Siedząc na swoim łóżku, nie
potrafił już z niego wstać. Wszystkie kończyny zamrożone, nie miały
zamiaru więcej słuchać jego rozkazów. Domagały się odpoczynku, ale na to
nie zasługiwały. Jeszcze nie. Młodemu mężczyźnie daleko było do celu,
do którego dotarcie zdawało się oznaczać cały sens jego egzystencji.
Jego ciało nie było niczym innym, niż maszyną służącą do osiągnięcia nirwany.
Zmęczone oczy,
lodowate kości, białe knykcie i popękane usta nic nie znaczyły. Jedynie
powtarzające się słowa jak mantra w jego uszach, pozostałości po
kolejnej niespokojnej nocy, która zdążyła już stać się dla niego
przyzwyczajeniem. Jako człowiek nie lubiący zmian Andrea miał nadzieję,
że już nigdy więcej nie byłoby mu dane spokojnie się przespać.
A
jednak coś było nie tak. Życie nie zadowalało go, czuł że nie dawał
jeszcze z siebie tysiąca procent. Cały czas robił coś źle i nie mógł
sobie tego wybaczyć, bo przecież nie nazywał się Romagnoli bez powodu.
Na świecie wszystko ma swoje znaczenie, a on znalazł swoje własne:
jednak sięgnięcie po nie okazało się trudniejsze niż spodziewał się po
tym, co mu kiedyś powiedziano. Właśnie to wracało do niego codziennie i
właśnie dlatego za każdym razem budząc się rano powtarzał sobie, że
wieczorem miał wrócić do mieszkania bez tchu i bez powietrza w
krwawiących płucach. Tylko wtedy byłby naprawdę czegoś wart.
To
było o wiele łatwiejsze do wykonania gdy jego jedynym obowiązkiem było
nie zasypianie na lekcjach chemii i historii, staranie się w lepszy lub
gorszy sposób przeżyć do końca roku szkolnego. Ale dorosłość niosła za
sobą wiele konsekwencji, a między nimi była paląca świadomość odpychania
od siebie własnych marzeń, już sam nie wiedząc z jakiego powodu. Jakaś
część jego obrazów nigdy nie ujrzała światła dziennego, bo schowana pod
łóżkiem, a inna jedynie w przenośni, bo przechowana w różnych częściach
tych marnych metrów kwadratowych, które co wieczór oglądały jego
zmęczenie.
Rosnący poziom
trudności gry był przecież rzeczą normalną w tej części historii jego
życia, ale on sobie z tym nie do końca radził. Zatrzymał się psychicznie
gdzieś na wydarzeniach z paru lat wstecz, gdy wszystko co znał zostało
mu odebrane. Rozwój jego osoby został gwałtownie zatrzymany i przerwany,
a on sam zdawał się być na zawsze skazany na siły życiowe równe
nastolatkowi. Niestety, dusił w sobie bunt i cicho robił to, co kiedyś
mu wbito do głowy.
Na
szczęście istniało coś, co pomagało mu udźwignąć cały ten ciężar. Wtedy
praca szła o wiele łatwiej, nawiązanie kontaktu z ludźmi z którymi
pracował było szybsze i łatwiejsze, a pieniądze na jego koncie rosły,
ilość jego wyróżnień także, zadowolenie z życia nie do końca. Ale nie to
było ważne. Cel, nirwana.
Obsesja,
obsesja, obsesja. Czy mieli rację? Nieważne, oni byli nieważni. Czy
byli w stanie osiągnąć za niego jego cel? Czy byli w stanie w
jakikolwiek sposób mu pomóc? Wyrzucał ich z życia, z codzienności,
robiąc coraz większe miejsce dla ukochanego porannego cappuccino z
croissantem z kremem, które codziennie dokładnie o siódmej piętnaście
kupował w należącej do jego dzieciństwa Pasticceria San Lazzaro. Otaczał
się tylko tym, co znał i tym, czego potrzebował, zamykał się w egoiźmie
i obsesyjnym przekonaniu, że aby być szczęśliwy musiał nie czuć
własnych płuc. Pewna część jego temu przeczyła, ale przecież ona też nie
była mu już więcej potrzebna. Uczucia skruchy na bok.
Gdy
wreszcie poruszył się mógł niemalże poczuć zgrzytającą o siebie masę
kości, ścięgien i mięśni, między którymi zarysowane były przenoszące
życie żyły. Powtarzając sobie mentalnie, że ta maszyna miała pomóc mu
przetrwać kolejny dzień zignorował kompletnie fakt, że aby sprawnie
funkcjonowała, ktoś musiał się nią zaopiekować - ale nawet to było już
przyzwyczajeniem tak normalnym, że słabość która nastąpiła gdy tylko
Andrea stanął na równe nogi nie została w ogóle wzięta pod uwagę. Miał
przecież na to sposób.
Wiedział
jak dać sobie radę, wiedział jak nie przejmować się konsekwencjami
swoich czynów, wiedział jak być ślepo zapatrzonym w swój cel i dążyć do
niego po trupach, nawet jeśli którymś z tych trupów mógł być on sam.
Metoda ta sprawiała, że przed lustrem, przed wyjściem z domu, na
przystanku autobusowym, w autobusie, w cukierni, podczas pracy, jedząc
obiad, wyprowadzając psa na spacer, kończąc swoje obrazy, gotując
kolację, kładąc się spać - zawsze miał te dwa słowa na myśli.
Sięgnął
po małą torebeczkę skrupulatnie schowaną w szufladzie komody przy łóżku
i położył tabletkę na języku, już odliczając czas do nienaturalnego
przypływu energii, który ostatnio był jego jedynym sposobem na normalne
funkcjonowanie.
- Jestem najlepszy.
[Porady zawsze mile widziane. Z tej serii będzie więcej.]
[Bardzo ciekawie napisane, wciągające. Mam tylko poradę co do estetyki. Akapity! ^^ Dziękuję bardzo.]
OdpowiedzUsuńWiem, wiem. Pomyślałam o tym, jednak jakoś odłożyłam to na później. Jeszcze się tym zajmę. Dzięki za miłe słowa!
UsuńLubię takie notki, takie przemyślenia pozwalają poznać od nieco innej strony. Lubię tez Twój styl pisania, więc lepszego połączenia chyba nie mogłam spotkać :) Mam nadzieję, że kolejna część pojawi się szybko
OdpowiedzUsuńDziękuję! Aktualnie następną część dopiero planuję, ale raczej będzie w nieco innym stylu, niż ta.
UsuńBardzo podoba mi się lekkie, płynne przejście od wielu niejasności do sedna. Wciągające, i choć chętnie poczytałabym jeszcze, to po skończeniu lektury nie ma drażniącego poczucia niedosytu. Świetnie. Czekamy na więcej.
OdpowiedzUsuńDziękuję, następnym razem także dam z siebie wszystko.
UsuńAż nie wiem, co powiedzieć. Łatwego życia to on nie miał i nie ma. I widzę, że pomaga w sobie jakiś nieładny sposób, ale mam nadzieję, że w końcu osiągnie to, co chce osiągnąć i bez takich wspomagaczy. Że będzie najlepszy i inni też w to uwierzą.
OdpowiedzUsuńLubię Andreę mimo wszystko.
Ładna notka, świetnie, że zaczęły się pojawiać!
Pora napisać i coś dla Rosy.
Raczej mam już zaplanowany finał tych jego prób osiągnięcia swojego celu, ale oczywiście spoilerować nie będę. Chyba też go jako tako lubię, chociaż czasami mam do tego pewne wątpliwości.
UsuńDziękuję! Gdy tylko kawałek historii Rosy się pojawi, z pewnością zanurzę się w lekturze.
[ Bardzo dobry tekst. A rzadko to piszę/mówię. Jedyne do czego mogę się przyczepić to zakończenie. Brakuje mi jakiegoś spójnika między wspaniale opisaną historią, a następującą później czynnością. Jakoś za szybko. Zupełnie wybiło mnie to z rytmu. I to nie w pozytywny sposób. Ale też często mam z tym problem, gdy coś piszę. ]
OdpowiedzUsuńJa sama natomiast myślę, że jest to słuszne zaburzenie tej równowagi. Gdy człowiek zapada na parę sekund (chociaż czasem nawet minut) w stan apatii i nagle uświadamia sobie, że ma coś ważnego do zrobienia w przeciągu paru chwil natychmiast zrywa się z łóżka aby to wykonać: tak jest i w przypadku Romagnoli'ego, a taki celowy opis pierw tego, co dzieje się w jego głowie a następnie tego, jak przygotowuje się do dnia w pracy jest właśnie odzwierciedleniem tego procesu.
UsuńDziękuję za miłe słowa.