Stukanie obcasów słychać było już z odległości parunastu metrów. Towarzyszył temu zwietrzały zapach perfum, ciuchy niepierwszej jakości, pogniecione zaraz nad pośladkiem. Kristina była rozdygotana, ale jednocześnie gotowa by kupić najnowszego Iphona. Szóstkę, o ile się nie myliła. Tak jej powiedział brat, kilka dni temu. Nerwowo zaciskała powieki, przy czym ludzie spoglądali na nią z nieukrywanym zdziwieniem. Potykała się kilkanaście razy, a torbą uderzyła w głowę małe dziecko. Nie przeprosiła, bo nie musiała – miała raka.
W takim stanie przekroczyła próg salonu komórkowego, nie do końca wiedząc jakiego. Kolejki nie było, na szczęście. Nie przepadała za wpatrywaniem się w głupkowate karki głupkowatych ludzi. Były one według niej brzydkie, za mało owłosione jak na ludzkie ciało. Usiadła więc, trzepocząc nagląco rzęsami. Albin zinterpretował jej ruchy jako zbyt ekspresyjne. Różne od wszystkiego, co sobą reprezentowała.
- Chciałabym kupić ajfona – powiedziała mocno zbita z tropu, jakby ten pomysł dla niej samej stawał się z chwili na chwilę coraz bardziej lekkomyślny.
On nauczył się, że z ludźmi należy inaczej. Bo w ich towarzystwie nie wypada komentować i mówić tego, co rzeczywiście siedzi w głowie. Twarz nasza taka jakaś na występ, a i ruchy bardziej kontrolowane. Bardzo teatralne, niczym akademizm z wieku osiemnastego. Umyślnie więc rozrzucił kartki, wytarł kciukiem kącik ust oraz usiadł niczym spec za blatem, w rzeczywistości nie mając bladego pojęcia o tym co nakazano mu mówić. I gadał, o nowych ofertach i korzyściach, złe przeobrażając w dobre, a myślami wydawał swoją miesięczną premię. Rzucał sformułowaniami, których nauczył się zaledwie tydzień wcześniej, z satysfakcją obserwując obojętną minę klientki. Nie zrozumiała, nic a nic!
Ale Kristen Forenbah rozumiała, a i rozumiała aż za dobrze. Miesiąc, dwa miesiące życia, bez perspektyw i z wnukami w kolejce. Jedno miało pojawić się za pół roku. Małe, brzydkie, brudne od krwi i wrzeszczące. Podobno mieli jej dać na imię Alicja. Jak ta z Krainy Czarów. Wstała więc, na cześć alicjowego życia i odwróciła się tyłem do pana zza lady. Usta jej jakoś tak posiniały, serce mocniej załomotało.
- Czy mam kontynuować? - zirytował się, że ktoś aż tak bardzo lekceważy jego pracę. Ale nie skomentował, bo nauczył się powściągliwości.
Dziś z salonu wyszedł kilkanaście minut po czasie. Podpisywanie umowy i te łzy, których nie rozumiał. Namiastki empatii próbowały przemówić, powiedzieć parę słów o chorobach i lekach, o nadziei i jej braku. Mówiły jednak tak niezrozumiale, że Albin uznał je za zwyczajny ból głowy. Do domu wracał więc niemrawy, pociągając lekko nosem. Było zimno, z pewnością się przeziębi – a szalik zostawił w pubie, wczoraj.
Wchodząc do mieszkania poczuł woń spalonego mleka. Nie przejął się, a wręcz ten zapach wydał się nadzwyczajnie ciepły, normalizujący. Poczuł jak coś w nim się uspokaja, coś powraca do standardowego trybu życia. Wyłączył więc gaz pod niewielkim garnkiem, wylał resztki płynu do zlewu. Kuchenne akrobacje Marii zazwyczaj pozostawiały wiele do życzenia. Gładkimi ruchami powyciągał z szafek nowe naczynia, karton z zepsutym mlekiem wyrzucił, otwierając nowy. Nie mógł się powstrzymać przed zrobieniem kilku łyków.
Maria pojawiła się po kilku chwilach. Nie zdziwił jej niemiły zapach, widok chłopaka również. Miała na sobie koka, zaplecionego dość niedbale, dresowe spodnie i wyciągnięty, biały sweter. Ukradła go ostatnio z lumpeksu, jako że drobnych nie posiadała, a grubszych pieniędzy szkoda jej było rozmieniać. Na następny dzień się wróciła, wytłumaczyła całą sytuację i rzuciła na ladę splamione jej postępkiem ubranie. Maria była dobrą dziewczyną. I uczciwą. Czasami tylko jej polskie korzenie nakazywały postępować według stereotypu.
- Znalazłam dziś w swojej szafie koszulkę Kamila – powiedziała tak po prostu, jakby nigdy nic. Trzymała ją w ręku, wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Z niedowierzaniem i lekkim szokiem cofnął się o krok, nadal trzymając w dłoni karton z mlekiem.
- Wyjeb to! - wykrzyknął zbyt gwałtownie, natrafiając plecami na kant lodówki. Jakby szła do niego z chorobą, jakby chciała go wykończyć tu i teraz. - Czemu jeszcze tego nie zrobiłaś?
- Nie wiem. Pomyślałam, że to już za nami – prychnęła, choć głos nieznacznie jej się załamał w krańcach zdania. - Tego nie robi się kotom, Albin.
Nie wytrzymała, jebana. Nie wytrzymała, a teraz ciężar chciała przenieść na niego. Po jej bladych polikach spłynęły niewinne łzy, a mokra ścieżka czerwieniła jej twarz. W tym momencie miał odruch wymiotny, jego żołądek wywrócił się do góry nogami, a karton wyślizgnął z rąk. Bał się, że wyląduje wśród tego rozlanego mleka, że stopi się z nim i rozpłynie jak ono. Że już zawsze będzie taki rozlazły, taki lejący się, taki mokry. Wyszedł, najszybciej jak się dało. Zatrzasnął drzwi tak, aby wiedziała, że nie była i nie jest to najlepsza pora na rozmowę o Kamilu. Nigdy też nie będzie.
- Muszę się wyprowadzić – mruknął rozdygotany, zaraz za progiem kucając w celu ogarnięcia swojego ciała. To najeżyło się, ochłodziło, jakby powoli uchodziło z niego życie.
Karta postaci: Albin Raczyński
Tekst na prolog w sam raz, zaciekawił mnie. W Twoim stylu jest jakaś surowość, choć trochę za tego za mało, żebym mogła to precyzyjniej określić. Zdaje się, że w dwóch miejscach coś mi nie grało, ale teraz odgrzebałam tylko fragment ze "zrobieniem kilku łyków". Podobało się, czekam na więcej, amen.
OdpowiedzUsuńChciałam dziś jedynie pokazać z jakim stylem przyjdzie ludziom korespondować, gdy zechcą przyjść do mnie po wątek. Co do mnie: dużo czerpię ze współczesnej literatury polskiej, toteż owszem - surowość mi nieobca.
UsuńI dziękuję za uwagę! Tekst jeszcze raz przejrzę i poprawię to, co mi wpadnie w oczy.
Przeczytałam tekst tuż po publikacji, ale dopiero teraz znalazłam moment na skomentowanie - a mimo minionych godzin, nadal nie wiem jak dokładnie się na ten temat wypowiedzieć. Bardzo mnie to zaciekawiło, to jest pewne: nie tylko fragment o Kamilu, ale początek z Kristen także, może głównie właśnie ten. Skoro prolog, będę cierpliwie czekała na rozdziały i ewentualne wyjaśnienia.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy powrócę do wątku Kristen, a wprowadziłam ją dzięki Tildzie Swinton, która dawno temu powiedziała, że to postaci trzecioplanowe najlepiej podkreślają fabułę i dodają jej to, czego nie zrobią główni aktorzy/główne aktorki.
Usuń