowi, że papierowy materiał przesiąknięty jest deszczem, a jeszcze mniej - że przysłania większą część twarzy rozmówczyni. Przechyla głowę w bok niczym wyjątkowo zaciekawione zwierzę i obserwuje finezyjne kształty, jakie czerwona krew maluje na białej chusteczce.
Alison uwielbiała kawę niemal pod każdą postacią. Nie była jakimś kawożłopem, ani też uzależniona od kofeiny. W szkole średniej zrobiła pewien eksperyment - codziennie piła inny rodzaj kawy, a te które najbardziej jej zasmakowały zapisywała na karteczce. Kiedy wypróbowała już wszystkie, poszła grzecznie do sklepu, kupiła je i od tamtej pory tylko je pija. Czasami spróbuje jakiegoś nowego wynalazku, robi jednak to bardzo rzadko, ponieważ szkoda jej pieniędzy na coś co może jej nie zasmakować. Odkąd pod tym względem była na własnym utrzymaniu, bolało ją każde wydawania pieniędzy. Nawet na taki smakołyk jak kawa.
OdpowiedzUsuń- Zgadzam się. A studenci, całe szczęście, mają tam sporą zniżkę - zaśmiała się. Mimo obłędnych cen przychodziło tam również sporo innych osób. Poprzez dzieci, nastolatków po dorosłych, a na staruszkach kończąc. Ali wcale im się nie dziwiła.
- Studiuję matematykę - powiedziała z nijaką dumą w głosie. W rzeczywistości była bardzo dumna z tego powodu, ponieważ wiele osób z jej rocznika sładało podania na ten kierunek, a mimo to się nie dostali. A taka Alison się dostała i świetnie się spisywała. Dlatego właśnie była z siebie bardzo dumna.
- A ty? Pracujesz? Studiujesz? Uczysz się?
Alison
[Odpiszę jutro lub jeszcze dziś! Powoli zbieram się psychicznie.]
OdpowiedzUsuńAndrea R.
Nie mógł doczekać się końca rehabilitacji, ponieważ żył w przekonaniu, że tylko po odzyskaniu pełnej sprawności, uda mu się odzyskać także poczucie bezpieczeństwa. Źle się czuł taki przywiązany do innych, taki zależny, choć przecież jeszcze przed śpiączką był uzależniony od pomocy rodziców. To jednak było co innego. Teraz skakali przy nim lekarze, pielęgniarki, rehabilitanci, znalazł się nawet psycholog, także prywatny kierowca. Poczuł nagłą i intensywną nieufność to otaczającej go rzeczywistości, nawet przeszła mu przez myśl opcja, że mógłby się już nigdy nie obudzić i na zawsze pozostać w koszmarnym świecie nieokreślonych głosów i jaskrawych, trudnych do ogarnięcia obrazów. Najlepiej czuł się wtedy, kiedy wychodził na balkon swojej kawalerki na czwartym piętrze, siadał na krześle i przyglądał się zielonemu parkowi. Wszystko wydawało się piękne i ciekawe z takiej wysokości i odległości, nawet spacerujący obcy ludzie nie wydawali mu się straszni, podejrzani, źli. Czuł się dobrze nie musząc wychodzić, choć przecież udało mu się pozytywnie zakończyć rehabilitację i mógł robić co chce, pójść dokąd zechce. Jednak miewał zawroty głowy, migreny, stany lękowe spowodowane przeżytą traumą i wolał zostawać w domu.
OdpowiedzUsuńPewnego dnia musiał wyjść po zakupy, ponieważ po ostatniej wizycie rehabilitantki nie miał już nikogo do pomocy w tej kwestii. Dystans spod bloku do parku pokonał niemal biegiem, dalej nie mógł, ponieważ mogłoby to się dla niego źle skończyć. W parku dołączył do spacerowiczów.
Spacerowicze z psami, wózkami z dziećmi, ukochanymi i tacy zupełnie samotni - być może tacy jak on, idący po zakupy, albo po prostu szukający relaksu w środku zapracowanego dnia. Dwie starsze panie, grupka dziewczyn w wieku szkolnym oblegająca ławkę, chłopak w żółtych trampkach podrywający dziewczynę w białej bluzce. Żaden z tych obrazów nie powinien wzbudzać podejrzeń, mimo to Mark przyśpieszył kroku. Za chwilę tego pożałował, kiedy zderzył się jak głupi z zupełnie obcą dziewczyną.
- Przepraszam - wyjąkał nerwowo, nie rozumiejąc jak na szerokiej drodze mogło dojść do tak żałosnego zderzenia.
Mark
Może to faktycznie była jej wina, może nie, ale nie zamierzał się kłócić z dziewczyną. Był dżentelmenem, a jeżeli chciała mu się jakoś za ten wypadek odwdzięczyć i na ten przykład zrobić za niego zakupy tak, aby mógł bezpiecznie wrócić do domu zanim coś niebezpiecznego się zadzieje, to oczywiście nie mógł jej tego zabraniać. Byłoby to bardzo mile widziane, ponieważ nie minęła chwila, a faktycznie oboje znaleźli się w dość złym położeniu, biorąc pod uwagę wielkiego wściekłego kundla, który właśnie wyłonił się z krzaków niczym potterowski ponurak. W momencie, kiedy jest się w pełni rozważnym i ogarniętym, można myśleć nad planem działania i można ten plan wcielić w życie, jednak nie wtedy, kiedy ciało i umysł paraliżuje wielki strach związany z nagłym znalezieniem się w całkiem absurdalnej sytuacji. Jedynym impulsem do działania jaki Horovitz poczuł, był niedawno poznany wygodny instynkt ucieczki. Przebiegł kawałek i dopiero wtedy obrócił się, aby sprawdzić, czy już może sobie darować bieganie (które było w jego przypadku bardziej ryzykowne niż zabawa z wściekłym psem). Nagły zwrot spowodował zawrót głowy przez który wylądował na trawie pod drzewem i stracił przytomność.
OdpowiedzUsuńSądząc po notce, umiesz pisać, więc pozwolę sobie Ciebie zaczepić tak jak za starych czasów: bez pytań o wątek.
OdpowiedzUsuńNic mu się dzisiaj nie podoba. Grad sieka go po twarzy, a zamarznięta na brzegu krawężnika gołoledź, w którą właśnie wszedł, okazuje się mniej solidna, niż sądził z początku. But przebija się przez cienki lód, a niczemu winna stopa niespodziewanie ląduje w zimnej wodzie. Co prawda tylko na chwilę, ale wystarcza, by wzmóc w nim uczucie podirytowania. Wejście do kina to jedyna droga ucieczki przed sowitym opadem, więc właśnie tam biegnie. Nie przewiduje większych komplikacji. Pierwszy błąd.
Podeszwa startego do granic możliwości trapera piszczy niemiłosiernie, gdy jej właściciel wpada bez ostrzeżenia do środka. Gwałtowny ruch powoduje, że mokra guma stawia mocny opór — zatrzymuje go wpół kroku, a ciało przez chwilę walczy o równowagę. Noga chciałaby przesunąć się po gładkiej powierzchni do przodu, ale nie może, za to cała reszta członków chyli się ku podłodze przed nim, narażając go na spektakularną wywrotkę. W ostatniej chwili wygina plecy w tył, stając mniej więcej prosto. Tylko mniej więcej, bo ma za sobą drzwi, w które nie chciałby uderzyć, więc musi dzielić uwagę między trzymaniem pionu, a zachowaniem zdrowego grzbietu. Dopiero parę sekund później wie, że nic mu już nie grozi. Oddycha z ulgą, znacznie spokojniej ruszając do przodu. Pojedyncze kulki lodu topnieją między kosmykami ciemnych włosów, a on zupełnie naturalnie, ale i niespodziewanie arogancko odgarnia przesiąknięte wodą pasma. Pojedyncze krople już stajałego śniegu skrzą się niewinnie na policzkach i brodzie mężczyzny. Manewr ten miałby zupełnie inny wyraz gdyby nie rzucone przekleństwo gdzieś w trakcie wykonywanego ruchu. Sam nie wie dlaczego. Po prostu nie jest w nastroju. Podchodzi do kasy, opierając dłonie na krawędzi blatu.
— Jeden na cokolwiek — mówi krótko, prawie obojętnie nim zdaje sobie sprawę, że jego „cokolwiek” nie pokrywa się ze słownikowym znaczeniem tego słowa. — Tylko nie na komedię romantyczną — uściśla, nawet nie spojrzawszy na pracownicę kina. Właściwie to na nic nie patrzy, łącznie z tablicą wyświetlanych seansów. Nie jest nawet pewien, czy dziś coś grają. Za bardzo zajmuje go krytyczne spoglądanie na własne ubranie. Przez dwudziestominutowy bieg zdążył już zmoknąć do ostatniej nitki. Koszula przylega do ciała, nasilając poczucie dyskomfortu.
Trzeba było wziąć kurtkę.
Dante
- W kinie? Sprawdzasz bilety czy nalewasz coli? - zapytała ze śmiechem. Nie chciała aby zabrzmiało to jakoś złośliwie, ponieważ praca w kinie nie była hańbiąca. Jeśli blondynka lubiła to co robi to niech sobie pracuje gdzie chce. Ponadto praca Alison była niewiele lepsza. W końcu jakby nie patrzeć pracowała w budce z hot-dogami! - Nie szukają w kinie pracy? - zapytała i dopiero wtedy zorientowała się co takiego głupiego powiedziała. - Pfu! - mruknęła, w głowie szukając odpowiednich słów. Mimo, iż od bardzo dawna mieszkała we Włoszech czasami zapominała odpowiednich tłumaczeń. Przez co czasami jej wypowiedzi były po prostu śmieszne i zabawne. - Poszukują pracownika - poprawiła się w końcu.
OdpowiedzUsuńChwilę myślała nad odpowiedzią o studiach. Właściwie to Alison chyna nie była najodpowiedniejszą osobą aby udzielić odpowiedzi na taki temat.
- Wiesz... Ja przykładam się do nauki. Jest jej o wiele więcej niż w szkole średniej jednak jakoś nie mam na co narzekać. Myślałam, że będzie gorzej - przyznała ze śmiechem.
Alison
Andrea słuchał każdego słowa które wypływało z ust dziewczyny, pochłaniał je i dodawał do swojej wiedzy. Poprzez te swoje małe przygody, które sam wolał nazywać próbami pozbycia się stresu często panującego nad jego życiem, zaczynał wiedzieć coraz więcej i więcej - prawdopodobnie jeszcze za mało, aby móc z tym cokolwiek zrobić, ale podobno dopiero zaczynał. Ambicja pukała do jego drzwi i domagała się nowych odkryć, nowych doświadczeń i zaspokojenia tej wiecznej i naturalnej ciekawości, która targała duszą mężczyzny.
OdpowiedzUsuńMimo tego, że cały czas śledził swojego niespokojnego psa wzrokiem, był naprawdę uważny. Starał się wyczuć jakiekolwiek kłamstwo czy haczyk schowany między ładnie podanymi na srebrnej tacy słowami, ale bądźmy szczerzy - ufał już wystarczająco swojej ulubionej dostawczyni, aby raz nie pomyśleć głębiej nad swoim wyborem i może akurat ten raz na tym ucierpieć. Koszt nie stanowił dużego problemu, gdyż do tej pory Andrea nie miał żadnych kłopotów finansowych przez swoje wybryki - może był jeszcze na nie wystarczająco zaawansowanym poziomie, aby czegoś podobnego doznać. Aktualna praca dobrze go utrzymywała.
Wreszcie spojrzał na Lisbeth, jakby szukając słów do sformułowania. Przesunął wzrokiem nad jej jasnymi włosami i wyrazem twarzy jak z kamienia, jak zawsze, tak jak przystało. Wydawałoby się, że dewizą dziewczyny była profesjonalność i prawdopodobnie dlatego Romagnoli wybrał ją sobie jako swoją ulubienicę. Nie był pewny czy do końca zaufałby osobie traktującej ten zawód jako dobrą zabawę.
- To coś nowego? - zapytał wreszcie, spoglądając na towar na stoliku. - Wypróbowałaś?
Andrea R.
Choćby bardzo chciał, nie jest X-Menem, Harrym Potterem, ani innym bohaterem mniej lub bardziej literackim, który potrafiłby osuszyć ubranie bez użycia odpowiedniego sprzętu, więc uporczywe wpatrywanie się w mokre ciuchy przynosi mu mierne korzyści. Dosłownie czuje, jak ostatnie kulki lodu topnieją na materiale, bezczelnie w niego wsiąkając, a mimo to próbuje odnaleźć się w tej sytuacji. Ściąga ręce z blatu i przeciąga dłonią w górę po przyległej do ciała koszuli, poczynając od guzika na wysokości czwartego żebra. Z początku po to by ocenić stopień wilgotności, potem już tylko dlatego, że żenuje go cała ta sytuacja, więc w wyrazie połowicznego skrępowania wsuwa dłoń za kołnierz, przykrywając dłonią szyję. Co więcej, to że czuje się delikatnie zakłopotany tylko utwierdza go w przekonaniu, że to nienajlepszy dzień na szukanie plusów. Nie widzi żadnych. Stoi jak zmokła kura przed kasjerką prosząc o bilet na film, którego nawet nie ma ochoty oglądać. Dlaczego? Bo jakiś idiota zamknął jego kluczyki samochodowe w bagażniku, pozostawiając go bez dwóch istotnych rzeczy: kurtki i telefonu.
OdpowiedzUsuńPo tym niewybrednym wyrazie egotyzmu pozostaje mu tylko spojrzeć na dziewczynę i rzeczywiście, kilkudziesięciosekundowe obserwacje doprowadzają go do wniosku, że albo dziewczyna ma taką urodę, albo te cienie pod oczami są wynikiem niewystarczającej ilości snu. To chyba załagadza nieco jego kiepski nastrój, bo przynajmniej wie, że nie jest sam na tym złośliwym padole ziemskim.
— Obserwowanie tego co oknem to ostatnie czego mi trzeba. Efekty możesz ocenić sama — mówi, wznosząc teatralnie obie ręce, by sprezentować jej dokładnie, jak urządziła go pogoda na zewnątrz. Zaraz jednak poważnieje (nie to, żeby wcześniej nie mówił poważnie) ściągając brwi w geście chwilowego zastanowienia.
— A telefon podasz? — Dopiero po zadanym pytaniu zdaje sobie sprawę z głupoty dobranych słów, czego nie zamierza przemilczeć, bo tani podryw to ostatnie, o co chciałby zostać posądzony. Szybko naprostowuje więc wysłany w jej stronę komunikat:
— Muszę gdzieś zadzwonić.
Dante
Studia nie były takie złe, jak niektórym mogłoby się to wydawać. Jednak wszystko zależało głównie od podejścia. Osoba, która wychodziła z założenia, że będzie tak prosto i cudownie jak w szkole średniej mogła się nieźle przejechać. Tak samo jak osoba, która uważała, że może złożyć skargę na profesora... Co prawda niektórzy profesorowie naprawdę przesadzali, jednakże niektórzy bywali naprawdę mili i sympatyczni. W dużej też mierze miało znaczenie jaka jest grupa. Dla jednej z grup profesor był miły i przyjazny, a dla drugiej złośliwy i opryskliwy. Bywały jednak różnego rodzaju wyjątki. Jednak o tym trzeba było samemu się przekonać.
OdpowiedzUsuń- Myślę jednak, że większość narzeka na studia, bo... - zacięła się, szukając odpowiednich słów. - Myślą, że są dorośli, więc mogą wszystko, a tak niestety nie jest - dokończyła. Spotkała się z wieloma sytuacjami, gdzie taki studencik kłócił się z profesorem o ocenę, bo taka ocena to za mało! A najwyraźniej na więcej sobie nie zasłużył...
- Myślę, że nawet takie mycie luster jest o wiele lepsze niż sprzedaż hot-dogów - zaśmiała się. Wiele by dała, aby myć lustra. W końcu to nic trudnego. Wystarczy wziąć ściereczkę, płyt, popryskać i wytrzeć. - Nie rozumiem takich kobiet - westchnęła ciężko. - Mnie to obrzydza. W końcu na takim lustrze jest wiele różnego rodzaju zarazków. Niby są myte, jednak dalej to miejsce publiczne - Aż nieprzyjemny dreszcz przebiegł po jej ciele
Alison
[Po prostu szkoda tamtego wątku, bo go lubiłam.
OdpowiedzUsuńA stąd już chyba znikam, bo mnie nie wciągnęło jednak :C
Może się jeszcze gdzieś na siebie natkniemy :)]
[Hej, nie wiem czy uda nam się jakiś wątek wymyślić, ale w każdym razie przyszłam złożyć pokłony zdjęciu, bo jest cudowne :)]
OdpowiedzUsuńNema Salander
[Lisabeth jest prześliczna, chciałabym wyglądać podobnie do niej - ale no, niestety.
OdpowiedzUsuńKino - jak najbardziej. Jestem przekonania, że wszyscy do niego chodzą. Gorzej, jeśli wybierają się "do kina", a nie "na film". Mam w głowie pewną relację, którą mogłabym wprowadzić do ich wątku, ale to wyjdzie w praniu. Pomysł jak najbardziej na tak!
Mogę zacząć jutro, chyba że nie masz nic do roboty, to zacznij pierwsza.]
[Och pomysł oczywiście mi się podoba!! Uwiebiam eksperymentować z postaciami, a więc romans jak najbardziej mi pasuje! Powiedz mi tylko czy zaczynamy od zera, czy układamy im już jakąś historię, to postaram się coś wymyślić :D]
OdpowiedzUsuńNema Salander
[Zacznę, obiecuję.
OdpowiedzUsuńDaj mi troszkę czasu.]
Albin
[Mam pomysł, trochę śmiały. Wpadł mi do głowy dosłownie przed chwilą.
OdpowiedzUsuńMoże tak - ich matka Polka, wyjechała za granicę po rozwodzie. Z synem, Albinem. Później zaszła w ciążę z Lisbeth, w nowym związku.
Co myślisz? Wiem, że kręcę niesamowicie, ale nie wiem czy już coś ustaliłaś odnośnie rodziny swojej postaci.]
Albin
[Wcale to takie pogmatwane nie jest. Na siłę może być nawet logiczne. A może uczynimy z nich bliskie kuzynostwo? Matka miała siostrę, siostra wyszła za Polaka - wyszedł Albin. Mniej kombinowania, a powiązanie jest.]
OdpowiedzUsuń[Przepraszam za zwłokę. Byłam pewna, że odpisywałam -.- ]
OdpowiedzUsuńAlison nigdy nie sądziła, że coś jej się należy. Uważała, że na wszystko trzeba sobie zapracować ciężką pracą. nic w końcu nie przychodzi w życiu łatwo. I tego też uczyli na studiach. Jeśli się nie jest odpowiednio dojrzałym, to studia mogą przerosnąć daną osobę. Wiele osób po szkole średniej szło na studia z nastawieniem Teraz jestem dorosły! Mogę robić co mi się podoba, a ten pajac - profesor - może mi podskoczyć!. To nie było dobre podejście. Bo o ile nauczyciele w szkole średniej byli wyrozumiali i starali się działać na korzyść nauczyciela, tak profesorowie byli naprawdę różni... Mięli swoje dziwne widzimisię, dziwne poglądy i przyzwyczajenia. Alison nie sądziła, że będzie łatwo. Jednak nie sądziła również, ze będzie trudno. Przybrała pozycję na środku tejże planszy. I wyszła prawie zwycięską ręką. Nie miała ani źle, ani dobrze. Co jednak nie zmieniło faktu, iż idąc na uczelnię była jedną z lepszych uczennic. A potem okazało się, że tak naprawdę to nic nie potrafi.
- Masz rację - pokiwała lekko głową. - Jedyni będą zadowoleni, a inni nie. Nie da się wszystkim dogodzić i nie można też wrzucić wszystkich do jednego worka. - Nie dało się jednak zaprzeczyć, że tych z wygórowanym mniemaniem o sobie jest znacznie więcej od tych skromnych, którzy nie oczekują zbyt wiele.
- Stwierdzenie, że wyobraźnia ludzka nie zna granic jest jednak trafne - zaśmiała się. - Nie tylko u ciebie w kinie dzieją się dziwne przypadki. U mnie w budce też. Na przykład kiedyś jeden chłopiec z wycieczki szkolnej próbował zjeść parówkę uchem - skrzywiła się na samo wspomnienie. BYło ono dość zabawne, ale i też nieco obrzydliwe. Był to jedyny przykład, który na tę chwilę przyszedł jej do głowy. W końcu więcej było takich przypadków.
Alison
[Mogę zacząć, ale dopiero we wtorek, pasowało by Ci?]
OdpowiedzUsuńAlbin
[Cześć i czołem. Jako że nie było mnie przez dłuższy okres czasu, pytam, czy wciąż masz ochotę wątkować z Romkiem.]
OdpowiedzUsuńAle jego twarz nie wyraża przecież niczego. Maska wtopiła się w trzy warstwy duszy, sposób na oderwanie jej od skóry nie istnieje. A przynajmniej taką ma Romek nadzieję. Bo bolałoby, a bólu nikt nie lubi. I to w porządku. Brak wyrazu wiąże się z brakiem intencji. Podarowuje chusteczkę z tego samego powodu, dla którego je, oddycha, gra, wraca do domu i przepieprza pieniądze. Bo tak. Bo nie pozwoli sobie na myśl, że to chyba samotność zmusza go do choćby najbłahszego kontaktu z drugim człowiekiem.
OdpowiedzUsuńWidok zapalniczki budzi w nim niespodziewane uczucie ulgi, które gaśnie wraz ze zniknięciem płomyczka i ponownie wzrasta, gdy przedmiot ulega stanowczemu naciskowi szczupłego, kobiecego kciuka, w efekcie tańcząc w nim wyjątkowo komiczny taniec. W końcu jednak nikotywy dym zostaje zagarniety do romkowych płuc i jest tylko spokój. Puszcza chusteczkę ułamek sekundy przed tym, nim nieznajoma ją chwyta, co jednak wystarcza, by materiał pozostał na jej twarzy. Robi to tylko po to, żeby podnosząc wzrok w górę, w niebo, nie stracić przypadkiem kontaktu ze swoją dłonią, co mogłoby się skończyć palcem, dajmy na to, w oku.
Nocne niebo wygląda raczej na przysłonięte trującym dymem, aniżeli gęstymi deszczowymi chmurami. Przygiatają i przygniatać będą, bo gdzie nie spojrzy, tam je widzi. I myśli, że niebo zaraz runie, a ono, jak gdyby niezadowolone z przejrzenia własnych planów, zsyła na jego nos twardą kroplę deszczu. Romek marszczy go niezadowolony i wtedy własnie ona wypowiada na głos kwiat jego myśli. Drga. Prawie zapomniał, że tutaj jest. Czy raczej: założył, że sobie poszła. Wydmuchuje obłok dymu w bok, zaraz zaciąga się jednak ponownie i spogląda w jej oczy, tak przyjemnie różne od widoku sprzed chwili.
- Zgodne z pogodą - wypala i cieszy się, że nie wplątał w to stwierdzenie sformułowań analogiczne, w rzeczy samej i podobnych, które nie zgadzałyby się z kreowanym przez siebie wizerunkiem w stopniu jeszcze większym. Grunt, że treść pozostaje taka sama: chujowe. Bo najtańsze.
- Widzę dwa wyjścia - zaczyna, gdy za kroplą na jego nosie podąża kolejna, tym razem ku jej włosom. - Albo biegniemy tam - tu pokazuje obskurną kamienicę na rogu - gdzie mieszkam, albo... mokniesz dalej. - Ton głosu ma niejako bezbarwny, dopiero pod koniec uśmiecha się łobuzersko, wypuszczając przez szereg zębów rzadki dym.
[Pfu. Wypadłam z formy. Ale wrócę. Jakoś mi ta dwójka ze sobą harmonizuje.
Jednocześnie ostrzegam, że w ciągu najbliższych dni mogę być nieregularnie z powodów czysto studenckich.]
[Przepraszam ale odchodzę z bloga. Może przyjdzie nam jeszcze kiedyś razem wątkować :) ]
OdpowiedzUsuńAli
[Odpiszę niebawem. Nie wiem czy konkretnie dziś, ale postaram się.]
OdpowiedzUsuńDante
Wzruszenie ramionami przez dziewczynę to mglista oznaka pomocy — niewiele mówi mu o tym, czy i jak został zrozumiany, dodatkowo wzmaga poczucie oczekiwania, bo Dante nie wie, czego powinien się spodziewać. Gest ten zwykle świadczy o ludzkiej obojętności, a neutralność to czasem najbliższy i najkrótszy synonim na powiedzenie komuś: „Przykro mi, nie czuję się w obowiązku do wspierania Cię”. Jeśli rozpatrywać kwestię z tej niezbyt krzepiącej perspektywy, opuszczenie stanowiska pracy może być odczytywane jako zwykła ucieczka i definitywna odwrotność altruistycznej postawy, co dla XXI wieku jest zupełnie normatywne. To powoduje, że przez chwilę waha się z odejściem. Tylko przez chwilę. Ostatecznie dochodzi do wniosku, że z lub bez jej telefonu, wciąż oczekuje konkretnej odpowiedzi, dlatego pozostaje na miejscu. Po tym jak młoda kasjerka odwraca się i ginie za drzwiami zaplecza, traci jednak zainteresowanie przestrzenią za ladą. Kobieca sylwetka oraz lakoniczna wymiana zdań to jedyne co trzymało jego uwagę na obszarze pracowniczym. Teraz, gdy główny obiekt zainteresowania znika, nie zamierza taksować wzrokiem powietrza — opiera się plecami o ladę, wsuwając dłoń do kieszeni jeansów.
OdpowiedzUsuńPalce ujmują wprawnie odpowiedniej wielkości papierowy bloczek, wyciągając niespiesznie paczkę czarnych Yesmoke’ów. To jedyne papierosy jakie pali od paru lat i w gruncie rzeczy również jedyne jakie zna. Świadomie zasila gospodarkę włoską, stawiając na znaną sobie markę, a choć wypala nieco mniej niż średnia wskazywana przez ostatnie badania, czuje się lojalnym i rzetelnym konsumentem wyrobów tytoniowych. Jest już bliski spożytkowania tych dóbr, gdy oko zawiesza się na zakazie. NIE PALIĆ. Okrutne zrządzenie losu każe mu schować swojego nikotynowego przyjaciela, pozostawiając go z tym dziwnym uczuciem rozdrażnienia, które przyniósł za sobą wraz z przekroczeniem progu.
Dla zajęcia dłoni odgarnia więc pojedyncze pasma włosów z czoła, a że ciężkie od wody kosmyki nie zamierzają go posłuchać, powtarza gest dwukrotnie, nim większość smolistej kaskady zostaje na stałe zaczesana do tyłu. Jest to też moment w którym słyszy kroki. Zerka w stronę blondynki już po chwili odbierając od niej komórkę, i jak łatwo można się domyślić, wykonując wcześniej zapowiedziany telefon. Położoną na blacie ścierkę ignoruje, bo nie ma pojęcia co robiono z nią wcześniej i szczerze powiedziawszy nie chcę się przekonywać tego na sobie.
— Dzięki — rzuca krótko, oddając jej sprzęt. W międzyczasie podświadomość znów odsyła go do zakazu — Jest tu jakieś miejsce dla palaczy?
Dante
Kolejna kropla atakuje papierosa, który niebezpiecznie ugina się pod jej ciężarem. Romek znów się krzywi, przysłaniając źródło nikotyny dłonią, choć wie przecież, że podobny manewr na dłuższą metę na niewiele się zda. Potwierdza to atak kolejnych plonów ciężkich chmur, tym razem w zagęszczonym wydaniu. Wtedy ona rzuca się biegiem do bramy, a Polak niewiele myśląc podąża za nią, choć jemu dla odmiany się nie śpieszy.
OdpowiedzUsuń- Dlaczego? - Nachyla się w jej kierunku na odległość bliższą niż to stosowne, kiedy w końcu znajdują się w miejscu chronionym przed deszczem i prawdopodobnie można by nazwać obecnie przeprowadzany przez niego zabieg zwykłym przedrzeźnianiem, gdyby nie fakt, że ton jej głosu przywłaszcza sobie z taką łatwością, jakby był jego własnym wytworem. - Dlaczego mówisz do mnie per pan?
Dalej prostuje się i rozgląda się po wnętrzu kamienicy, szukając jednej chociażby przyczyny, która mogła popchnąć nieznajomą do tego pytania. Nie znalazłszy jej, pociera kark w tak tendencyjnym dla siebie geście.
Ktoś spostrzegawczy powiedział mu kiedyś, że łysi mają lat albo dwadzieścia albo wielokrotność tej liczby, Romek oscyluje jednak zawsze w granicach opcji pierwszej. W tej chwili bynajmniej nie chodzi jednak o poczucie starości, ale zwyczajny dyskomfort czy może raczej - nieprzyzwyczajenie. Najwyraźniej zapomina jednak, że pozbycie się przesadnej honoryfikatywności wiąże się przeważnie z wymianą imion, zaraz odwraca się bowiem, by pokonać pierwszych kilkanaście stopni w górę budynku dzielących go od półpiętra i tym samym okupowanego mieszkania. Z próżni kieszeni spodni dresowych wydobywa klucze, szybko jednak zdając sobie sprawę, że jest to manewr zbędny - drzwi frontowe są otwarte. Przekracza próg i wchodzi wgłąb lokum, które bardziej niżeli kwatera mieszkalna przypomina magazyn. Zbyt wiele kartonów i toreb piętrzy się pod ścianami korytarza, wprost odwrotnie proporcjonalnie do ilości artykułów dekoracyjnych czy bibelotów świadczących o egzystencji mieszkańców. Romek nie zwraca nań większej uwagi, zaraz wybierając pierwsze drzwi po prawej. Dopiero w nich spogląda za kobietą.
- Usiądź... gdzieś - mruczy, bliżej nieokreślonym ruchem ogarniając wnętrze własnego pokoju. Przy czym gdzieś jest nader akuratnym stwierdzeniem: miejsce do siedzenie pośród kolejnych kartonów, ubrań, śmieci i przedmiotów różnej maści, ale jednego tylko materaca, zdaje się być trudno osiągalne.